W przeszłości Ameryce niezbyt dobrze szło poprawianie bilansu handlowego podwyżkami karnych opłat. Trump będzie też miał dodatkowego przeciwnika – własną politykę budżetową.

Cła wprowadzane z dnia na dzień, przynajmniej w deklaracjach Donalda Trumpa, nie służą polityce handlowej, ale polityce jako takiej. Groźba ich nałożenia zawisła nad Kolumbią, gdy nie chciała ona przyjmować samolotów z odsyłanymi nielegalnymi migrantami. Meksyk, Kanada i Chiny to zarówno kwestia migrantów (raczej ich przepuszczania do USA niż „braku odbioru”), jak i, jeszcze bardziej, narkotyków, przede wszystkim fentanylu, z którym walkę zaprzysiągł nowy prezydent.

„Poprzednie administracje nie zdołały w pełni wykorzystać pozycji gospodarczej USA jako narzędzia do zabezpieczenia granic przed nielegalną migracją i zwalczania plagi fentanylu. Pozwalały, by problemy się pogłębiały” – poinformowano w uzasadnieniu rozporządzenia podnoszącego cła wobec Meksyku, Kanady i Chin. „Cła są potężnym, sprawdzonym źródłem nacisku w ochronie interesu narodowego. Prezydent Trump korzysta z dostępnych narzędzi i podejmuje zdecydowane działania, które na pierwszym miejscu stawiają bezpieczeństwo Amerykanów i bezpieczeństwo narodowe”.

W rozporządzeniu jest również mowa o tym, że deficyt handlowy USA przekracza bilion dolarów w skali roku i jest największy na świecie. Czy Trump zdoła go zmniejszyć cłami? – Będzie ciężko. Trudno znaleźć przykład z przeszłości, że to się Amerykanom udało – mówi Marcin Mazurek, główny ekonomista mBanku. I wylicza: – 1930 r., cła Busha na stal w 2002–2003 r., poprzednia kadencja Trumpa. W każdym przypadku przeważały negatywne konsekwencje.

Cła z 1930 r. nałożyły się na Wielki Kryzys. A nawet nie tyle sie nań nałożyły, ile go pogłębiły. Były pomyślane jako instrument chroniący szybko dotąd rosnącą produkcję i miejsca pracy przed europejską konkurencją. Ale oczywiście wiele krajów, z których towary zostały obłożone dodatkowymi opłatami (w historii USA średni poziom ceł był wyższy tylko raz – po „reformie” z 1828 r.), odpowiedziało tym samym. Jak na ironię Ameryka miała wtedy nie deficyt, ale nadwyżkę w handlu, więc ostatecznie to ona miała więcej do stracenia. I fabryki oraz farmerzy z USA stracili, bo eksport do państw, które skontrowały Amerykanów swoimi opłatami, spadł o ponad 30 proc. Stany Zjednoczone pomogły też wtedy w zbliżeniu Kanady z Wielką Brytanią. Poradziły sobie także Niemcy i Francja.

– Jeśli chodzi o cła Busha, to głównym ich skutkiem była destrukcja miejsc pracy i firm w USA. Dodatkowo siadła część eksportu oparta na imporcie wyrobów stalowych z zagranicy. Co do ceł Trumpa z lat 20181–2019 r., to są badania, które pokazują, że chociaż miały one wymusić przenoszenie produkcji do Ameryki, to i w tym przypadku słabo poradzili sobie ci amerykańscy eksporterzy, którzy kupowali półprodukty sprowadzane z zagranicy – mówi Mazurek.

– Nastąpi przesunięcie handlu. Inne regiony będą w stanie zastąpić produkty, których sprowadzanie stanie się dla Stanów nieopłacalne. W USA to będzie inflacjogenne, ale nie tak mocno, jak wielu się spodziewa, bo udział handlu w PKB Ameryki jest stosunkowo niski. Kanada, Meksyk, Europa – tu koszty byłyby znacznie wyższe – analizuje Krzysztof Błędowski, wykładowca Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, który prawie trzy dekady spędził w USA. Pracował w MFW, później był ekonomistą w Manufacturers Alliance, firmie badawczej i konsultingowej.

Rzecz jasna nakładanie ceł na kraje europejskie to dopiero przyszłość (choć kto wie? napisałem tekst w czwartek, nawet tylko do piątkowego poranka u Trumpa pewnie sporo się wydarzyło), a te nałożone wobec Meksyku i Kanady są na miesiąc zawieszone. Z przywódcą Chin Xi Jinpingiem Amerykanin ma jeszcze porozmawiać. Tak się jednak składa, że Chiny i Meksyk są na czele listy państw, z którymi Stany Zjednoczone mają największy deficyt handlowy. Dalej jest Irlandia, przez którą przechodzi handel z wielu państw, bo po brexicie amerykańskie korporacje chętnie lokują tam swoje europejskie centrale, oraz Niemcy. Cała Unia Europejska zarobiła na Ameryce w pierwszych 11 miesiącach ub.r. ponad 230 mld dol., wcale nie o tak dużo mniej niż Chiny. Oczywiście na Starym Kontynencie są też kraje, z którymi USA notują nadwyżkę. Z Polską Ameryka miała 1,4 mld dol. deficytu – grosze.

„Zarobiła” piszę nie przez pomyłkę. – Trump rzeczywiście ma bardzo uproszczone rozumienie rachunków narodowych. „Jak sprzedamy więcej, to zgromadzimy więcej aktywów, żeby zainwestować”. Jemu to wystarcza, ale gospodarka to coś bardziej skomplikowanego. Ja uważam, że USA powinny być w deficycie, bo to nam daje dodatkowe źródło finansowania naszych inwestycji. Przy okazji mamy do czynienia z napływem know-how, kapitału umysłowego – mówi Błędowski. „Nam” oznacza perspektywę amerykańską, bo rozmówca wciąż dużo czasu spędza w Stanach. Stamtąd też komentował propozycje ceł Trumpa.

– Co do UE Trump ma trochę racji, bo Europa ogólnie za mało inwestuje, a za dużo oszczędza – ocenia Marcin Mazurek. Według niego Amerykanie mogą dość łatwo poprawić swój bilans hand lowy z Europą. – Unia może np. kupować więcej węglowodorów z USA. Same cła tego nie spowodują, ale umowy hand lowe już tak – wskazuje.

– Będziemy gotowi do trudnych negocjacji tam, gdzie będzie potrzeba, i do znalezienia rozwiązań tam, gdzie to możliwe – stwierdziła kilka dni temu Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej.

– Czuje się w Waszyngtonie nowy powiew różnego typu teorii spiskowych. Sam mam taką, jeśli chodzi o Kanadę i Meksyk – mówi półżartem Błędowski. Tu nie chodzi o 25-proc. cła, fentanyl czy migracje. Trump strategicznie grozi karnymi opłatami, żeby wysłać sygnał, że jak przyjdzie do poważnych rozmów, to on będzie występować z pozycji siły. A poważne negocjacje już za moment. W przyszłym roku powinien zostać odnowiony USMCA – trójstronny traktat USA–Meksyk–Kanada o wolnym handlu. Za „pierwszego Trumpa” zastąpił on niekorzystną jego zdaniem umowę NAFTA, obowiązującą od połowy lat 90.

Wróćmy jednak do nierównowagi w amerykańskich eksporcie i imporcie. Ekonomiści łączą często saldo handlowe z saldem finansów publicznych. Mówi się o bliźniaczych deficytach. Lub inaczej: jeśli kraj jedzie na deficycie budżetowym, trudno oczekiwać, by w handlu zagranicznym miał saldo zrównoważone, by już nie wspomnieć o nadwyżce. A w USA duże deficyty to normalność, której Trump obietnicami niskich podatków nie zmieni. Nawet jeśli zdoła ściąć wydatki na pomoc zagraniczną czy zaoszczędzi nieco na administracji.

Na najbliższe lata jest spodziewany w USA deficyt finansów publicznych rzędu 5–6 proc. PKB. Dla normalnego kraju to przepis na kryzys. Ameryce dysponującej dolarem jako światową walutą większymi turbulencjami to nie grozi. Zagranica chętnie kupuje jej obligacje. Tylko drugą stroną jest ten nieszczęsny deficyt handlowy.

– Niedobór krajowych oszczędności, które finansują budżet, musi być zasilany z zewnątrz. Żeby to się zmieniło, musiałoby nastąpić przesunięcie strukturalne – czyli Amerykanie powinni zacząć mocno oszczędzać, na co niespecjal nie mają apetyt – kwituje Krzysztof Błędowski. ©Ⓟ

ikona lupy />
Kraje, z którymi USA mają największe nadwyżki i deficyty handlowe / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe