Kiedy Dmytro Kułeba, szef ukraińskiego MSZ, podał się do dymisji, w Polsce pojawiły się spekulacje, że to konsekwencja jego występu na Campusie Polska (co nie było prawdą). Zestawił wtedy rzeź wołyńską z akcją „Wisła”, zamordowanie kilkudziesięciu tysięcy Polaków zrównał z powojennym wysiedleniem ludności ukraińskiej z terenów wschodniej Polski. Przy okazji uderzał ton wypowiedzi polityka, nonszalancko wzywającego, żeby „zostawić historię historykom”.
Szef MSZ Radosław Sikorski, siedzący na Campusie obok Kułeby, nie potrafił się zachować. Niespodziankę zafundował nam jednak Donald Tusk. – Ukraina nie będzie członkiem Unii bez polskiej zgody – podkreślił. Dodając, że Kijów musi spełnić nie tylko standardy prawne czy handlowe, lecz także te związane z polityczną kulturą oraz historycznym pojednaniem. Nawet jeśli reakcja premiera, formułowana językiem bardziej typowym dla prawicy, wynikała z troski o sondaże, miał rację.
Następcą Kułeby został Andrij Sybiha, dotychczasowy wiceminister MSZ. I znów pojawiły się nadzieje: pracował kiedyś jako dyplomata w Polsce, zna nasz język. Jedną z pierwszych rozmów przeprowadził przez telefon z Sikorskim. Tyle że Kułeba nie przedstawiał prywatnej opinii. I nic nie wskazuje na to, aby władze ukraińskie dojrzały do gestu w sprawie masowych mordów na Polakach z 1943 r. Dotyczy to niestety także braku zgody na ekshumacje ofiar.
"Niewdzięczny" Kijów
Zdawało się, że bardzo mocne wsparcie Polski dla Ukrainy, na którą napadła Rosja, będzie sprzyjać rewizji postawy Kijowa. Dziś zwolennicy „realistycznego” stosunku do wojny rosyjsko-ukraińskiej, choćby politycy Konfederacji, triumfalnie wskazują na ukraińską „niewdzięczność”. Kiedy rok temu pisowskie władze wsparły akces Kijowa do NATO, Zełenski przemilczał 80. rocznicę wołyńskiego ludobójstwa. Nawet umiarkowani publicyści pytali, czy nie trzeba było mu postawić jakichś warunków.
Zaraz po wypowiedzi Kułeby miała miejsce znamienna demonstracja. Litewski prezydent Gitanas Nausėda przyjechał do Lublina świętować z Andrzejem Dudą rocznicę podpisania unii polsko-litewskiej z 1569 r. To pozornie oficjałka bez znaczenia. A jednak to kolejny przejaw kompletnej zmiany w relacjach polsko-litewskich.
Zmiana w relacjach polsko-litewskich na przestrzeni lat
W 1938 r. politycy niepodległego państwa litewskiego przeprowadzili symboliczny sąd nad władcą Polski i Litwy Władysławem Jagiełłą. Miał on przez zgodę na pierwszą unię w Krewie wydać Litwinów na łup Polaków, ogłoszono go więc zdrajcą. Dziś polscy i litewscy historycy, ale i politycy, rozprawiają w przyjaźni na temat dziejów wspólnego państwa. A rocznica przyjęcia Konstytucji 3 maja stała się także litewskim świętem narodowym. Ciężko byłoby to sobie wyobrazić 10 lat temu. Można by rzec, że pogodził nas Putin. Tak bowiem litewski prezydent mówił w Lublinie: „Kiedy byliśmy razem, Moskwa nam nie zagrażała”.
Prostota tej konkluzji nie pokazuje, jak żmudną drogę przebyto. W 1990 r., kiedy Litwa próbowała wyrwać się z ZSRR, solidarnościowi politycy jeździli do Wilna, by wspierać antyrosyjski bunt. Jednak Warszawa nie spieszyła się z uznaniem litewskiej niepodległości. Z kolei Litwini mieli pretensję do polskich polityków z Wileńszczyzny, bo niektórzy z nich sympatyzowali bardziej z Rosją niż z nowym państwem. Wilno zmusiło ustawami litewskich Polaków do zmiany pisowni nazwisk i gniotło polskie szkolnictwo, redukując jego zasięg, zmniejszając liczbę godzin języka polskiego w okręgach zdominowanych przez Polonię. Odmawiało Polakom udziału w reprywatyzacji. Utrudniało aktywność kombatantom AK. Polska się miotała. Czasem lekceważyła interesy litewskiej Polonii, czasem próbowała rodaków na Litwie bronić twardą dyplomacją. Władze w Wilnie odbierały to jako arogancję – brutalniejsza była tu litewska niepodległościowa centroprawica niż postkomunistyczna lewica.
W 2008 r. staliśmy z Litwą po tej samej stronie: w zabiegach o przyjęcie Ukrainy i Gruzji do NATO na szczycie w Bukareszcie oraz w obronie Gruzinów przed rosyjską agresją. Prezydent Valdas Adamkus poleciał z prezydentem Lechem Kaczyńskim do Tbilisi przeciwdziałać rosyjskiemu imperializmowi. Kaczyński zabiegał wtedy o współdziałanie z litewskimi władzami w obliczu współczesnych wyzwań energetycznych (rafineria Orlenu w litewskich Możejkach). Ale to jemu przyszło przełknąć gorzką pigułkę. Zaraz po jego wizycie w Wilnie wiosną 2010 r. litewski parlament odrzucił inicjatywę złagodzenia przepisów dotyczących wymuszonych zmian nazwisk.
Porażka prezydenta wywołała satysfakcję mediów liberalnych. Zresztą polowano na każdą jego wpadkę. Ale też nadzieja rządu Tuska na ułożenie relacji z Putinem nie była wtedy czymś wydumanym. Szef MSZ Radosław Sikorski eskalował napięcia w relacjach z Litwą. Miał merytoryczne racje, żądając ulżenia litewskiej Polonii. Ale wybierał podejście mało dyplomatyczne, gromko zapowiadając, że nie pojedzie do Wilna, zanim sytuacja tamtejszych Polaków się nie polepszy. Był w tym wzorowany na endeckim „realizm”, zorientowany na dzielenie się na Wschodzie wpływami z Rosją, a nie na cierpliwe i wieloletnie inwestowanie w naprawę relacji z Litwinami (podobnie jak z Ukraińcami). O Litwinach Roman Kuźniar, doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego, mówił, że są „zakompleksieni”. Ale młode patriotyzmy zawsze są niepewne i nadrabiają tromtadracją. Tożsamość litewska wykuwała się dopiero w XIX w., niepodległe państwo powstało po I wojnie światowej. Pytanie tylko, czy polscy politycy powinni być tak obcesowi.
Polska dyplomacja wobec Ukrainy
Te podziały zaczęły się zmieniać po 2015 r., kiedy rządy przejął PiS. Linia tej partii stała się bardziej tradycyjnie narodowa – wobec Ukraińców, ale także wobec Litwinów. Nowe władze traciły cierpliwość Lecha Kaczyńskiego. Ale był ośrodek, który temu nie uległ: prezydent Andrzej Duda. Jego wystąpienia od 2015 r. są konsekwentnie proukraińskie. Zarazem dotyczyło to i Litwy. Pracowicie i cierpliwie Pałac Prezydencki tkał z kolejnymi prezydentami tego państwa ocieplenie relacji.
Na początku 2022 r. litewski parlament zmodyfikował ustawę o pisowni nazwisk – korzystnie dla Polaków. Swoją rolę odgrywały przemiany pokoleniowe. Nowi liderzy polskiej społeczności nie oglądają się na Moskwę. Zaczęli wchodzić do rozmaitych koalicji rządzących Litwą. Zmienili się też litewscy politycy.
Prezydent szukał okazji do zmiany mentalności we wspólnej polityce historycznej. Temu służyły wspólne uroczystości pogrzebowe oficerów powstania styczniowego, których szczątki odnaleziono na Górze Trzykrzyskiej w 2019 r. Kim byli ci powstańczy dowódcy? Polakami? Litwinami? A może jak Wincenty Kalinowski – Białorusinami? Udało się znaleźć łączące oba narody tradycje wolnościowe, zwrócone przeciw rosyjskiej zaborczości. Wciągano do tych rytuałów także Ukraińców czy białoruskich opozycjonistów.
Czy możliwa jest podobna ewolucja relacji z Ukrainą?
Między Warszawą a Wilnem było morze nieporozumień historycznych, lecz nie dzieliło nas morze krwi. Bohaterami litewskich elit są antysowieccy partyzanci z czasów, kiedy Moskwa dławiła niezależność tego państwa. Nie wyznawali oni jednak polakożerczej ideologii. Politycy w Kijowie, niezależnie od opcji, wierzą, że nie ma innej patriotycznej tradycji niż Stepan Bandera, niż antysowieccy, ale i antypolscy partyzanci ukraińscy OUN-UPA. Ukraińcy, ci, którzy zajmują się poszukiwaniem narodowej tożsamości, zdają się reprezentować nacjonalizm jeszcze młodszy i przez to drapieżniejszy niż litewski. Zarazem ciężej jest szukać tego, co nas łączy w dalszej przeszłości. Już historie Kozaków popychają do nieporozumień.
W grę mogą także wchodzić bariery dotyczące współczesnej dyplomacji. W zeszłym roku widzieliśmy – na tle ekonomicznych konfliktów – rozluźnienie przyjaźni polsko-ukraińskiej z początków wojny. Zdaniem obserwatorów prezydent Wołodymyr Zełenski postawił zgodnie z ukraińską tradycją na zbliżenie z Niemcami, choć nie wydawały się one szczególnie gorliwe we wspieraniu Kijowa. Dziś kanclerz Scholz wzywa do rozmów o przyszłości Ukrainy – i to z udziałem Rosji. Brzmi to jak zapowiedź nowego Monachium, kiedy Zachód dogadał się z Hitlerem kosztem Czechosłowacji. Zełenski milczy. Czyżby zrozumiał, że nie wygra wojny, i liczył na nowy układ sił układany wspólnie z Berlinem?
To pomniejszałoby wagę relacji polsko-ukraińskich i oddalało perspektywy dogadywania się we wszystkich sprawach, łącznie z historią. W teorii bliższy Berlinowi Tusk mógłby w tym nowym układzie sił coś ugrać, ale nie ma tu automatyzmu. Co można w tej sytuacji zalecać polskiej dyplomacji, ale i polskim elitom?
Połączenie limitowanej stanowczości, czego wzorcem jest reakcja polskiego premiera na kompromitację Kułeby, z cierpliwością czasem popłaca. Choć nadziei na powtórzenie schematu polsko-litewskiego w bliskiej perspektywie nie mam. Większość mieszkańców Ukrainy nie jest czcicielami sprawców wołyńskich mordów, zaś masowa obecność Ukraińców w Polsce daje nadzieję na personalne związki między narodami. Ale ukraińskie elity raczej się na nas zamykają, i to niezależnie, czy kokietujemy je bezwarunkową sympatią, czy próbujemy twardszego języka. ©Ⓟ