Urodzony w Stryju Wasyl Zwarycz należy do najzdolniejszych ukraińskich dyplomatów. Niemal od początku swojej kariery jest związany z MSZ. Zarówno jako dyrektor w centrali (wiceszef departamentu polityki informacyjnej), jak i kluczowa postać na placówkach. Między innymi w Ankarze i Waszyngtonie.

Przed atakiem Rosji na Ukrainę stało się jasne, że to on zastąpi Andrija Deszczycię na stanowisku ambasadora w Warszawie.

Zwarycz na długo przed awansem był radcą ambasady ukraińskiej w Polsce. Na tym stanowisku dał się poznać jako osoba zawsze kompetentna. Bez parcia na szkło. Bez potrzeby zajmowania stanowiska w każdej sprawie. W kontaktach z dziennikarzami unikał manipulowania informacjami czy tanich spinów. Nie było w nim nic z sowieckich przyzwyczajeń czy charakterystycznego dla dawnego MSZ Ukrainy Bizancjum (z nieodłącznym lękiem przed tymi, którzy są wyżej w hierarchii). To reprezentant pokolenia, które jest zupełnie nową odsłoną ukraińskiej służby zagranicznej. Należą do niego ludzie dobrze wykształceni, o mocnej orientacji na interesy ukraińskie. Znający warsztat dyplomatyczny. Taki jest szef resortu – pochodzący z Sum na wschodzie Ukrainy, młodszy o prawie pięć lat od Zwarycza Dmytro Kułeba – albo o dwa lata starszy od byłego ambasadora wiceszef ukraińskiego MSZ Andrij Sybiha.

Wasyl Zwarycz to specjalista od spraw polskich. W latach 2007–2010 był pierwszym sekretarzem ukraińskiej ambasady w Warszawie. A od grudnia 2014 r. do września 2020 r. był tzw. dwójką, czyli zastępcą szefa placówki w polskiej stolicy i równocześnie radcą. Do Warszawy wrócił po dwóch latach kierowania drugim departamentem MSZ. Wiedza i ciągłość pracy nad tematem przynosiła rezultaty. Zwarycz wiedział, kiedy ktoś słabnie i można uderzyć. Wiedział też, kiedy lepiej milczeć.

Gdy wiosną ub.r. rzecznik MSZ Łukasz Jasina wypowiedział słynne słowa o Wołyniu, Zwarycz pozwolił sobie na bezprecedensową krytykę polskiego urzędnika (co nie mieściło się w żadnej dyplomatycznej normie).

– My, Polacy, wzięliśmy jako państwo polskie odpowiedzialność za zbrodnie dokonywane przez nasze państwo na Ukraińcach. Brakuje takiej odpowiedzialności ze strony Ukrainy, choć bardzo wiele rzeczy się zmieniło na lepsze – powiedział Jasina w maju 2023 r., czyli na krótko przed 80. rocznicą ludobójstwa wołyńskiego, w rozmowie z Onetem. Dodał, że prezydent Ukrainy powinien powiedzieć „Przepraszam i proszę, prosimy o wybaczenie”. Zwarycz zareagował natychmiast. Łamiąc wszelkie normy przyzwoitości, ale zarazem profesjonalnie. Uderzał według sprawdzonego, izraelskiego modus operandi – najpierw opublikował długi wpis w mediach społecznościowych, aby szybko go usunąć (na tyle wolno jednak, by publiczność się z nim dobrze zapoznała). Dokładnie tak samo zrobił Binjamin Netanjahu, publikując nagranie dyplomatów arabskich z konferencji bliskowschodniej w Warszawie w lutym 2019 r., na którym ci krytykowali Iran. Film nagrany z biodra przez premiera dosłownie przemknął przez strony izraelskiego KPRM. Był tam przez chwilę, ale jak wiadomo, internet wszystko pamięta. Podobnie było po zabiciu Ismaila Hanijji, do czego Jerozolima się nie przyznawała. Biuro prasowe rządu (działa w ramach kancelarii premiera) opublikowało w środę rano zdjęcie Hanijji z podpisem „wyeliminowany”, by chwilę później je usunąć.

Co napisał Zwarycz? Najpierw wytknął Jasinie błąd, przypominając, że „dobrze znana formuła brzmi wybaczamy i prosimy o wybaczenie”, i dodał: „wszelkie próby narzucenia prezydentowi Ukrainy lub Ukrainie tego, co powinniśmy zrobić w związku z naszą wspólną przeszłością, są niedopuszczalne i godne ubolewania. Pamiętamy o historii, jesteśmy gotowi do dialogu i wzajemnego zrozumienia, a jednocześnie apelujemy o szacunek i rozwagę w wypowiedziach, zwłaszcza w złożonej rzeczywistości ludobójczej rosyjskiej agresji w stosunku do narodu ukraińskiego”.

Łatwo było bić w rzecznika MSZ, bo Jasina nie mógł liczyć na lojalność polskiego aparatu państwowego. Zadanie ułatwiał również stosunek do sprawy części polskiego komentariatu, który tradycyjnie rozumiał lepiej interesy ukraińskie niż polskie. Z Jasiną było zaś dokładnie jak z odsłoniętym niedawno pomnikiem na Podkarpaciu – szybko zaczęto szukać domniemanych win i nadużyć po stronie polskiej w psuciu stosunków z Kijowem, zamiast próbować zrozumieć motywacje tych, którzy ten pomnik zbudowali. I nie dostrzegając trendów po drugiej stronie. Choćby takich jak pęczniejąca liczba miast i miasteczek, w których kolejne ulice nazywane są imieniem zbrodniarza odpowiedzialnego za ludobójstwo na Polakach w latach 40. i za Holokaust Żydów lwowskich Romana Szuchewycza (ostatnią taką dekomunizacyjną decyzją było przemianowanie w Czernihowie ulicy Hercena na Szuchewycza w lipcu 2024 r.).

Wiosna i lato 2023 r. były dla Zwarycza pasmem sukcesów w polityce historycznej. Po pierwsze, przy okazji obchodów ludobójstwa wołyńskiego udało się – pewnie z powodu „złożonej rzeczywistości ludobójczej rosyjskiej agresji” – nie wykonać żadnego istotnego gestu pod adresem Polski. Więcej, wprowadzono symetryczną narrację, w myśl której zabici są „ofiarami Wołynia”. Pochodzą zarówno z narodu polskiego, jak i ukraińskiego. I najpewniej jest ich tyle samo. Przy czym zostali zabici albo przez Wołyń, albo przez zbrodnicze AK i UPA.

Takie stanowisko – wspólne – Polski i Ukrainy jest porażką polskiej narracji w polityce historycznej. I sukcesem dyplomacji ukraińskiej. Ambasador Zwarycz dorzucił zresztą nawet coś ekstra. Napisał, że: „11 lipca solidarnie z narodem polskim oddaje hołd wszystkim cywilnym ofiarom – obywatelom II RP, pomordowanym na okupowanych przez III Rzeszę terenach w latach II wojny światowej”. Posłużył się więc wygodną narracją zmazywania win, którą stosują od lat Niemcy. Zabijają totalitaryzmy i ideologie, których nie można przypisać do konkretnej narodowości. „Antyfaszystami” są Niemcy, ale zbrodniarzami pozbawieni przynależności naziści. Zabijały Wołyń i ideologie, ewentualnie III Rzesza, a nie Ukraińcy pod komendą współpracującego z niemieckimi nazistami Romana Szuchewycza.

Nie ma sensu jednak mieć o to żalu do ambasadora Zwarycza. On działa na podstawie instrukcji swojego MSZ i stara się jak najlepiej wykonać swoją robotę. Wychodzi mu to wspaniale, za co należy mu się szacunek. Jeśli jednak polski prezydent chce uczcić współpracę z tym wybitnym ukraińskim dyplomatą, który został właśnie ambasadorem w Czechach, niech zaprosi go na jakieś prywatne spotkanie. Może niech ugotuje mu barszcz ukraiński albo coś polskiego, a nie przyznaje mu Krzyż Komandorski Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej. Wasyl Zwarycz jako wybitny dyplomata skutecznie realizujący interesy Ukrainy zasłużył bez wątpienia na medale, ale od władz Ukrainy. ©Ⓟ