Szwedzi nie mają złudzeń, że wojenne niepowodzenia Rosji paradoksalnie mogą skłonić Kreml do prób ucieczki do przodu – w tym ataków na inne państwa.

„Allvarstid” – czyli „Trudne czasy”. Tak zatytułowano raport na temat obecnych wyzwań i zagrożeń dla bezpieczeństwa kraju, który w poniedziałek przedstawiono w szwedzkim parlamencie. Przygotował go Komitet Obrony (Försvarsberedningen) składający się z polityków wszystkich partii reprezentowanych w Riksdagu przy udziale czołowych ekspertów (co w Szwecji raczej oczywiste, u nas – niekoniecznie). Ciało to powołano w grudniu 2022 r. z zadaniem „położenia podwalin pod integrację z NATO”, stworzenia wieloletnich planów dotyczących bezpieczeństwa, a także wypracowania zaleceń dotyczących budżetu obronnego. Ujawniony w tym tygodniu raport ma charakter wstępny – ten finalny zapowiedziano na kwiecień 2024 r.

Tytuł dokumentu wybrano nieprzypadkowo. Starszemu pokoleniu jednoznacznie kojarzy się z określeniem popularnym w okresie II wojny światowej, gdy neutralna Szwecja przez cały czas liczyła się z groźbą zewnętrznej interwencji. To pokazuje, jak poważnie jej obywatele traktują zmianę sytuacji bezpieczeństwa w swoim otoczeniu. „Nie można wykluczyć, że przeciwko Szwecji mogą zostać użyte środki militarne (…) lub pojawią się groźby ich użycia” – czytamy w raporcie. – W Europie toczy się wojna, mamy do czynienia z nacjonalistyczną, imperialistyczną i uzbrojoną Rosją, która jest faktycznie zaangażowana w konflikt z całym światem zachodnim – komentował Hans Wallmark z Umiarkowanej Partii Koalicyjnej, przewodniczący Komitetu Obrony, a jednocześnie szef stałej delegacji Szwecji przy Zgromadzeniu Parlamentarnym NATO. To też jedna z pierwszych osób publicznych w kraju, która wprost zakwestionowała politykę neutralności w głośnym artykule na łamach „Dagens Nyheter” z 9 września 2016 r., zatytułowanym: „Nadszedł czas, aby Szwecja przystąpiła do NATO”.

Długie pożegnanie ze złudzeniami

Przez wieki Szwedzi należeli do najbardziej wojowniczych narodów Europy, siejąc postrach wśród bezpośrednich sąsiadów, wydając po drodze wybitnych wodzów: królów Gustawa II Adolfa (zwanego „Lwem Północy”) i Karola XII (vel Szwedzki Meteor) oraz zdolnych generałów w rodzaju Lennarta Torstenssona czy Johana Gustava Banéra. Z czasem wskutek serii kryzysów zarzucono politykę ekspansywną na rzecz ucieczki w neutralność. W XX w. dyplomatyczną ostrożność i strategiczne niezaangażowanie uzupełniano utrzymywaniem względnie sprawnych sił samoobrony i rozbudową potencjału rodzimego przemysłu zbrojeniowego. Przez całą zimną wojnę poziom wydatków wojskowych Szwecji oraz stan liczebny i jakościowy jej armii wyraźnie górowały nad nordyckimi sąsiadami. Ale po zakończeniu tej epoki kraj podążył podobną ścieżką co większość państw Zachodu – znacząco zmniejszył budżet na zbrojenia i zlikwidował sporą część swojego potencjału.

ikona lupy />
Szwedzkie wydatki na obronność / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe

Wbrew potocznym opiniom Szwecja nie przegapiła zmian w swoim strategicznym otoczeniu, które zaczęły się tlić na początku XXI w. Już po wybuchu wojny w Gruzji w 2008 r. dało się tam zauważyć wzrost zainteresowania szeroko pojętym bezpieczeństwem. Tendencja ta nasiliła się sześć lat później, gdy Rosja nielegalnie zaanektowała Krym. Nowa, czujniejsza polityka bezpieczeństwa często jest określana mianem „doktryny Hultqvista” od nazwiska parlamentarzysty, który w latach 2011–2014 był szefem komisji obrony Riksdagu, a potem, aż do jesieni zeszłego roku – ministrem obrony w kolejnych gabinetach koalicyjnych. Zanim „zielone ludziki” napadły na Krym, Szwedów poważnie zaniepokoił incydent z 2013 r. określony przez miejscowe media „rosyjską Wielkanocą” – czyli ćwiczenia Floty Bałtyckiej, w których w nocy z Wielkiego Piątku na Wielką Sobotę samoloty sąsiada ze wschodu symulowały ataki bombowe, w tym atomowe, w pobliżu granicy. Szwedzkie siły zbrojne nie miały wtedy myśliwców gotowych do natychmiastowej akcji i do walki z potencjalnym agresorem.

Wydarzenia te drastycznie zmieniły postrzeganie Rosji przez Skandynawów – z trudnego partnera stała się głównym wyzwaniem dla bezpieczeństwa. Dla Szwecji było to dość gwałtowne przebudzenie, które spowodowało szybką adaptację do pogarszającej się sytuacji bezpieczeństwa w sąsiedztwie. Doktryna Hultqvista zakładała – po pierwsze – przyspieszone budowanie własnych zdolności odstraszania, po drugie – pogłębione porozumienia dwustronne z bliskimi politycznie sąsiadami i wzmocnione partnerstwo z Sojuszem Północnoatlantyckim, ale bez gwarancji bezpieczeństwa, po trzecie – silne poparcie dla globalnego porządku opartego na zasadach. Oznaczało to twarde stanowisko dyplomatyczne wobec Rosji, która ten porządek już wówczas naruszała.

Szwedzi podkreślali, że tak pojmowana neutralność nie jest żadną rewolucją, lecz ewolucyjnym dostosowaniem 200-letniej doktryny bezpieczeństwa narodowego do zmiennych uwarunkowań współczesności. I być może nawet sam Peter Hultqvist przez jakiś czas w to wierzył. Ale liczni badacze (także szwedzcy) już kilka lat temu zwracali uwagę, że polityka Sztokholmu siłą rzeczy zmierza w kierunku zbiorowej obrony w przypadku wojny lub nawet wzrostu zagrożenia militarnego. Wystąpienia medialne takich polityków jak Wallmark tylko to potwierdzały. Podobnie jak oficjalne dokumenty, w których wskazywano, że oprócz różnicy w potędze militarnej główną zmianą w stosunku do zimnej wojny jest drastycznie zwiększony poziom interoperacyjności wypracowany z NATO poprzez intensywny udział w jego zaawansowanych ćwiczeniach i szkoleniach, a także międzynarodowych misjach. Faktyczny poziom szwedzkiej interoperacyjności już przed wybuchem wojny w Ukrainie nie odbiegał od poziomu większości realnych członków Sojuszu.

„Nowa normalność” plus

Trudno się zresztą temu dziwić, skoro pokojowy w poprzednich latach region Morza Bałtyckiego nagle wszedł w stan „nowej normalności” (to określenie szwedzkiej politolożki Anny Wieslander) z intensywnymi polowaniami na okręty podwodne na Archipelagu Sztokholmskim oraz częstymi naruszeniami nordyckiej i bałtyckiej przestrzeni powietrznej przez rosyjskie samoloty. Dziś można być pewnym, że Władimir Putin, który ostrzegał wtedy Szwecję przed przystąpieniem do NATO, zapewniając, że Rosja „odczyta to jako dodatkowe zagrożenie dla siebie i zastanowi się, jak to zagrożenie wyeliminować”, tylko prowokował sąsiada i przybliżał fatalny dla siebie rozwój wydarzeń.

Jeszcze za czasów Hultqvista zaplanowano też wzrost wydatków na obronę o 40 proc. w latach 2020–2025, zapoczątkowano reaktywację poboru do wojska, a do tego remilitaryzowano strategicznie położoną Gotlandię. Duże inwestycje w sprzęt obronny objęły okręty podwodne nowej generacji, myśliwce Gripen i system obrony przeciwrakietowej Patriot. W raporcie parlamentarnej komisji obrony z maja 2019 r. wprost stwierdzono jednak, że siły zbrojne nadal nie są w stanie stawić czoła zbrojnemu atakowi na kraj. Szacowano wtedy, że wydatki na obronność zwiększą się do 1,5 proc. PKB do 2025 r. Dziś mówi się, że w tej perspektywie przekroczą 2 proc. PKB.

W 2017 r., gdy Riksdag poprzednio dokonywał oceny sytuacji i polityki bezpieczeństwa, zbrojny atak na kraj uważano za „mało prawdopodobny”. Taka też diagnoza legła u podstaw przyjmowanych dokumentów. „Wojna w Ukrainie i jej przebieg oznaczają jednak, że teraz jest to zupełnie inna sprawa niż wtedy, gdy podejmowaliśmy doktrynalne decyzje o obronie w 2020 r.” – powiedział w poniedziałek Wallmark. Nie spotkał się ze sprzeciwem żadnej siły politycznej w parlamencie. A sam Hultqvist dodał, że osiągnięty poziom naboru rekrutów – 5–6 tys. rocznie – jest niewystarczający – do 2025 r. należy go zwiększyć przynajmniej do 10 tys.

Raport wskazuje m.in. na dwie kwestie, które są istotne także z polskiego punktu widzenia. Po pierwsze, Rosja, mimo strat wojennych ponoszonych w Ukrainie oraz sankcji ekonomicznych, wciąż ma dużą zdolność do „prowadzenia operacji siłami powietrznymi, siłami morskimi, bronią dalekiego zasięgu lub bronią jądrową”, a także do zaczepnych operacji sił specjalnych i dywersji wobec państw trzecich. Po drugie, niepowodzenia w konfrontacji z Ukrainą mogą, paradoksalnie, skłonić Kreml do prób ucieczki do przodu, czyli do eskalacji. Ta zaś „może oznaczać ataki na inne państwa”. Szwedzcy politycy odnotowują również, że „Rosja obniżyła swój próg militarnego użycia siły i wykazuje dużą skłonność do ryzyka”. – W dającej się przewidzieć przyszłości Rosja będzie wciąż stanowić poważne zagrożenie. (…). Może to potrwać dziesięciolecia – dodał Hultqvist.

Fragmenty raportu o bezpośrednim zagrożeniu militarnym dla Szwecji, w tym perspektywa ataków nuklearnych, zdominowały doniesienia medialne. Ale większa część dokumentu dotyczy innych zagrożeń: od dezinformacji, operacji wywierania wpływu, ataków cybernetycznych i nielegalnego gromadzenia danych wywiadowczych po terroryzm wymierzony w ludzi i obiekty oraz sabotaż infrastruktury krytycznej. Rosja nie jest też jedynym źródłem wyzwań i ryzyk – w dokumencie odnotowano także wzrost zagrożeń ze strony Chińskiej Republiki Ludowej, która „rzuca wyzwanie globalnemu bezpieczeństwu i światowemu porządkowi opartemu na zasadach, co może doprowadzić do kilku potencjalnie bardzo poważnych wydarzeń”.

Armaty zamiast modlitwy

Kontekstem dla raportu jest zbliżające się – mimo obstrukcji tureckiej i częściowo węgierskiej – przystąpienie Szwecji do NATO. Sztokholm postrzega swoją rolę w Sojuszu jako kluczowego partnera dla kolektywnej obrony Europy Północnej, ważnego hubu dla działań w szerszym zakresie, a wreszcie – liczącego się dostawcy wysokojakościowych kontyngentów dla potencjalnych operacji „out of area”. To sformułowanie w terminologii natowskiej zostało spopularyzowane podczas misji w Iraku i Afganistanie, ale w nowych realiach spokojnie można założyć, że będzie odpowiednie także w razie potrzeby zaangażowania się np. w kwestię Tajwanu.

Na marginesie – część członków komisji obrony krytycznie oceniło ich zdaniem zbyt uległą i mało asertywną politykę wobec Turcji. „Jako kraj kandydujący do NATO Szwecja straciła zdolność do krytycznego wyrażania się i do obrony swoich wartości” – podkreślała posłanka Emma Berginger, dodając, że „nie wspomina się ani o niedociągnięciach demokratycznych Turcji, ani o wewnętrznych represjach”.

Na razie szwedzcy instruktorzy działają na terenie Wielkiej Brytanii, ucząc ukraińskich żołnierzy np. nowoczesnej taktyki walk pozycyjnych oraz obsługi sprzętu natowskiego. Podobną drogą co Sztokholm od dawna podąża należąca do Sojuszu Dania – jej rząd niedawno ogłosił, że w ciągu najbliższych 10 lat chce wzmocnić obronę kwotą 143 mld koron duńskich, a oprócz tego wydać do 2028 r. prawie 22 mld na bezpośrednią pomoc dla Ukrainy. Formalnie jest to traktowane jako „inwestycja w duńskie bezpieczeństwo” – tak wyraził się p.o. minister obrony Troels Lund Poulsen. Ciekawostka: ta historyczna inwestycja ma być sfinansowana m.in. dzięki zniesieniu jednego święta narodowego, a mianowicie Wielkiego Dnia Modlitwy, które wcześniej zapewniało Duńczykom dodatkowy odpoczynek w czwarty piątek po Wielkanocy.

Najwyraźniej mamy takie czasy, że armaty działają lepiej od modłów. ©Ⓟ

Witold Sokała
wicedyrektor Instytutu Stosunków Międzynarodowych UJK w Kielcach, przewodniczący rady i analityk Fundacji Po.Int. Doktorat w zakresie nauk politycznych uzyskał na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego. W przeszłości pracował jako dziennikarz, menedżer w sektorze prywatnym, urzędnik państwowy i konsultant ds. wywiadu konkurencyjnego