We wrześniu islandzki parlament ma się rozwiązać, a zaraz potem mają się odbyć nowe wybory parlamentarne. Jednym z ważnych tematów trwającej już kampanii jest opowiedzenie się za lub przeciw projektowi nowej konstytucji. Choć zmiany już zyskały poparcie obywateli w referendum, to elity nie chcą reformy.

W Polsce pokutuje przekonanie, że Skandynawia (Islandia bywa do niej zaliczana) to istny raj na ziemi. Wolność, równość, braterstwo, a nawet dobrobyt. Ale po wnikliwszym poznaniu sytuacji na tej wulkanicznej wyspie rzeczywistość jawi się zgoła inaczej. Islandia to kraj, który ma poważne problemy z kulturą polityczną – powodują one, że daleko jej do wzoru do naśladowania przez inne demokracje.
Ciekawy obraz rzeczywistości naszkicował Thorvaldur Gylfason, ekonomista z Uniwersytetu Islandzkiego w Reykjavíku. Przypomina 2016 r., gdy wyciekły Panama Papers. Okazało się wtedy, że na liście osób trzymających fortuny w karaibskim raju podatkowym było 600 Islandczyków. O uwikłanie w tuszowanie skandalu byli oskarżani członkowie rządu – w tym były premier, a obecny minister finansów. Następnie (lata 2019–2020) niezależna międzynarodowa Grupa Specjalna ds. Przeciwdziałania Praniu Pieniędzy (FATF) umieściła Islandię na szarej liście – niechlubnym zestawieniu państw, które mają wielkie problemy z dbaniem o transparentność sektora finansowego. A warto przypomnieć, że lokalne banki dekadę wcześniej (lata 2007–2008) w zasadzie upadły w czasie kryzysu finansowego; uratowały je ogromne transfery publicznych pieniędzy – nawet większe od tych, którymi wspierano banki w Europie kontynentalnej. Dodajmy do tego trwającą od wielu miesięcy aferę międzynarodową – sądy w Namibii polują na kilku islandzkich menedżerów oskarżanych o wręczanie w tym afrykańskim kraju łapówek. No i jeszcze wisienka na torcie. Niedawno była członkini parlamentu opublikowała bestsellerową powieść z kluczem. Formalnie fikcję literacką, ale w zasadzie reportaż – pokazuje w niej, jak miejscowi oligarchowie korumpują system nominacji akademickich na wyspie.
Ludzie to widzą i temat zepsucia islandzkiej klasy politycznej uchodzi za niezwykle palący. Według Gallupa ponad 60 proc. społeczeństwa uważa korupcję za podstawowy problem kraju. Warto zauważyć, że na podobnie pytanie w innych krajach skandynawskich (Szwecja, Dania) twierdząco odpowiada 15–20 proc. ankietowanych.
To stąd wyrósł postulat uchwalenia nowej konstytucji. Pojawił się on jeszcze na początku minionej dekady, po kryzysie bankowym lat 2007–2008. Nowe przepisy zakładają m.in. ściślejszą kontrolę nad udzielaniem koncesji na eksploatację zasobów naturalnych, w tym wciąż niezwykłe ważnego dla wyspiarskiego kraju sektora rybołówstwa. Projekt już w 2012 r. uzyskał aprobatę w ogólnokrajowym referendum. Jak dotąd nie doszło jednak do domknięcia tego procesu przez parlament. Dlaczego?
Ekonomista Thorvaldur Gylfason ma na to jedną odpowiedź. Uważa, że klasa polityczna broni interesu swojego oraz oligarchów, którym służy. I z którymi żyje od lat w symbiozie. „Przyzwyczailiśmy się, by określenie państwo upadłe stosować wyłącznie do krajów położonych gdzieś daleko od zachodniego świata. Ale czy w tym wypadku nie powinniśmy zastosować go do nas?” – pyta retorycznie. ©℗
Ponad 60 proc. Islandczyków uważa korupcję za podstawowy problem kraju. To stąd wyrósł postulat uchwalenia nowej konstytucji. Projekt już w 2012 r. uzyskał aprobatę w referendum. Jak dotąd nie doszło jednak do domknięcia tego procesu przez parlament