Wartość budowanych latami sieci aptek spadła nawet o połowę, banki niechętnie udzielają więc pożyczek na ich rozwój. Przedsiębiorcy skarżą się też na cofanie im zezwoleń i zamykanie aptek z błahych powodów.

Przepisy zaostrzające warunki prowadzenia aptek, znane szerzej jako „Apteka dla aptekarza 2.0”, weszły w życie pod koniec września ub.r. Od tamtego momentu właścicielem nowej apteki może zostać wyłącznie farmaceuta, który łącznie, po zakupie nowej, nie będzie miał więcej niż cztery takie placówki. Nowe regulacje od samego początku znalazły się w ogniu krytyki zarówno za ich treść, jak i sposób ich uchwalenia (doklejenie ich do innego projektu). Ambiwalentnie do ustawy podszedł prezydent Andrzej Duda, który z jednej strony ją podpisał, z drugiej natomiast skierował do TK.

Wartość niższa o połowę

Przepisy weszły jednak w życie i mocno skomplikowały sytuację przedsiębiorców. AdA 2.0 pozbawiła ich prawa do swobodnego dysponowania swoim majątkiem. Chodzi o to, że z powodu zakazu posiadania więcej niż czterech aptek nie da się sprzedać sieci bez uprzedniego jej podziału na mniejsze segmenty. Nie ma też komu sprzedać, bo dziś nabywcą apteki może być jedynie farmaceuta, a tych dysponujących odpowiednimi pieniędzmi, chęcią zakupu i skłonnością do ryzyka jest bardzo niewielu. Szczególnie mocno te ograniczenia odczuwają starsi aptekarze, myślący o odejściu na emeryturę. Przykładowo Edward Boehm, który wraz z żoną posiada ponad 30 aptek sieci Hibiskus, opowiada nam o tym, że przed wejściem w życie AdA 2.0 miał do wyboru kilka wariantów, np. przekazanie zarządzania biznesem menedżerom, fuzję z inną firmą albo dobranie sobie młodszego partnera do prowadzenia biznesu.

– Po zmianach pozostaje mi jedynie rozdrobnienie sieci i sprzedaż pakietów po cztery apteki każdy. Realnie obniża to wartość mojego majątku o co najmniej 50 proc. Jednym ruchem rządzący pozbawili mnie połowy tego, na co pracowałem całe życie – mówi Edward Boehm.

Nasz rozmówca zwraca uwagę na to, że w ustawie posłużono się niejasnym pojęciem niedozwolonego przejęcia kontroli nad apteką. Problem polega na tym, że urzędy interpretują to pojęcie w różny sposób, co w praktyce zamyka drogę do jakiejkolwiek formy współpracy, np. poprzez dobranie sobie wspólnika itd.

– Pojedyncze, niezrzeszone w sieci apteki są na rękę przede wszystkim wielkim hurtowniom. To oczywiste, że jeden punkt ma znacznie mniejsze zdolności negocjacji ceny leków niż sieci kilkunastu aptek. Na zmianach straciliśmy nie tylko my, ale w przyszłości stracą również pacjenci – przestrzega Edward Boehm.

Marcin Piskorski, prezes Związku Pracodawców Aptecznych PharmaNET, mówi DGP także o innych problemach, z którymi zmagają się obecnie właściciele aptek. Jednym z nich jest niechęć banków do udzielania kredytów i pożyczek na prowadzenie działalności gospodarczej.

– Dawniej zabezpieczenie kredytu było stabilne. Była nim sieć aptek, którą w razie kłopotów ze spłatą można było sprzedać na wolnym rynku. Dziś banki wiedzą, że wartość sieci po jej rozdrobnieniu i sprzedaży będzie znacząco niższa niż w przypadku, gdyby jej właściciel mógł swobodnie nią dysponować. I że upłynnienie tego majątku będzie bardzo trudne, praktycznie niemożliwe, nawet po bardzo zaniżonej cenie – tłumaczy Marcin Piskorski.

Cofanie zezwoleń

Według prezesa PharmaNET problem tkwi nie tylko w coraz bardziej niesprzyjających przedsiębiorcom przepisach, lecz także w sposobie ich interpretowania, zwłaszcza przez izby aptekarskie. Zdaniem naszego rozmówcy od lat odbywa się systematyczna próba wyrzucenia z rynku wszystkich aptek, których nie prowadzą bezpośrednio farmaceuci.

Jako przykład nasz rozmówca przytacza sprawę farmaceutki, która od ponad trzech lat walczy w sądzie o przeniesienie zezwolenia na prowadzenie apteki w Legnicy. Pomimo iż kupiła aptekę w grudniu 2020 r., do dziś nie może jej prowadzić. Wojewódzka inspekcja farmaceutyczna uważa, że farmaceutka należy do tej samej grupy kapitałowej co sieć aptek, tylko dlatego, że obie firmy zaciągnęły kredyt w tym samym banku.

– Zdaniem WIF umowa kredytu tworzy grupę kapitałową. To kuriozum, które prowadzi do wniosku, że wszyscy kredytobiorcy danego banku należą do jednej grupy kapitałowej – uważa Marcin Piskorski i dodaje, że w większości przypadków sądy przyznają później rację przedsiębiorcom.

Zupełnie inny ogląd sytuacji mają przedstawiciele samorządu aptekarskiego. Marcin Repelewicz, prezes Dolnośląskiej Rady Aptekarskiej, odpiera także zarzuty o składanie niezasadnych donosów. W rozmowie z DGP przypomina, że jednym z obowiązków izb aptekarskich jest stanie na straży obowiązujących przepisów w zakresie prowadzenia aptek i wykonywania zawodu farmaceuty. To właśnie stąd wynikają zawiadomienia do inspektorów farmaceutycznych, a w przypadku podejrzenia przestępstwa także do prokuratur.

– Nie ma naszej zgody na omijanie regulacji przez nikogo, również przez duże sieci apteczne, np. za pomocą „odsprzedawania” aptek podmiotom i spółkom zależnym od tych sieci, pod nieprawdziwym argumentem, że chodzi o franczyzę. Sąd wielokrotnie stwierdził, że nie franczyza jest tutaj problemem – dodaje.

Orzecznictwo sądów formułowane na podstawie przepisów AdA 1.0 nie jest jednoznaczne (patrz: infografika). Często jednak przedsiębiorcy wygrywają. Tyle że nie daje im to niczego poza wątpliwą satysfakcją.

– Istnieje ogólny przepis przewidujący możliwość domagania się odszkodowania od państwa za szkodę wyrządzoną tzw. bezprawnym działaniem przy wykonywaniu władzy. Nie słyszałem jednak o tym, by ktokolwiek na jego podstawie domagał się odszkodowania za zamknięcie jego apteki albo czasowe zatrzymanie jej działania – mówi dr Filip Gołba, adwokat z kancelarii Tomasik Jaworski, który reprezentował apteki w wielu postępowaniach sądowych.©℗

ikona lupy />
Rozbieżne orzecznictwo sądów / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe