Premier Theresa May zapowiedziała, że procedura opuszczania Unii Europejskiej zacznie się na początku przyszłego roku. Brexit nabiera kształtów. Podczas trwającej właśnie dorocznej konferencji programowej Partii Konserwatywnej brytyjska premier Theresa May zapowiedziała, że uruchomi procedurę występowania z Unii Europejskiej przed końcem pierwszego kwartału przyszłego roku. Zarówno ona, jak i ministrowie zapewniają, że Wielka Brytania wyjdzie z obecnych turbulencji silniejsza.
Jeśli ktoś jeszcze się łudził, że May, która była w obozie zwolenników pozostania w Unii, dopuszcza jakąkolwiek możliwość odstąpienia od Brexitu, to szybko został wyprowadzony z błędu. – Nawet teraz niektórzy demokratycznie wybrani politycy mówią, że referendum nie jest ważne, że musimy przeprowadzić drugie głosowanie. Wynik referendum był jasny. Było ważne. To był największy głos na rzecz zmiany, jaki ten kraj kiedykolwiek widział. Brexit oznacza Brexit i przekujemy go w sukces – oświadczyła May, otwierając w niedzielne popołudnie konferencję konserwatystów w Birmingham.
W jej wystąpieniu pojawiło się trochę konkretów na temat tego, jak ma wyglądać wychodzenie z Unii, czego do tej pory brakowało.
Oprócz wspomnianej daty odwołania się do art. 50 traktatu lizbońskiego (która zresztą przewijała się w spekulacjach) obiecała m.in. ustawę unieważniającą poprzednią – o Wspólnotach Europejskich, z 1972 r., która dawała prymat prawu europejskiemu nad brytyjskim, zapowiedziała, że obowiązujące prawa obecnych pracowników z krajów UE nie będą ograniczane, ale że po wyjściu z Unii Wielka Brytania będzie mogła kontrolować imigrację, a przyszłe stosunki nie będą budowane w oparciu o model norweski czy szwajcarski.
Dwie ostatnie deklaracje sugerują, że rząd May może się zdecydować na tzw. twardy Brexit, czyli że w zamian za prawo do ograniczania imigracji może poświęcić dostęp do strefy wolnego handlu. (Londyn z pewnością będzie próbował uzyskać jedno i drugie, ale przywódcy pozostałych państw UE na razie mówią, że nie wchodzi to w grę). – Będziemy w pełni niepodległym, suwerennym państwem, państwem, które nie będzie już częścią unii politycznej z ponadnarodowymi instytucjami nadrzędnymi w stosunku do narodowych parlamentów i sądów. To oznacza, że będziemy znowu mieli wolność do podejmowania własnych decyzji w całym zakresie spraw – od tego, w jaki sposób oznaczamy żywność, do sposobu, jak chcemy kontrolować imigrację – mówiła May.
Rozpoczęcie negocjacji na początku przyszłego roku oznacza, że Wielka Brytania formalnie wyjdzie z Unii w 2019 r.
Wymienienie daty rozpoczęcia procedury opuszczania Unii oraz sugestia, że kontrola imigracji będzie priorytetem w negocjacjach, negatywnie odbiły się na notowaniach funta. Brytyjska waluta straciła wczoraj po ok. 1 proc. w stosunku do dolara, spadając do najniższego poziomu od 6 lipca, oraz do euro (najniżej od trzech lat). O ile londyńska giełda szybko odrobiła straty wywołane niespodziewanym wynikiem czerwcowego referendum, o tyle kurs funta nadal jest wyraźnie niższy niż kilka miesięcy temu, co jednak dla niektórych sektorów gospodarki jest korzystne.
Wczoraj rynki uspokajał nowy minister finansów Philip Hammond, który w kampanii przed referendum również popierał pozostanie w UE. Oświadczył on jednak, że zrównoważenie budżetu do 2020 r., co planował jego poprzednik George Osborne, nie jest już celem rządu. – Kiedy czasy się zmieniają, musimy zmieniać się razem z nimi. Nadwyżka budżetowa przed końcem tego parlamentu nie jest już celem rządu, ale żeby nie było wątpliwości, zadanie konsolidacji finansów musi być kontynuowane. Naród brytyjski wybrał nas ze względu na obietnicę przywrócenia dyscypliny fiskalnej, i to właśnie będziemy robić. Ale w pragmatyczny sposób, który uwzględnia nowe okoliczności – zapewniał Hammond. Zapowiedział on, że podczas jesiennego przeglądu budżetu, który przeprowadzany jest co roku w listopadzie, przedstawi plan zwiększenia inwestycji z budżetu, tak aby pomóc gospodarce przejść przez okres niepewności wywołany Brexitem.