Obawa przed zamachami powoduje, że rosnąć będą notowania tych liderów, którzy obiecują zdecydowane działania wobec islamskich radykałów.
Choć François Hollande kilka razy mówił, że o ocenie jego prezydentury – i o tym, czy będzie się ubiegał o drugą kadencję – zadecyduje to, czy uda mu się zmniejszyć bezrobocie, to zostanie ona zapamiętana raczej z powodu bezprecedensowej fali zamachów terrorystycznych. W ciągu ostatnich 19 miesięcy miały miejsce trzy z czterech najgorszych ataków w powojennej Francji, a 2015 r. był najtragiczniejszy pod względem liczby ofiar w historii.
Oczywiście trudno bezpośrednio winić o to Hollande’a lub twierdzić, że gdyby na jego miejscu był ktoś inny, do ataków by nie doszło, niemniej jednak zamachy ze stycznia i listopada zeszłego roku w Paryżu oraz czwartkowy w Nicei siłą rzeczy położą się cieniem na jego prezydenturze. I nieuchronnie będą miały wpływ na wybory prezydenckie, których pierwsza tura odbędzie się w kwietniu przyszłego roku.
Reprezentujący Partię Socjalistyczną Hollande jeszcze nie ogłosił, czy wystartuje, choć i tak na pozostanie w Pałacu Elizejskim nie ma żadnych szans. W czerwcowym sondażu TNS Sofres odsetek osób aprobujących działania prezydenta spadł do rekordowo niskiego poziomu 12 proc., z kolei zeszłotygodniowe badanie OpinionWay pokazało, że po Euro 2016, gdzie mimo obaw nie doszło do żadnych ataków, jego notowania lekko wzrosły z 16 do 18 proc., ale to i tak za mało, by myśleć o reelekcji. Wprawdzie po ataku na redakcję „Charlie Hebdo”, gdy Hollande zapewniał o twardej odpowiedzi na terror, poziom aprobaty dla niego skoczył do 35 proc., ale później znów równie szybko spadł.
Jeśli po Nicei Francuzi znów skupią się wokół prezydenta, będzie to efekt krótkotrwały. Według lipcowego sondażu BVA Hollande mógłby liczyć na 13–13,5 proc. w pierwszej turze wyborów, czyli walczyłby z kandydatami skrajnej Partii Lewicy i mało znaczącego Ruchu Demokratycznego o trzecie miejsce. Ale różnica między nim a kandydatem centroprawicowych republikanów, niezależnie od tego, kto nim będzie, oraz Marine Le Pen z Frontu Narodowego jest na tyle duża, że nie pozwala myśleć o drugiej turze.
Konsekwencją ataku w Nicei – tak jak poprzednich – będzie wzrost poparcia dla tych pretendentów do prezydentury, którzy mówią o konieczności zaostrzenia walki z islamskim fundamentalizmem. Czyli przede wszystkim dla Le Pen oraz byłego prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego, który ubiega się o nominację republikanów. Obydwoje zresztą w reakcji na wydarzenia w Nicei użyli słowa „wojna”. Sarkozy nie jest faworytem partyjnych prawyborów, które odbędą się w listopadzie, bo zarówno w pierwszej, jak i w drugiej turze przegrywa z byłym premierem, a obecnie merem Bordeaux Alainem Juppém.
Ten ostatni jest najpopularniejszym francuskim politykiem, najbardziej odpowiada wizerunkowi męża stanu i nie budzi takiej niechęci części wyborców jak Sarkozy. Na dodatek w drugiej turze wygrywa ze wszystkimi hipotecznymi przeciwnikami. Ale na pytanie, kto prędzej poradzi sobie z zagrożeniem terrorystycznym, większość Francuzów odpowiedziałaby, że jednak Sarkozy. Polityk zdobył prezydenturę w 2007 r., będąc wcześniej ministrem spraw wewnętrznych, który ostro rozprawiał się z zamieszkami na przedmieściach wielkich miast, i ten wizerunek silnego człowieka z pewnością będzie teraz akcentował. Jeśli zagrożenie terroryzmem będzie się utrzymywać, republikanie mogą ostatecznie postawić na niego, a nie na 70-letniego już Juppégo.
Jeśli chodzi o Marine Le Pen, która stale mówi o zagrożeniu islamskim fundamentalizmem we Francji, to notowania i jej, i Frontu Narodowego na pewno jeszcze wzrosną o kilka punktów, ale nie na tyle, by mogła myśleć o prezydenturze. W każdej sytuacji przechodzi do drugiej rundy, ale w niej jest w stanie wygrać tylko z Hollande’em (a scenariusz, w którym dochodzi do takiego pojedynku, jest praktycznie nierealny). Ze wszystkimi innymi przeciwnikami wyraźnie przegrywa i musiałoby się wydarzyć do czasu wyborów coś jeszcze gorszego niż dotychczasowe zamachy, by to się zmieniło.
Liczącym się pretendentem do prezydentury jest jeszcze minister gospodarki Emmanuel Macron. Choć jest w rządzie, nie należy do Partii Socjalistycznej, a niedawno utworzył własny ruch polityczny i w zeszłym tygodniu zasugerował, że wystartuje w wyborach. Macron mógłby w nich namieszać, bo według sondaży – sprzed Nicei – jest w stanie wyprzedzić Sarkozy’ego, przejść do drugiej tury z Le Pen i w niej wygrać (ale już nie w sytuacji, gdyby kandydatem republikanów był Juppé). Ale Macron jest postrzegany przez Francuzów jako człowiek, który mógłby wyrwać kraj z gospodarczej stagnacji. Walką z terroryzmem nie musiał się na razie zajmować, więc pod tym względem jest niewiadomą i teraz jego notowania mogą spaść. Jeśli przez najbliższe dziewięć miesięcy głównym zmartwieniem Francuzów będzie gospodarka, większe szanse na prezydenturę będą mieli Juppé i Macron, jeśli obawa przed terroryzmem – pewnie jeszcze raz zaufają Sarkozy’emu. A nie ma żadnych przesłanek wskazujących, by zagrożenie atakami spadło.