Polska Grupa Zbrojeniowa zaprezentowała wczoraj swoją strategię. Problem w tym, że jest bardzo ogólna i ma niewielkie szanse na realizację.
Do 2020 r. zakładamy, że przychody roczne będą wynosić ok. 12 mld zł, z tego połowa to będzie eksport – mówił we wczorajszym wywiadzie dla DGP prezes Polskiej Grupy Zbrojeniowej Wojciech Dąbrowski. Z kolei w prezentacji strategii grupy precyzował, że 12 mld zł przychodów ma być osiągnięte w 2022 r. W koncernie ma powstać 10 platform produktowych, m.in. lądowa, powietrzna, morska, ale także dwie zupełnie nowe: rozwój technologii kosmicznych i satelitarnych oraz cybertechnologii. Prezes szacuje, że dzięki udziałowi w Planie Modernizacji Technicznej Sił Zbrojnych RP PGZ wykreuje ok. 100 innowacyjnych produktów. Tyle zapowiedzi.
Teraz spójrzmy na fakty. Po roku zajmowania się samą sobą PGZ szumnie ogłasza bardzo ogólną strategię, której wiele elementów wciąż czeka na dopracowanie. Tymczasem 25 października w Polsce odbędą się wybory parlamentarne. W tej chwili sondaże zdecydowanie daję przewagę opozycji, gdzie główną rolę ma Prawo i Sprawiedliwość. Dąbrowski to człowiek blisko związany z byłym prezydentem Bronisławem Komorowskim. W przypadku zmiany rządu jedyne, czego może nie być pewien, to czy dostanie wymówienie w listopadzie, czy w grudniu. Miotła będzie dotyczyć także wielu jego współpracowników. I to, czego można być pewnym, to że ta strategia zostanie wyrzucona do kosza. Ba, ponoć są już ludzie wyznaczeni do jej nowego opracowania. Tak więc pierwszym mankamentem tej strategii jest to, że nawet gdyby była dobra, to szanse na jej realizację w takim kształcie są niewielkie.
Drugą poważną kwestią, do której można mieć wiele wątpliwości, są szacunkowe przychody PGZ i założenia dotyczące otoczenia biznesowego. „Nasze plany mają racjonalne uzasadnienie: przynajmniej do 2022 r. są powiązane z głównymi programami modernizacji polskiej armii, na które w najbliższej dekadzie budżet przeznaczy 130–140 mld zł” – mówi prezes w „Rzeczpospolitej”. Problem w tym, że te 130 mld zł, które zgodnie z rządowym harmonogramem mają być wydane do 2022 r. (to już tylko siedem, nie 10 lat), to liczba mityczna, którą różni analitycy kwestionowali wielokrotnie. Szanse na to, że MON wyda takie pieniądze na zbrojenia, są znów minimalne. W ubiegłym roku na 14 najważniejszych programów modernizacyjnych resort wydał ok. 5 mld zł. W sumie wydatki majątkowe wyniosły ok. 8 mld zł, co stanowi ok. 25 proc. budżetu MON. Zwiększenie odsetka tych wydatków to rzecz bardzo trudna – warto pamiętać, że prawie połowę budżetu resortu pochłaniają płace i świadczenia. Optymistycznie można założyć, że co roku w kasie MON będzie miliard złotych więcej na uzbrojenie. Tak więc jeszcze bardziej optymistycznie patrząc, w 2022 r. wydatki majątkowe MON mogą sięgać 15 mld zł. Do 130 mld zł to się w żaden sposób nie sumuje. Wtórną kwestią jest tutaj, jak wiele z tej kwoty faktycznie trafi do PGZ. W 2013 r. nieco ponad 70 proc. pieniędzy wydawanych przez MON na sprzęt trafiało do polskich przedsiębiorstw. Problem w tym, że ten odsetek regularnie spada i, biorąc pod uwagę to, co mamy kupić, będzie spadał jeszcze bardziej. Na przykład z tarczy średniego zasięgu „Wisła”, jednego z większych kontraktów polskiej modernizacji, według deklaracji realizującego ten projekt Raytheona do polskich wykonawców ma trafić ok. 50 proc. wartości kontraktu.
Warto też pamiętać, że zgodnie z założeniami kolejny „Program rozwoju Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej” zostanie opracowany na lata 2017–2026. Pytanie, na ile koncepcja nowego rządu będzie odbiegać od planów obecnego, jest wróżeniem z fusów. A to na tej podstawie tworzy się strategie PGZ.
Trzecia kwestia to godne pochwały deklaratywne parcie na zwiększenie eksportu. Zacznijmy ponownie od faktów, a później znów przejdziemy do pobożnych życzeń. W 2014 r. eksport uzbrojenia przez PGZ miał wartość kilkudziesięciu milionów złotych. Prezes Dąbrowski zakłada, że za 15 lat eksport broni, technologii podwójnego przeznaczenia i cywilnych będzie miał wartość 6 mld zł rocznie. Obecnie te trzy kategorie odpowiadają za ok. 800 mln zł rocznie. Czyli według założeń ta kwota w ciągu 15 lat powinna wzrosnąć ośmiokrotnie. Być może czeka nas bardzo burzliwy rozwój stoczniowej działalności PGZ, ale problem w tym, że na razie portfel przyszłych zamówień budowany jest w dużej mierze na zamówieniach dla naszej Marynarki Wojennej. Eksport naszej broni praktycznie nie istnieje. Ostatnio widać pierwsze jaskółki zmiany na lepsze – podpisanie w lipcu listu intencyjnego na sprzedaż rosomaków na Słowację i w ubiegły piątek na remont bułgarskich migów – ale do zamknięcia tych kontraktów droga jest jeszcze daleka. Zakładanie tak radykalnej zmiany struktury przychodów nie wydaje się mieć mocnego oparcia w rzeczywistości.
Ostatnia już rzecz. Mała, ale symptomatyczna. Jedną z nowych dróg rozwoju dla PGZ mają być technologie kosmiczne i satelitarne. Problem w tym, że na razie wśród liderów branży kosmicznej (bo mamy w Polsce firmy, które współpracują już z Europejską Agencją Kosmiczną i których produkty latały na misje) spółek z PGZ próżno szukać. I choć w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju trwają oceny studium wykonalności dotyczącego polskich satelitów, to nie ma się co oszukiwać, że prace ruszą niebawem. Polska Agencja Kosmiczna to na razie kilka osób, tak więc na efekty ich pracy przyjdzie nam długo poczekać. Niemniej jednak – kosmos – to brzmi dumnie i modnie.
W czasie prezentacji strategii pojawiła się deklaracja, że w „2030 r. PGZ będzie w pierwszej dziesiątce koncernów zbrojeniowych w Europie”. Jest to równie prawdopodobne jak to, że rok później polska gospodarka wyprzedzi pod względem eksportu Niemcy. Warto mierzyć wysoko, ale to jest po prostu oderwanie od rzeczywistości. ©?