W tej sytuacji nie chodzi tylko o pieniądze. Równie ważne jest to, czy państwo nie zmieni swojego wyboru geopolitycznego na prorosyjski lub prochiński
Zanim negocjacje z Grecją przerodziły się w obecny kryzys, premier Aleksis Tsipras złożył wizytę w Rosji. Na Forum Ekonomicznym w Sankt Petersburgu ministrowie zajmujący się kwestiami energetycznymi obu stron: Aleksander Nowak z Rosji oraz Panagiotis Lafazanis z Grecji, podpisali wstępną umowę o współpracy nad wspólnym projektem gazociągu, który stanowiłby ważny krok w rosyjskim planie ominięcia Ukrainy w tranzycie błękitnego paliwa do Europy.
Projekt, którym zarządzałoby wspólnie grecko-rosyjskie konsorcjum (chociaż jego budowę sfinansowaliby Rosjanie), łączyłby grecki system gazowy ze stacją w Ipsali na granicy z Turcją. Tutaj kończyć się będzie gazociąg Turkish Stream, który zastąpi zablokowany przez Brukselę South Stream. Nowy projekt będzie miał 1090 km, z czego 910 km po dnie Morza Czarnego. Zacznie się niedaleko miejscowości Anapa w Kraju Krasnodarskim, wynurzy się na powierzchnię w europejskiej części Turcji w miejscowości Kiyiköy i dotrze do nowego terminalu w Lüleburgaz. A stąd do granicy z Grecją.
Roczna przepustowość gazociągu wyniesie 63 mld m sześc., z czego 47 będzie przeznaczone dla klientów europejskich.
Jak wskazują Szymon Kardaś i Agata Łoskot-Strachota z Ośrodka Studiów Wschodnich, „plany budowy nowych gazociągów wskazują, że Europa jest i pozostanie rosyjskim priorytetem”. Tym bardziej że infrastruktura transportująca błękitne paliwo z syberyjskich złóż do Państwa Środka będzie gotowa dopiero pod koniec dekady.
Na razie Moskwa stara się jeszcze dogadać szczegóły projektu z Ankarą. Greckie poparcie czyni z Aten pożądanego partnera – takiego, który może liczyć na poważne zniżki w cenie gazu. To niebagatelna sprawa w przypadku kraju o tak napiętej sytuacji budżetowej. Tym bardziej że już w tej chwili 60 proc. greckiego importu pochodzi z Rosji. Nawet jeśli Rosji nie uda się wyprowadzić rurociągu poza Grecję, w stronę europejskiego systemu gazowego, to i tak pozwoli jej to na przesył do dwóch ważnych klientów z pominięciem Ukrainy.
Trudno jednak powiedzieć, czy Ateny mogą liczyć na linie kredytowe z Moskwy. Teoretycznie Rosję byłoby stać na taki gest; rezerwy walutowe kraju według MFW na koniec maja wynosiły 356,7 mld dol. Należy jednak pamiętać, że Rosjanie już teraz ponoszą koszty wielkich inwestycji infrastrukturalnych (gazociągi właśnie), a niskie ceny surowców biją ich po kieszeni. W grę wchodziłaby więc raczej transakcja wiązana – taka jak w przypadku gazociągu.
Innym krajem, który mógłby ruszyć na pomoc Grecji, są Chiny. Pekin ma rezerwy walutowe, którymi mógłby wielokrotnie pokryć obecne zadłużenie Grecji. Przy okazji Chińczycy już teraz robią w Helladzie interesy, a chcą robić jeszcze większe. Zainteresowanie portem w Pireusie wyraził już podczas ubiegłorocznej wizyty w Grecji premier Li Keqiang, nazywając go „śródziemnomorską perłą”. Państwowy armator Cosco wygrał w 2008 r. kontrakt na zarządzanie kontenerową częścią portu przez 35 lat; Chińczycy są także zainteresowani wykupieniem większościowego udziału w porcie. Negocjacje trwają.
Podczas poniedziałkowej wizyty na szczycie Unia Europejska – Chiny premier Państwa Środka wypowiadał się o sytuacji Grecji z najwyższą ostrożnością. Z perspektywy Pekinu relacje z Unią Europejską mają przede wszystkim wymiar handlowy; blok jest największym partnerem dla chińskiego eksportu. Dlatego z punktu widzenia chińskich polityków problem z Grecją to wewnętrzny problem Unii i z punktu widzenia stabilności makroekonomicznej regionu najlepiej byłoby, gdyby został jak najprędzej rozwiązany. Zwłaszcza w kontekście spowolnienia gospodarczego w Azji. Chińczycy nie wykluczają jednak jakiejś formy interwencji. – Chiny są gotowe odegrać konstruktywną rolę w rozwiązaniu kryzysu – komentował niedawno Li Keqiang.