Trwają prace nad firmowaną przez prezydenta Strategią Bezpieczeństwa RP. Po raz pierwszy w oficjalnych dokumentach mówi się również o tym, że NATO może mieć problem z podjęciem decyzji o obronie Polski
W 2015 r. nasi planiści szczególną uwagę poświęcą podwyższeniu możliwości bojowych armii w obwodzie kaliningradzkim, na Krymie i Arktyce – stwierdził niedawno szef sztabu rosyjskich sił zbrojnych gen. Walerij Gierasimow. Militaryzacja Kaliningradu, testowanie czujności NATO na Bałtyku (rosyjskie samoloty naruszają przestrzeń powietrzną państw Zachodu) i brak perspektyw dla zakończenia wojny na Ukrainie oznacza, że polska armia będzie w praktyce realizować doktrynę Komorowskiego.
Trzymając się terminologii prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego, powinniśmy zwiększać „bezpieczeństwo narodu, terytorium i zasobów”. Zwijamy misje zagraniczne i koncentrujemy się na zagrożeniu ze Wschodu. Co prawda nie rezygnujemy całkowicie z udziału w odległych konfliktach, ale jak piszą w BBN, musimy im nadać „właściwe miejsce w hierarchii zadań dla państwa i sił zbrojnych”. „Właściwe miejsce”, czyli nie 2,5 tys. żołnierzy w Afganistanie, ale kilkudziesięciu – jak w przypadku misji w Republice Środkowoafrykańskiej. Nie będziemy już oszukiwać się, że kontrolujemy gdzieś „polską prowincję”, jak w przypadku afgańskiego Ghazni. Prędzej zaoferujemy usługi doradcze, np. szkoląc armię Mali czy szyickie dywizje do walki z Państwem Islamskim.
W doktrynie Komorowskiego jest jeszcze jeden bardzo ważny komunikat. Otoczenie prezydenta po raz pierwszy oficjalnie przyznało to, o czym na korytarzach MON od dawna szeptano. Przyznaje, że NATO nie jest stuprocentowym gwarantem polskiego bezpieczeństwa.
Dokumenty BBN są jedynym jawnym źródłem, w którym wprost zadeklarowano: „Zagrożenia (...) stwarzają sytuacje, w których sojusznicy mogliby mieć kłopoty w terminowym uzyskaniu konsensusu co do celu, charakteru i skali reakcji”. W tłumaczeniu z biurokratycznej nowomowy na język polski – musimy mieć świadomość, że to, co dla nas jest wojną z zielonymi ludzikami (czytaj: z Rosją), nie musi być wojną dla Francuza czy Holendra. W efekcie zamiast desantu dwóch regimentów Legii Cudzoziemskiej do sojuszniczej obrony Warmińsko-Mazurskiego (z Bartoszyc do Kaliningradu jest 60 km) w ramach art. 5 Paktu Północnoatlantyckiego możemy być świadkami długiej debaty akademickiej o tym, czy wobec Rosji należy przejść do pierwszej, czy od razu do drugiej fazy sankcji.
Podobną konfuzję przerobiono już w lipcu 2014 r. po zestrzeleniu malezyjskiego boeinga 777. W tragedii zginęli obywatele NATO i UE. Do dziś jednak, nawet w oficjalnych dokumentach rządu holenderskiego, nie wskazano winnego zestrzelenia maszyny (o dziennikarskim śledztwie w sprawie ustalenia winnych tragedii piszemy na stronach 16-17). To koronny dowód, że Zachód ma pewien problem z definiowaniem tego, co dzieje się w jego otoczeniu, i nie chce nazywać rzeczy po imieniu.
Przegrana Zachodu
W kontekście doktryny Komorowskiego kluczowych jest kilka pytań. Czy i w jakim zakresie wierzymy w NATO jako gwaranta polskiego bezpieczeństwa? Czy i w jakim zakresie będziemy wysyłać żołnierzy za granicę? Jaki jest bilans dwóch dekad udziału w wyprawach NATO, od Kosowa przez Irak do Afganistanu i Mali? I wreszcie jakich spodziewamy się zagrożeń i jak zamierzamy na nie odpowiadać? Na pierwsze z nich Pałac Prezydencki udzielił odpowiedzi w cytowanym dokumencie BBN. Biuro zaznacza, że mimo tych wątpliwości NATO pozostaje fundamentem polityki bezpieczeństwa państwa. – Nie chodzi o to, że zakładamy bezczynność NATO. Po prostu bierzemy pod uwagę wszelkie komplikacje, jakie mogą się pojawić w procesie decyzyjnym. Mówimy o przypadku, w którym przeciw Polsce zastosowano metody agresji poniżej progu regularnej wojny – komentuje w rozmowie z DGP szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego i jeden z architektów Strategii Bezpieczeństwa RP gen. Stanisław Koziej. – Zakładamy, że w takiej sytuacji na pewno pojawią się trudności w jednoznacznej ocenie tego zjawiska i konieczność zebrania dodatkowych informacji. W związku z tym proces decyzyjny może się wydłużać. Powinniśmy być zdolni do samodzielnego radzenia sobie z zagrożeniami – dodaje współpracownik prezydenta Komorowskiego.
W tym punkcie Pałac Prezydencki może liczyć na poparcie ze strony opozycji. – O tym, że NATO nie jest sojuszem naszych marzeń, mówiłem już kilka lat temu. Trzeba uzupełnić gwarancje natowskie. One nie są mechaniczne. Decyzje mogą być szeroko dyskutowane. Moim zdaniem trzeba stawiać na sojusz z Amerykanami – mówi były wiceszef MSZ i poseł PIS Witold Waszczykowski.
Znacznie więcej wątpliwości budzi pytanie o bilans misji i ich charakter w przyszłości. Z jednej strony szef polskiej dyplomacji Grzegorz Schetyna deklaruje gotowość do zaangażowania w wojnie z Państwem Islamskim. – Sojusznicy liczą na nasze zaangażowanie. Będziemy o tym rozmawiać. Zaplanowaliśmy dodatkowe negocjacje na styczeń. Ostateczne decyzje zostaną podjęte podczas spotkania ministrów obrony państw NATO – powiedział podczas swojej ubiegłotygodniowej wizyty w Waszyngtonie. Z drugiej strony szef MON Tomasz Siemioniak w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” deklaruje jasno: zaangażowanie tak, ale nie wojskowe.
Zapytaliśmy byłego zastępcę ministra Siemioniaka gen. Waldemara Skrzypczaka, jak w nowej doktrynie będzie wyglądał polski udział w wojnach prowadzonych przez NATO lub doraźnie budowane koalicje. Emerytowany wojskowy potwierdza, że w perspektywie kolejnej dekady nie ma mowy o powtórce z Iraku czy Afganistanu. Pytamy, jaki jest jego autorski bilans obydwu misji. – Wojsko na nich skorzystało. Nauczyło się odpowiedzialności za życie żołnierzy i funkcjonowania w warunkach realnej wojny. Oficerowie średniego i niskiego szczebla nauczyli się podejmować decyzje. Radykalnie poprawiło się też indywidualne wyposażenie żołnierza – mówi gen. Skrzypczak. – Ale znacznie ważniejsza jest analiza wniosków, które płyną z tych dwóch operacji. Trudno o optymizm. Irak jest państwem upadłym, Afganistan upadającym. Koalicja obie te wojny tak naprawdę przegrała. Bezpieczeństwo Europy, w tym nasze, od udziału w tych wojnach się nie zwiększyło. Polska na nich nie zyskała. Wysłano sygnał dla świata fundamentalistów islamskich: zachodnie interwencje można przeczekać, z Zachodem można wygrać. Taki komunikat buduje morale islamistów od Al-Kaidy przez Państwo Islamskie po Boko Haram. Oni poczuli, że mogą wygrać – komentuje Skrzypczak. Dodaje, że w przyszłości Polska w ramach zobowiązań sojuszniczych w NATO powinna postawić na doradztwo przy szkoleniu rządowych oddziałów do walki z islamistami.
Jego zdaniem zaangażowanie na małą skalę wcale nie musi oznaczać mniejszych zysków politycznych i gospodarczych. Jako przykład podaje operację polskiego wywiadu z początku lat 90. Po zaanektowaniu przez Irak Kuwejtu sześciu oficerów amerykańskiego wywiadu cywilnego CIA, wojskowego DIA i elektronicznego NSA znalazło się na terenach okupowanych przez Saddama Husajna. Oficerowie I Zarządu Wywiadu UOP dowodzeni przez gen. Gromosława Czempińskiego (w 1990 r. służył w wywiadzie w randze pułkownika) w brawurowej akcji wywieźli szpiegów do Turcji. W efekcie tej operacji Amerykanie umorzyli Polsce połowę zadłużenia zaciągniętego przez PRL (w sumie 8,25 mld dol.) i pomogli w budowaniu jednostki specjalnej GROM. Taka koncepcja wypełniania sojuszniczych zobowiązań do gen. Skrzypczaka przemawia znacznie bardziej niż wysyłanie za ocen kontyngentów wielkości batalionu.
O ile polityczne korzyści są mgliste i ta ocena zależy od tego, czy się akurat jest w koalicji, czy w opozycji, to już z liczbami nie da się polemizować. Spójrzmy na misję w Afganistanie. Zginęło 43 żołnierzy i dwóch pracowników wojska. Jak podaje Dowództwo Operacyjne, siedmioletnia obecność polskich żołnierzy w tym kraju (w ramach misji ISAF) kosztowała polskiego podatnika ok. 6 mld zł (dla porównania: tyle w tym roku Ministerstwo Zdrowia przeznacza na Podstawową Opiekę Zdrowotną). Straciliśmy trzy śmigłowce Mi-24 i osiem transporterów Rosomak. Czy zwiększyliśmy bezpieczeństwo Afganistanu?
Jak wynika z danych ONZ, w przypadku tego kraju ostatni rok misji NATO, czyli 2014, był najkrwawszym od początku operacji w 2001 r. W ciągu 12 miesięcy zginęło 5,4 tys. żołnierzy afgańskich i policjantów. W ciągu dziewięciu pierwszych miesięcy 2014 r. liczba ataków dokonywanych przez rebeliantów wzrosła w porównaniu do analogicznego okresu 2013 r. o 20 proc. Do końca listopada 2014 r. zginęło 3188 cywilów (wzrost o 19 proc. w stosunku do analogicznego okresu roku ubiegłego). Polityczny bilans misji również jest niekorzystny. Siły NATO i USA okazały się problemem samym w sobie, a nie częścią jego rozwiązania. W efekcie rozmowy o pokoju między wysłannikami prezydenta Aszrafa Ghaniego a talibami prowadzone są z udziałem pośrednika. Zostały nim Chiny.
W przypadku Iraku jest jeszcze gorzej. Sunnicka prowincja Anbar jest częścią Państwa Islamskiego. Bagdad pogrążony jest w niekończących się i pozbawionych konkluzji konfliktach politycznych. Iracki Kurdystan walczy o przetrwanie. Szyickie południe jest w orbicie wpływów Iranu. Operacja „Iracka Wolność” rozpoczęta w 2003 r. kończy się faktycznym rozpadem państwa.
Generał Koziej mówi, że w misjach uczestniczymy po to, by zawczasu reagować na zagrożenia. Przyznaje jednak, że ani w Afganistanie, ani w Iraku to się nie udało. Jaką wizję przyszłych operacji ma szef BBN? Jak ma wyglądać polski wkład w wojnę z Państwem Islamskim? Czy w ogóle mamy się w tę wojnę angażować? – Koalicję walczącą z Państwem Islamskim wspieramy w sensie politycznym i dyplomatycznym – odpowiada gen. Koziej. – Czy takie wsparcie zakłada realne działania? Minister Schetyna mówił w Waszyngtonie, że sojusznicy na nas liczą – dopytujemy. – Czy dyplomacja nie zalicza się do realnego działania? Koalicja bez szerokiego wsparcia polityczno-dyplomatycznego nie ma siły. Zaangażowaliśmy się w pomoc humanitarną w Iraku. Wszelkie nasze aktywności muszą być przy tym proporcjonalne do naszego interesu narodowego – dodaje.
W zawoalowany sposób gen. Koziej potwierdza to, co wprost mówi gen. Skrzypczak: nie będzie wysyłania znaczących oddziałów polskich za granicę, a skłania do tego analiza wyprawy irackiej i afgańskiej. – W koalicji jesteśmy w imię przyzwoitości i rozsądku. Dobrze, że się angażujemy politycznie. Ale polityka nie jest działalnością charytatywną. Nawet wśród sojuszników – podsumowuje Ludwik Dorn, członek sejmowej komisji obrony narodowej.
Rezerwa to potęga
Nasza armia ma się obecnie koncentrować na zagrożeniach mogących wystąpić na naszym terytorium. Choć inwazji zielonych ludzików nie ma się co spodziewać (Rosjanie nie powtarzają dwa razy tego samego manewru), to już unieruchomienie elektrowni i odcięcie prądu dla hipotetycznych dwóch województw czy atak hakerów wydaje się jak najbardziej możliwy. Nowa doktryna zakłada, że to właśnie takie zagrożenia powinniśmy umieć neutralizować.
– Przygotowywana pod auspicjami prezydenta Komorowskiego Strategia Bezpieczeństwa RP to krok w dobrą stronę. Mówi o nowych zagrożeniach m.in. ze strony terrorystów czy o niepewnej sytuacji na Ukrainie – komentuje w rozmowie z DGP poseł Andrzej Rozenek, wiceszef sejmowej komisji obrony. – Problemy widzę dwa: brak spójności i zainteresowania szczegółami. Z jednej strony mówimy, że bezpieczeństwo energetyczne jest kluczowe, z drugiej są rażące zaniedbania przy budowie gazoportu. W warstwie retorycznej dokument jest dobry, ale już jeśli chodzi o dopilnowanie szczegółów, ośrodek prezydencki się tym nie zajmuje – dodaje.
BBN odpiera zarzuty o brak konkretów. Ważnym elementem podejścia do wojska, które wykształciło się w Pałacu Prezydenckim, jest większe przykładanie wagi do zdolności rezerw. O ile w latach 2009–2012 w Polsce przeszkolono 0 (słownie: zero) rezerwistów, to już w tym roku może to być 20 tys. To co prawda połowa tego, ile szkoliliśmy w 2008 r., ale krok we właściwą stronę. Kolejną przesłanką przestawienia się na obronę Rzeszowa czy wspomnianych Bartoszyc, a nie Szarany, Wazi Khwa czy Diwaniji, jest także stawianie na współpracę z ochotnikami i organizacjami paramilitarnymi. Światowość w polityce bezpieczeństwa zastąpiono lokalnością. Ambitne cele odbudowywania upadłych państw zamieniliśmy na zapewnienie, by wodociągów nie zhakowano, a w kranach bez przerwy płynęła mityczna ciepła woda.
– Dotychczas polska doktryna bezpieczeństwa narodowego polegała na tym, że Polska ma zwiększać swoje bezpieczeństwo przez wykazywanie się w ramach NATO. Doktryna Sojuszu miała charakter ekspedycyjny, więc nasza polityka polegała na wykazywaniu się w misjach – mówi Dorn. – Czasem braliśmy zadania ponad siły. Takim ruchem było np. przejęcie odpowiedzialności za jedną z prowincji w Afganistanie – dodaje. Pałac Prezydencki pracując nad Strategią Bezpieczeństwa RP, schodzi na ziemię.
Irak jest państwem upadłym, Afganistan upadającym. Koalicja obie te wojny tak naprawdę przegrała. Bezpieczeństwo Europy, w tym nasze, od udziału w tych wojnach się nie zwiększyło. Polska na tych operacjach nie zyskała