Unijne przepisy w sprawie VAT na książki elektroniczne są absurdalne. Współpracujemy z Francuzami nad ich zmianą - mówi minister Rafał Trzaskowski w rozmowie z DGP. I tłumaczy, jakie są szanse na opodatkowanie internetowych gigantów, takich jak Google.

Na świecie podważa się sposób, w jaki funkcjonują wielcy internetowi gracze jak Google. W Brazylii wydawcy mieli dość sytuacji, w której Google sam zarabia na treściach, które oni wytwarzają. Solidarnie wycofali swoje materiały. Mówi się o opodatkowaniu gigantów zgodnie z krajowymi regulacjami. Czy polski rząd jest w stanie rzucić im rękawicę?

To nie tylko Brazylia, podobne rzeczy dzieją się w kilku europejskich krajach. Jeśli chodzi o wielkich graczy, to w internecie w kontekście regulacji podatkowych punktem odniesienia jest kraj pochodzenia firmy lub miejsce jej siedziby. Trudno to inaczej uregulować, a korzystają z tego też polskie firmy. Polska ma podpisane umowy z różnymi krajami o unikaniu podwójnego opodatkowania, lada moment znowelizujemy ustawę podatkową, tak by zapobiegać procederowi unikania płacenia podatków przez duże firmy. Pozostaje jednak pytanie, jak ściągać podatki z zagranicznych firm internetowych, skoro internet nie ma granic. Obecnie, poza zmianami w ustawie podatkowej, nie ma instrumentów przywoływania firm do porządku. Może to robić urząd skarbowy w państwie, gdzie taka firma ma siedzibę. Chyba że dokonalibyśmy bałkanizacji internetu, w którym istniałaby jakaś polska specyficzna regulacja obejmująca polski wycinek internetu, a tego nie chcemy.

A może rząd niekoniecznie chce to uregulować?

Nie jest tak, że firmie internetowej można rzucić rękawicę i powiedzieć, że odcinamy ją od polskiego rynku. Można dyscyplinować takie firmy na poziomie europejskim i to robi UE za pomocą prawa konkurencji czy w przyszłości prawa ochrony danych osobowych. Mamy zasady dotyczące handlu w internecie, ale w przypadku podatków, jak powiedziałem, musimy się odnieść do miejsca siedziby danej firmy.

Czy są szanse na zmuszenie wielkich internetowych wyszukiwarek do chociażby dzielenia się przychodami z treści, które generują wydawcy?

W tej chwili nie da się tego wymusić, bo to wymagałoby zmian w prawach dotyczących własności intelektualnej. Prace te trwają na poziomie UE. Pamiętajmy, że prawo to było konstruowane w momencie, gdy internet jeszcze w pełni się nie skomercjalizował. Kilkanaście lat temu wielu internetowych gigantów nie zarabiało pieniędzy. Większość z nich twierdzi, że nie udostępnia treści za darmo, tylko do nich przekierowuje. Prawdziwość takiego stwierdzenia jest wątpliwa. Problem jest też taki, że obywatele przyzwyczaili się do darmowych treści w internecie. Musimy pogodzić wodę z ogniem, czyli wypracować rozwiązanie, które nie zakazywałoby całkowicie udostępniania pewnych treści za darmo, ale jednocześnie chroniłoby prawa własności intelektualnej czy przemysłowej. Zwłaszcza że na naszych oczach rozwija się internet rzeczy, w którym przedmioty komunikują się ze sobą za pomocą sieci, czy takie technologie jak drukarki 3D, które umożliwiają kopiowanie całych przedmiotów. Wyzwanie dla prawa ochrony własności intelektualnej jest tym większe.

Przyjrzyjmy się własnemu podwórku. Czy pana zdaniem portale takie jak Chomikuj.pl mają rację bytu?

Dla mnie nie ma wątpliwości, że jeżeli ktoś zarabia pieniądze na udostępnianiu kradzionych treści, to tego typu serwisy powinny być zakazane. Czym innym jest jednak wymiana treści, do których prawa autorskie nie są przypisane, czy wymiana niekomercyjna, choć tu też pojawiają się oczywiście wątpliwości. Ale znów problemem jest to, jak bardzo internet się zmienił w ostatnich latach. Gdy powstał, nie zarabiało się tam aż tak wielkich pieniędzy, a dziś – grube miliardy. Uzasadnienie, że kwestie te powinny być inaczej traktowane w sieci niż w realu, zaczyna się więc robić wątpliwe. To jednak nie jest problem, który Polska rozwiąże sama, wymaga to rozwiązań na poziomie co najmniej europejskim. Bo jeżeli nawet pozbędziemy się takich portali, za chwilę powstanie pięć kolejnych witryn takiego samego typu.

Francja i Luksemburg, wbrew stanowisku Komisji Europejskiej, radykalnie obniżyły VAT na cyfrowe wydawnictwa, takie jak e-booki. We Francji VAT spadł z 19,6 do 7 proc., w Luksemburgu – z 15 do 3 proc. W Polsce VAT na książki papierowe wynosi 5 proc., a na elektroniczne już 23 proc. Będziemy utrzymywać ten absurd, by nie podpaść Komisji?

Komisja oburzyła się na działania Francji i Luksemburga, bo jest to wbrew przepisom, i pozwała te państwa do Trybunału Sprawiedliwości. Jednocześnie trwają prace, by te przepisy zmienić, bo są one nieracjonalne. Polska stoi na stanowisku, że należy obniżyć VAT na książki elektroniczne, współpracujemy w tej kwestii z Francuzami. Obecne regulacje prowadzą do absurdalnych sytuacji, w których robi się książkę audio, do niej dołącza się kilka stron i sprzedaje niby jako wydawnictwo książkowe. Problematyczną kwestią pozostaje jednoznaczne zakwalifikowanie cyfrowych wydawnictw. Unia traktuje je jako usługę, a nie towar. Pytanie, gdzie postawić granicę.

Jakie ma pan plany wobec podległego MAiC Centrum Projektów Informatycznych? Dziś kojarzy się głównie z infoaferami i korupcją, co rusz wskazywane jest jako przykład nieudolności Polski w procesie informatyzacji państwa.

Tak naprawdę pozostały tam tylko mury i nazwa. To już jest inna instytucja, inni ludzie i zadania. CPI ma się teraz głównie skupiać na utrzymywaniu systemów takich jak ePUAP. W CPI przeprowadzamy audyt. Ma on sprawdzić, czy na pewno nie zostali tam ludzie skażeni typem myślenia, który kiedyś dominował. CPI będzie podlegać jeszcze wielu przekształceniom w zakresie i funkcji, i nazwy, która dziś źle się kojarzy.