Gdy Europa odchudza swój aparat administracji rządowej, my go rozbudowujemy

Jean Tirole, fancuski ekonomista, laureat Nagrody Nobla w tej dziedzinie z roku 2014, podaje w swojej ostatniej książce „Ekonomia dobra wspólnego” (jeszcze niedostępnej w języku polskim) kilka pomysłów na mądrzejsze reformowanie państwa. Nie ma tam nic rewolucyjnego, ale jedna wskazówka szczególnie przykuła moją uwagę. Tirole radzi, żeby przy ocenie każdej aktywności państwa zastanawiać się nad alternatywnymi wariantami jej realizacji – zamiast państwowej biurokracji warto rozważyć, czy z danym zadaniem nie poradzi sobie lepiej sektor prywatny czy inne podmioty poza administracją, choćby organizacje pozarządowe.
Potrzeba cięcia
Ta rekomendacja wynika ze znanej od wieków prawidłowości, że administracja publiczna ma naturalną tendencję do rozrastania się ponad miarę i potrzebę. Konieczne jest więc, przynajmniej od czasu do czasu, ćwiczenie polegające na przeglądzie biurokratycznej armii i zamknięciu instytucji, które przestały być niezbędne lub których dalsze istnienie nie przynosi społeczeństwu wartości dodanej.
W ostatniej dekadzie wielkie cięcie urządzili sobie m.in. Brytyjczycy czy Irlandczycy. Skala wprowadzonych tam reform instytucjonalnych wręcz szokuje. W Wielkiej Brytanii w latach 2011–2015 przeprowadzono przegląd ponad 900 instytucji rządowych, z których zlikwidowano blisko 200, a 170 połączono z innymi, redukując ich liczbę do 70. Szacuje się, że tylko finansowe korzyści z tej operacji przekroczyły 3 mld funtów. W Irlandii liczbę urzędów administracji centralnej w tym samym okresie zmniejszono także o około 200. Jednocześnie w obu państwach zaszczepiono nową filozofię zarządzania aparatem administracyjnym państwa. Polega ona na obowiązkowym przeglądzie każdej instytucji w maksymalnie trzyletnich odstępach. Każda z nich ma przy tej okazji udowodnić potrzebę dalszego funkcjonowania, czyli zademonstrować korzyści, jakie państwo i społeczeństwo czerpie z jej działania. W przeciwnym razie może pójść pod nóż.
W Polsce nie doczekaliśmy się nigdy tego typu inicjatywy. Nieudolną próbę podjął swego czasu rząd Donalda Tuska, proponując w czasie najgłębszego kryzysu gospodarczego mechaniczne cięcie o 10 proc. zatrudnienia we wszystkich instytucjach rządowych. Nie miało to nic wspólnego z pogłębionym przeglądem instytucji, a cała inicjatywa została szybko zablokowana przez Trybunał Konstytucyjny, który wytknął arbitralność i automatyzm cięć w służbie cywilnej. To oczywiste zarzuty, bo racjonalizacja zatrudnienia miała dotknąć wszystkich jednakowo, bez względu na ocenę ich pracy czy osiągane wyniki.
Instytuty do wszystkiego
Obecna władza nie tylko porzuciła plany odchudzania sektora rządowego, lecz wręcz ochoczo przystąpiła do jego rozbudowywania. Skala rozrostu instytucji państwowych od 2015 r. jest bezprecedensowa w historii III RP. Oto najbardziej jaskrawe przykłady.
W ciągu poprzedniej kadencji parlamentu przyjęto ustawy powołujące do życia takie instytucje jak m.in. Polski Instytut Ekonomiczny, Instytut Europy Środkowej, Narodowy Instytut Architektury i Urbanistyki czy Instytut Solidarności i Męstwa. Mamy więc do czynienia z ekspansją instytucji o charakterze badawczym i analitycznym, które mają produkować wiedzę na potrzeby rządu. Pojawia się pytanie, co rządzącym nie odpowiada w instytucjach niezależnych, których misja polega na tworzeniu fachowej wiedzy wspierającej decyzje publiczne, takich jak uczelnie publiczne czy niezależne think tanki?
Warto wspomnieć o Narodowym Instytucie Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego, które skonsolidowało wydawanie rządowych pieniędzy na wsparcie organizacji pozarządowych. Zauważmy, że powstaniu tej instytucji sprzeciwiała się spora ich reprezentacja, obawiając się, że będzie narzędziem budowania bardziej sprzyjającego władzy trzeciego sektora. Zasadne jest jednak jeszcze inne pytanie – czy niezbędne jest funkcjonowanie na szczeblu centralnym agencji rządowej rozdzielającej granty organizacjom pozarządowym? Może wystarczy to zadanie powierzyć samemu sektorowi, który byłby w stanie wyłonić ze swojego grona operatorów takich funduszy?
Na rozlicznych nowych instytutach władza jednak nie poprzestała. Pojawiły się nowe fundacje, z Polską Fundacją Narodową na czele. To fundacja utworzona przez spółki kontrolowane przez państwo, której działalność najlepiej chyba podsumowuje finansowana przez nią niesławna kampania szkalowania sędziów. Inna nowa fundacja – Platforma Przemysłu Przyszłości – nie ma wprawdzie równie marnej reputacji, ale jej powołanie również stoi na wątłych podstawach. To instytucja, która ma wspierać innowacyjność polskiego przemysłu poprzez informowanie, szkolenie czy promowanie nowoczesnych technologii. Poza bardzo mglistą misją, warto się też zastanowić, dlaczego tego typu zadania nie mogą być wykonywane przez istniejące już podmioty, np. Narodowe Centrum Badań i Rozwoju.
Kasowanie wymuszone
Żadna z nowych instytucji nie przechodzi w mojej ocenie testu na niezbędność swojego istnienia. Nawet jeśli niektóre z ich zadań są istotne i powinny być jakoś zagospodarowane, tworzenie nowej instytucji powinno być ostatecznością. Możliwości jest wiele – od organizacji pozarządowych czy naukowych poprzez sektor prywatny po samorządy. Jednocześnie nie należy unikać bieżącego przeglądu istniejących już instytucji, aby stopniowo usuwać te, których misja już się wyczerpała.
Kiedy możemy liczyć na takie wielkie sprzątanie administracji rządowej? Doświadczenie innych pokazuje, że opamiętanie przychodzi zazwyczaj w czasie kryzysów gospodarczych zmuszających administrację do szukania radykalnych oszczędności. Skoro taki kryzys od jakiegoś czasu jest już zapowiadany, być może jesteśmy w przededniu tak potrzebnej racjonalizacji naszej administracji. ©℗