Przykład nie przyjdzie z góry. Pojednanie trzeba raczej zacząć w sferze prywatnej. Łatwiej porozumieć się, gdy chodzi o konkretne, lokalne sprawy, w których sympatie polityczne schodzą na dalszy plan.
Dziennik Gazeta Prawna
Kilka dni po wyborach, plac zabaw u zbiegu alei Niepodległości i ulicy Odyńca w Warszawie. Pogoda dopisuje, dzieci bawią się pod okiem dorosłych, którzy dyskutują. Pada sakramentalne: Na kogo pani głosowała? – Ja jestem za normalnością, za jedną Polską, dlatego byłam przeciwko tym chorym tęczowym wymysłom – odzywa się pani, babcia dwojga biegających obok wnucząt. Z sąsiedniej ławki błyskawicznie podnosi się para kobiet i zabiera swoje pociechy w głąb jordanka. – Idź się, ciemnoto, krzyżem w Toruniu przed ojcem dyrektorem połóż – rzuca na odchodnym jedna z nich.
Doktor Heleny Chmielewskiej-Szlajfer, socjolożki z Akademii Koźmińskiego, takie emocje w przestrzeni publicznej nie dziwią, bo politycy nie robią nic, by nastroje pełne wrogości i animozji wygasić. – Oczywiście Andrzej Duda wygłosił pojednawcze przemówienie tuż po ogłoszeniu pierwszych wyników wyborów, a jego córka wypowiedziała słowa, które przy odrobinie dobrej woli można odczytać w kontrze do wypowiedzi prezydenta z kampanii, jako próbę zasypania podziałów. Do tego Rafał Trzaskowski dostał zaproszenie do Pałacu Prezydenckiego. Ale czar prysł po pięciu minutach. Zaraz zaczęło się komentowanie w mediach, że jeden przeprosił szczerze, a drugi gratulował zbyt późno, że więcej zaproszeń na spotkanie nie będzie. Najwyraźniej takie podejście do oponenta i do narodu opłaca się władzy. To stara jak świat polityka dziel i rządź – ocenia dr Chmielewska-Szlajfer.
– Nie sądzę, by wzajemna wrogość rozwiała się teraz w cudowny sposób. Przeciwnie, kresu jej nie widać – potwierdza dr Leszek Mellibruda, psycholog społeczny. Chyba że – jak zaznacza – zaczniemy nad sobą panować i przestaniemy uważać emocje za uniwersalną wymówkę: bo on coś powiedział, sprowokował i nie mogłem się powstrzymać. Mellibruda tłumaczy, że w każdej emocji jest czynnik umysłowy. I odwrotnie – zanim pojawi się emocja, jest napięcie, czyli stan umysłu. Zamiast reagować na pieniaczy, lepiej jest obserwować ich otoczenie. To nie jest przejaw wycofania się, ale swoistej odwagi. Jak twierdzi Mellibruda, badacze zajmujący się analizą traumatycznych wydarzeń już dawno zauważyli, że świadkowie zachowują się według pewnych reguł. Jeśli znajdzie się jeden opanowany człowiek, który zacznie udzielać pomocy osobie pokrzywdzonej, ofierze napaści słownej czy pobicia, to znieczulica innych błyskawicznie zmaleje. Mellibruda nazywa taką osobę liderem pozytywnych reakcji. – Ale nie zapominajmy o istnieniu archaicznej psychospołecznej reakcji odruchowej: „my” jesteśmy dobrzy i musimy się chronić przed „tamtymi”, którzy zapewne są źli. Jak pokazują badania, taka mentalność skupiona na podziałach – niezależnie, czego dotyczą – w większym stopniu dotyczy osób mniej wykształconych. Reakcje obronne i agresywne są tam silniejsze, bo rozgrywającym jest strach wywołany niewiedzą – mówi psycholog. I dodaje, że sprzyja temu niejasny przekaz idący z góry (czyli polityków rządzących) i z mediów. – Najpierw deklaracje, że trzeba zakopać rowy, wyjść z okopów, a zaraz potem sugestie, że nasza szczerość jest większa niż wasza szczerość, że nie można jednak ustąpić o metr. Jednych to dezorganizuje, dla innych stanowi wyraźny komunikat, że „walka” trwa i trwać ma dalej.

Przemoc w słusznej sprawie

Małgorzata Mirowska jest lekarzem. Głosowała na Rafała Trzaskowskiego. Ma wrażenie, że w jej gabinecie odbywał się nieustanny wiec wyborczy. Przychodziły głównie osoby starsze. Nasłuchała się więc o tym, kim i jaki to Andrzej Duda jest: obrońca polskości przed tęczową ideologią, wrażliwy na sprawy ludu, bo pomaga, daje wsparcie, no i do tego przystojny. Słuchając wywodów swoich pacjentów, była zawsze uprzejma – do czasu, aż w jednej ze stacji telewizyjnych usłyszała kampanijną wypowiedź Dudy o tym, że chce kontynuacji polityki odważnych inwestycji i dbania o człowieka, a nie polityki dziadostwa i dbania tylko o elitę. Nie napychania kieszeni warszawskiemu salonowi – tzw. warszawce, czyli grupie najbardziej majętnych ludzi, którzy bogacili się często kosztem reszty społeczeństwa. – Moja rodzina mieszka w Warszawie od pokoleń, jesteśmy inteligencją, która ciężką pracą, latami studiów i wyrzeczeń doszła do tego, co ma dziś. Mam się dobrze, nie narzekam. Ale nikt nie podał mi mojego życia na tacy. Polityka dbania o człowieka powinna polegać na dbaniu również o takich ludzi jak ja. Ale gdzie tam! Moje środowisko obrywa i jeszcze musi naprawiać błędy wyrządzane przez ludzi myślących inaczej – żali się Małgorzata.
Przykład? Ostatnia afera szczepionkowa. Choć zaplecze Andrzeja Dudy próbowało prostować słowa swojego szefa, że „nie jest zwolennikiem szczepień obowiązkowych”, to – jak podkreśla lekarka – musiała też wykonać swoją robotę w gabinecie i tłumaczyć, że szczepienia mają sens. Pamięta również, jak mełła w ustach przekleństwo, gdy okazało się, że prezydent podpisał się pod decyzją o przekazaniu potężnego zastrzyku gotówki mediom publicznym. – Warunkiem, jaki wtedy stawiał, było zniknięcie z głównej orbity TVP Jacka Kurskiego. I co? Teraz dzięki niemu wygrał wybory. A precyzyjniej – przez wiadra pomyj wylewanych na ludzi również takich jak ja i moja rodzina – opowiada Małgorzata. O ustawie o Funduszu Medycznym, głośno zapowiadanym pod koniec kampanii, już nie wspomina, bo nie ma o czym, dosłownie. Nie może za to przemilczeć tego, co spotkało jej córkę, która wywiesiła na drzwiach mieszkania tęczową flagę. Najwyraźniej musiała kłuć w oczy spokojnych mieszkańców przedwojennej kamienicy. Tak mocno, że zamalowali ją brunatną farbą olejną. – Przy wejściu jest domofon, obcy po klatce się nie kręcą. To musiał być któryś z sąsiadów. Jak to wytłumaczyć? – pyta retorycznie.
– Jest w nas niewątpliwie przemoc archaiczna – pierwotna, atawistyczna reakcja. Od zarania ludzkości dotyczy ona dwóch wątków: obrony terytorium i walki o dominację. Z tym genem społecznym każdy się rodzi – zauważa dr Leszek Mellibruda. – Ale jest i przemoc współczesna, wzbogacona o nowe zjawiska. Zasadza się na zwiększaniu poczucia własnej wartości i wyższości. Może być też formą potwierdzania lojalności wobec osób dominujących. Bywa również przejawem różnych trudności w przekazywaniu i okazywaniu własnych napięć, uczuć negatywnych. Tu dają o sobie znać reakcje, które kiedyś nazywano pieniactwem. Niszczenie elewacji budynków, części terenów wspólnych, plakatów, wypisywanie obraźliwych komentarzy – to właśnie przykłady zachowań pieniaczych, które obserwowaliśmy w ostatnich miesiącach kampanii wyborczej. Pieniacz – poza tym, że wybucha i się nie kontroluje – jest niezwykle uparty. Swoje działania kończy dopiero wtedy, gdy się zmęczy. Nie uspokoją go gesty pojednania wysyłane przez drugą stronę. Jest w nim coś z psychopaty, który miewa problemy z wyłapaniem sygnałów, że jego przeciwnik się poddał. Nie wystarczy powiedzieć „masz rację” – nawet jeśli jej nie ma. Nie wystarczy mu przerażenie w oczach innych. Zapalczywością karmi własną samoocenę – mówi psycholog społeczny.
Jego zdaniem w ostatnich latach nasila się też przemoc emocjonalna: lekceważenie tożsamości innych ludzi, poniżanie i naruszanie godności osobistej. – To dlatego, że na naszych oczach zderzają się dwa kulturowe nurty – honoru i godności. Większość z nas została wychowana w tym pierwszym. Drugi nurt dla wielu jest nowością. Honor jest w tym przypadku na drugim miejscu – najważniejszy jest szacunek wobec życia i wolności swojej i innych. To jest wielka zmiana hierarchii wartości. Bo pod płaszczykiem honoru można przemycić wiele spraw, niekoniecznie honorowych. Choćby przemoc w obronie „wartości”, która usprawiedliwia nieustępliwość wobec innych. Ludzie tak działający uważają, że czynią dobrze. Wiedzą, co to jest zło, ale wyznają zasadę wyższej konieczności. Znajdują nierzadko sojuszników, popleczników, którzy tylko utwierdzają ich w przekonaniu, że to ma sens.

Niebezpieczny kaganek oświaty

Od czasu, gdy zniszczono tęczową flagę na drzwiach mieszkania jej córki, Małgorzata Mirowska nie sili się już na polityczną poprawność, gdy idzie na spacer ze swoim nastoletnim wnukiem. Osłabł w niej także humanistyczny duch, który nakazuje przede wszystkim, żeby drugiego człowieka poznać i zrozumieć. – Nie potrafię wyhamować i mówię głośno, co myślę, odpowiadając na pytania dorastającego chłopaka. Mam przejść do porządku dziennego nad tym, że przegraliśmy Polskę? Że wygrali ludzie nieszanujący innych ludzi, dzielący świat na ideologię dobrą i złą. Tamci wyborcy to inna ludzka kategoria, często bezmyślna w swojej agresji – przekonuje Małgorzata.
– Niesienie kaganka oświaty jest silnie zakorzenionym XIX-wiecznym tropem myślenia polskiej inteligencji. Niebezpiecznym, bo podtrzymującym tych „oświeconych” w poczuciu posiadania monopolu na rację – ostrzega dr Helena Chmielewska-Szlajfer. I radzi, by zamiast tego spojrzeć na wyborców drugiej strony nie z punktu widzenia demografii, lecz interesów. – Moralizujący przeciwnicy Andrzeja Dudy widzą się w roli oponentów ciemnoty, przeciwieństwo zaścianka. Jest w tym zapewne część prawdy – wyborcy Trzaskowskiego to ludzie lepiej wykształceni, z miast – ale dla lepszego zrozumienia sytuacji warto zmienić perspektywę. Jeżeli ktoś jest przedsiębiorcą, ma kontrahentów w Czechach i Niemczech, to choćby z racji zawodowych jest bardziej otwarty na innych. A kiedy czyjeś życie zamyka się w małej wspólnocie, gdzie ważne są dobre relacje z proboszczem i wójtem, jego postrzeganie świata jest zupełnie inne. Zapominamy, że ostatecznie nasze moralne wybory są związane z życiem, jakie prowadzimy. A dzięki temu łatwiej zrozumieć, dlaczego ktoś przy urnie podjął taką, a nie inną decyzję.
– To my atakowaliśmy? Tylko my? – pyta Piotr Wielicki, wyborca Andrzeja Dudy. – A kto, jak nie wy? – dopytuję zaczepnie. Pokazuję mu zdjęcia zamieszczone w sieci już po wyborach: zniszczone ścieżki rowerowe, na których ktoś napisał sprayem „Koniec pedałowania, wygrała Polska”; plakat kandydata opozycji z nagryzmolonym „Jude won”. Piotr był na to przygotowany. – Zrobiłem krótki przegląd komentarzy w mediach społecznościowych – mówi, wyciągając ilustrację, na której zestawiono mapę Polski z zaznaczonymi miejscami, gdzie zwyciężył jego kandydat, z mapą pokazującą rejony o największym wskaźniku przemocy domowej i alkoholizmu. W zamyśle autora obrazka: obie mapy się pokrywają. – Najgorsze nie jest to, że ktoś wpadł na taki pomysł. Najgorsze są komentarze zamieszczone poniżej. Okazuje się, że ta część narodu, która uważa się za światłą, inteligentną i postępową potrafi być w słowach brutalna i wulgarna. Ani ja, ani mój ojciec czy dziadek nigdy nie podnieśliśmy ręki na kobietę. Nie mamy też problemów z alkoholem. Wszyscy poparliśmy Andrzeja Dudę. Poczułem się wrzucony do worka z naklejką: patologia – wyjaśnia Piotr.
Koniecznie chce mi przytoczyć kilka cytatów zamieszczonych przez – jak ich określa – „ludzi tak zwanej wysokiej kultury”: filozofa Tadeusza Gadacza, znaną pisarkę Dorotę Masłowską. Cytat 1: „Stało się tak, jak przeczuwałem. Polskę urządził nam Kurski i wiejskie buraki. Udaję się na emigrację, na razie wewnętrzną. Nie chcę żyć w przaśnym, chamskim, nienawistnym, nietolerancyjnym, zacofanym kraju. Mam dość!”. Cytat 2: „Napatrzyłam się podczas kampanii prezydenckiej w telewizji na elektorat Dudy we wsiach i w małych miastach. Jacyś rozjuszeni mężczyźni i wtórujące im kobiety, wykrzywione złością twarze, gotowi pobić każdego, kto nie za Dudą”.
– Co do tych, którzy mówią teraz, że udają się na emigrację zewnętrzną, czy – jak deklarują – wewnętrzną, to nie dawałabym się tak łatwo wyrzucać z własnego kraju – komentuje dr Helena Chmielewska-Szlajfer. Jej zdaniem powinniśmy nauczyć się wykorzystywać symbole państwowe tak, by nie były uważane wyłącznie za polityczną deklarację „przeciw”. Bo przecież wszyscy mamy takie samo prawo do używania flagi biało-czerwonej. – Żeby zrozumieć adwersarza, trzeba najpierw wiedzieć, o co mu chodzi. A na tym polu obie strony wykonały wyjątkowo mało pracy. Jeśli polityka państwa ma przynosić korzyści wszystkim obywatelom, a nie jedynie elektoratowi zwycięzców wyborów, to takie zaniechanie można uznać za ciężki grzech. Tkwimy w patowym konflikcie, gdzie żadna ze stron nie chce ustąpić – uważa socjolożka.

Ja ci napluję, ty mi naplujesz

Dalej zagłębiamy się z Piotrem w świat powyborczych komentarzy w sieci. Emocje, przynajmniej w teorii, powinny już opadać. A mimo to dużo jest wciąż o pluciu w twarz. Kto komu powinien to dziś zrobić? Można się pogubić. Wzajemne oskarżenia, pretensje i oceny nie mają końca.
Aż ktoś w końcu próbuje wysłać skonfliktowanym stronom sygnał „opanujcie się”: „Jest mi bardzo przykro z powodu kilku waszych postów i wielu komentarzy. Jestem z Podlasia. Ja, moja rodzina i przyjaciele, wielu znajomych głosowało na pana Trzaskowskiego. Wygrał w moim rodzinnym Białymstoku, w gminie Hajnówka i w Białowieży, gdzie przebywam. A teraz wy dajecie mapki z podziałem na Polskę lepszą i gorszą, piszecie, że nie będziecie tam jeździć na wakacje, bo ciemny naród. Obrażacie w ten sposób wielu ludzi. To smutne”. – Najlepiej byłoby zostać symetrystą, ale teraz już to niewykonalne – ucina Piotr Wielicki.
Zdaniem dr Chmielewskiej-Szlajfer, żeby się odnaleźć w powyborczej rzeczywistości i na nowo skleić Polskę, potrzeba czegoś więcej. – Przykład nie przyjdzie z góry – ocenia socjolożka. Pojednanie trzeba raczej zacząć w sferze zawodowej, prywatnej. Zgodnie z podstawowymi zasadami negocjacji trzeba zdefiniować najpierw to, o czym chcemy rozmawiać. Łatwiej jest się porozumieć wtedy, gdy chodzi o konkretne, namacalne sprawy – choćby tematy lokalne, dalekie od polityki centralnej, jak załatanie drogi gminnej i odnowienie wiaty przystanku. Jak podkreśla socjolożka, w podobnych kwestiach sympatie polityczne schodzą na dalszy plan, liczy się wspólne działanie. Podczas takich negocjacji mówi się o faktach: droga jest potrzebna, wymaga naprawy, potrzebny jest określony budżet, zmysł organizatorski, ja zrobię to, ty ogarniesz tamto. Tak się rodzi minimum zaufania do partnera rozmowy. – Proces dochodzenia do zgody w praktycznej sprawie powoduje, że poznajemy drugiego człowieka. Przyzwyczajamy się do siebie, dostrzegamy osobę, a nie ideologię – mówi dr Helena Chmielewska-Szlajfer. Może spróbować?
Nikt nie podał mi mojego życia na tacy. Polityka dbania o człowieka powinna polegać na dbaniu również o takich ludzi jak ja. Ale gdzie tam! Moje środowisko obrywa i jeszcze musi naprawiać błędy wyrządzane przez ludzi myślących inaczej – żali się Małgorzata