Na liście metafor najczęściej wykorzystywanych przez amerykańskich prezydentów wysokie miejsce zajmowałoby „miasto na górze”. W najnowszej historii USA ze świecą szukać lokatora Białego Domu, który nie sięgnąłby po nią choć raz. Namiętnie używał jej zwłaszcza Ronald Reagan: znajdziemy ją w jednym z jego pierwszych przemówień po wyborze na najwyższy urząd w kraju, jak również w pożegnalnej mowie do Amerykanów.
Nie jest tajemnicą, dlaczego politycy zza Atlantyku tak chętnie mówią o „mieście na górze”. Tym mianem określają bowiem swoją ojczyznę: widoczną z oddali, wyjątkową, pełną blasku, godną podziwu, w którą wlepiony jest wzrok wszystkich. Wielki amerykański historyk Perry Miller uznał wręcz metaforę miasta za mit założycielski Stanów Zjednoczonych. W końcu – wywodził – to właśnie taką obietnicę złożył swoim purytańskim pobratymcom w 1630 r. John Winthrop, jeden z liderów angielskich osadników w Nowym Świecie. Mieli zbudować „miasto na szczycie, na które będzie skierowany wzrok wszystkich ludzi”.
Przekonanie amerykańskich prezydentów o wyjątkowości własnego kraju nie jest nieuzasadnione. Lista amerykańskich osiągnięć jest długa – od żarówki elektrycznej, przez bombę atomową, człowieka na Księżycu (pomimo upływu pół wieku wciąż są jedyni!), a na komputerze osobistym skończywszy.
Żaden kraj nie może się mierzyć z USA, jeśli idzie o liczbę laureatów nagrody Nobla. Tam są najlepsze uniwersytety.
Tym bardziej świat drapie się po głowie, patrząc, jak pomimo tych wszystkich osiągnięć i niezrównanego kapitału ludzkiego najpotężniejszy kraj na świecie nie może sobie poradzić z koronawirusem. Wprost nazwał to Stephen Walt, komentator poświęconego polityce zagranicznej miesięcznika „Foreign Policy”: pandemia położy kres postrzeganiu Ameryki jako kompetentnego państwa. Dotychczas Waszyngton mógł liczyć na wizerunkowy bonus związany z własnymi osiągnięciami, bo państwa znacznie chętniej uznają przywództwo krajów, których osiągnięcia podziwiają.
„Potęga Stanów Zjednoczonych zblednie, bo ludzie przestaną traktować amerykańskie porady i pomysły z taką powagą jak kiedyś […] Kiedy pandemia się skończy, Amerykanie się zorientują, że głosy innych państw – takich jak Chiny – cieszą się większą uwagą. To jeszcze nie oznacza katastrofy, ale będzie to zupełnie inny świat niż ten, do którego przyzwyczaili się Amerykanie” – podsumowuje Walt, dla którego szeroko definiowana „kompetencja” stanowi wprost trzeci filar amerykańskiej potęgi (pierwszy to siła gospodarcza i militarna, a drugi to liczne sojusze).
Można to już dostrzec w badaniach opinii publicznej. Przykładem sondaż zamówiony niedawno przez Europejską Radę Stosunków Międzynarodowych (ECFR), jeden z czołowych think tanków na Starym Kontynencie. ECFR interesowało, jak pod wpływem pandemii zmieniło się postrzeganie światowego porządku przez Europejczyków. Wyniki? Widać poważną erozję wizerunku Stanów Zjednoczonych.
Badanie przeprowadzono w dziewięciu krajach Unii Europejskiej (w tym w Polsce). Wśród pytań, na które mieli odpowiedzieć respondenci, znalazło się m.in. „jak podczas kryzysu wywołanego przez koronawirusa zmienił się twój stosunek do USA”. W sześciu krajach ponad połowa respondentów stwierdziła, że na gorsze. W Danii takiej odpowiedzi udzieliło 71 proc. ankietowanych. Na gorsze zmienił się również stosunek do Ameryki większości Portugalczyków (70 proc.), Francuzów (68 proc.), Niemców (65 proc.), Hiszpanów (64 proc.) i Szwedów (59 proc.). We Włoszech odsetek ten był duży, ale nie przekroczył połowy ankietowanych (48 proc.).
Stosunek do USA zmienił się na gorsze u najmniejszego odsetka obywateli w Polsce (38 proc.) i Bułgarii (36 proc.). Ale nawet tutaj respondenci za większego sojusznika podczas pandemii uznali Chiny, a nie Stany Zjednoczone. Tak zresztą było we wszystkich badanych krajach (nawet jeśli dla jednej i drugiej odpowiedzi odsetki były niewielkie; w Polsce na przykład wynosił 11 proc. dla Chin i 4 proc. dla USA).
Metafora „miasta na górze” ma również inne znaczenie, które historycznie było prawdopodobnie znacznie bliższe religijnemu purytaninowi Winthropowi: skoro na miasto skierowany jest wzrok wszystkich, to znaczy, że doskonale widzą oni każde uchybienie. I chociaż Ameryka wciąż jeszcze może wizerunkowo wyjść z pandemii obronną ręką – gdyby np. to właśnie tam powstała pierwsza szczepionka – to na razie, mimo że miasto wciąż stoi i ma się nieźle, jego blask z pewnością przygasł.