Brazylia to drugi, po USA, kraj najbardziej dotknięty przez pandemię na świecie. Do tego pogrążony w coraz ostrzejszym kryzysie politycznym.
Przeciwnicy prawicowego prezydenta Jaira Bolsonaro mają nadzieję, że jego dni są policzone. Wszystko za sprawą nagrania z kwietniowego posiedzenia rządu Brazylii, które w ubiegłym tygodniu upublicznił Federalny Sąd Najwyższy (STF) na swojej stronie internetowej. Wideo jest jednym z dowodów w sprawie domniemanego wpływania Bolsonaro na obsadę najwyższych stanowisk w Policji Federalnej (PF).
– Próbowałem oficjalnie zmienić naszych ludzi ds. bezpieczeństwa w Rio de Janeiro, ale nie byłem w stanie. Koniec z tym. Nie będę czekać, aż wyjeb… moją rodzinę i znajomych tylko dlatego, że nie mogę wymienić kogoś ze służb bezpieczeństwa. I jeśli nie da się wymienić, to zmienia się szefa. A jak nie jego, to ministra. Kropka – mówi Bolsonaro w nagraniu, którego autorem jest były minister sprawiedliwości Sergio Moro. To właśnie na jego wniosek prokuratura bada, czy Bolsonaro faktycznie doprowadził do zmiany na stanowisku szefa PF, ponieważ chciał otrzymywać raporty pracy operacyjnej służb w Rio de Janeiro. Synowie prezydenta, z których jeden jest senatorem, a drugi radnym Rio, są oskarżeni o pranie brudnych pieniędzy, malwersacje i prowadzenie kampanii dezinformacyjnej skierowanej wobec przeciwników politycznych.
Sam Bolsonaro zaprzecza, jakoby wpływał na obsadę stanowisk w policji.
Natomiast do urażonych używaniem wulgaryzmów napisał w charakterystycznym dla siebie stylu prosto z mostu na Facebooku: „Jak komuś się nie podoba, to niech następnym razem zagłosuje na kogoś, kto nie przeklina, ale wsadza ręce do cudzych kieszeni”.
Cała sprawa byłaby jedynie kolejną odsłoną walki z „systemem”, którą Bolsonaro obiecał Brazylijczykom w kampanii wyborczej w 2018 r. Rozgrywa się jednak w momencie, kiedy zaraza rozlewa się na cały kraj w sposób niekontrolowany. Odnotowano tam do tej pory prawie 375 tys. przypadków zarażeń i ponad 23 tys. zgonów. Liczba ta rośnie w zastraszającym tempie – dziennie umiera około 1 tys. osób. Symbolem rozpaczliwej sytuacji są zdjęcia m.in. zbiorowych mogił w Manaus i São Paulo. Nic nie wskazuje na to, że sytuacja miałaby się poprawić.
Przeciwnie. Według danych Ministerstwa Zdrowia pandemia zaczyna ogarniać nie tylko duże miasta, ale też tereny najbiedniejsze – pozbawione nie tyko odpowiedniej liczby miejsc w szpitalach, ale nawet mające utrudniony dostęp do wody pitnej. Śmiertelność może tam być szczególnie wysoka.
Np. w stanie Maranhão na północnym wschodzie kraju w ciągu doby zanotowano prawie 1 tys. nowych zachorowań. Miejsc intensywnej opieki jest tam 388 na ok. 7 mln mieszkańców.
Trudno jest odpowiedzieć na pytanie, czy Jair Messias Bolsonaro ma wystarczające możliwości, żeby coś w tej sprawie zmienić. Zgodnie z orzeczeniem Federalnego Sądu Najwyższego to prefektury i władze stanowe autonomicznie decydują, co robić, żeby zahamować rozprzestrzenianie się choroby. Kiedy zatem prezydent mówi: „Co prawda nazywam się Mesjasz (Messias), ale nie potrafię czynić cudów”, to nie jest to tylko charakterystyczny dla brazylijskich polityków objaw zmanierowania.
Bolsonaro najwyraźniej zdaje sobie też sprawę, że jego kraju nie stać na zamrożenie. Statystycznie, pod względem PKB, jest to co prawda 9. gospodarka na świecie, ale o ogromnych nierównościach społecznych i biedzie, gdzie ponad 40 proc. (około 38 mln osób) siły roboczej pracuje na czarno. Przewidywany przez brazylijski bank centralny spadek PKB o 6 proc. właśnie ich dotknie najmocniej. W kraju o kolosalnej przestępczości i 7. na świecie współczynniku morderstw (29 na 100 tys. mieszkańców w 2019 r.) jest to czynnik, którego nie da się zignorować.
Demonstracyjnie kwestionując wszelkie ograniczenia – nie nosząc maski, nie przestrzegając zasad dystansu społecznego i bagatelizując koronawirusa jako „zwykłą grypę” – zabezpiecza się przed ponoszeniem ewentualnej odpowiedzialności politycznej za nadchodzące nieuchronnie problemy ekonomiczne i zawczasu oskarża o nie parlamentarzystów, burmistrzów, gubernatorów i sędziów. Słowem – „system”. Czy jednak częściowo instrumentalizując pandemię do walki politycznej – i, co trzeba przyznać, trzymając się obietnic wyborczych – nie licytuje za wysoko? Według sondażu przeprowadzonego 10 maja 39 proc. Brazylijczyków jest zadowolonych ze sposobu, w jaki Bolsonaro sprawuje swój urząd, 55 proc. – nie. Jeszcze w marcu proporcje te były dokładnie odwrotne.
Mówienie o tym, że dni prezydenta są policzone, jest przedwczesne, choć mnożą się apele – głównie ze środowisk lewicowych i lewicujących – o jego impeachment. Trend w sondażach jest jednak wyraźnie dla niego niekorzystny, a najnowsza afera nie przysporzy mu zwolenników. Na razie jest mało prawdopodobne też, by Bolsonaro próbował spełnić postulat części swojego żelaznego elektoratu i przywrócił wojskową dyktaturę, która rządziła krajem w latach 1964– –1985. Eksperci są zgodni, że parlament, media, sądy i społeczeństwo obywatelskie są na to w Brazylii za silne.