Województwa wciąż pracują nad planami kryzysowymi. Nie wszystkie z nich wcześniej uwzględniły ryzyko epidemii.



Pierwszy potwierdzony przypadek choroby spowodowanej koronawirusem zdiagnozowano u mężczyzny z Zielonej Góry, który przyjechał z Niemiec. Do zielonogórskiego szpitala trafił z miejscowości Cybinka. Wcześniej był w Nadrenii Północnej Westfalii – jak podaje „Gazeta Lubuska” – gościł tam z powodu karnawału. Wrócił autobusem rejsowym (jadącym z Bonn do północnej Polski) – którym dotarł do Świecka, po czym przesiadł się do własnego auta. Jak poinformowała wojewódzka inspektor sanitarno-epidemiologiczna dr Dorota Konaszczuk, sanepid sprawdził innych podróżnych – wszyscy zostali poddani kwarantannie. Ponieważ pacjent źle się czuł, skontaktował się z lekarzem rodzinnym. Ostatecznie przyjechała po niego karetka odpowiednio przygotowana do przewozu osób, u których jest podejrzenie koronawirusa. Do szpitala przyjechał 2 marca koło południa, ok. godz. 22 wysłano próbki do warszawskiego laboratorium Państwowego Zakładu Higieny. Wyniki były znane w nocy z 3 na 4 marca.
– Szpital jest bardzo dobrze przygotowany, ponieważ w sierpniu zeszłego roku zmierzyliśmy się z bakterią New Delhi i wtedy przećwiczyliśmy takie stany epidemiologiczne – powiedziała podczas konferencji w Zielonej Górze Elżbieta Polak, marszałek woj. lubuskiego. Ostatnio zamówiono dodatkowy sprzęt – m.in. myjki do dezynfekcji czy kombinezony i maseczki. Pieniądze wyłożył urząd marszałkowski. – Pan premier poinformował Polskę, że przeznacza 100 mln zł na walkę z koronawirusem, tych pieniędzy wciąż nie mamy. Wystąpiliśmy z wnioskami o finansowanie. Tydzień czekamy na odpowiedź. Nie mamy żadnego wsparcia jak do tej pory – podkreślała Polak.

Brakuje sprzętu

Największym zagrożeniem jest obecnie właśnie sprzęt, a raczej jego potencjalne braki. – Do szpitali docierają informacje, iż mogą wystąpić problemy z dostawą masek chirurgicznych, ponieważ są niedostępne na rynku w Polsce – mówi DGP Marta Milewska, rzeczniczka prasowa marszałka woj. mazowieckiego. I dodaje, że placówki nie mają dużych zapasów magazynowych. Zaniepokojenie budzi fakt, iż zakup dodatkowych pakietów indywidualnej ochrony biologicznej oraz masek z filtrem HEPA jest w tej chwili niemożliwy z powodu braku w hurtowniach, a oczekiwanie na dostawy innych materiałów ochronnych wydłuża się. – W związku z tym wystąpiłam z wnioskiem do Ministerstwa Zdrowia o udostępnienie kombinezonów ochronnych oraz masek ochronnych z filtrem FFP-3 z rezerw strategicznych – precyzuje Milewska.
Ministerstwo Finansów zapowiada, że chce zwolnić z VAT i podatku od darowizn rzeczy przekazywane do Agencji Rezerw Materiałowych. Chodzi przede wszystkim o maseczki i inne rzeczy potrzebne pilnie w szpitalach, które na dzień dzisiejszy nie są zwolnione z VAT i podatku od darowizn.
Nie tylko Polska boryka się z tym problemem, co może jeszcze bardziej ograniczyć dostęp do sprzętu – np. Czesi wczoraj wydali zakaz wywozu z kraju respiratorów i środków dezynfekujących. We Włoszech, gdzie liczba śmiertelnych przypadków należy do największych na świecie, szef Obrony Cywilnej, nadzwyczajny komisarz ds. kryzysu Angelo Borrelli ogłosił, że z RPA przywieziono do Włoch transport 400 tys. maseczek ochronnych. – Szukamy ich na całym świecie, ponieważ w naszym kraju nie ma firm, które je produkują – wyjaśnił.

Plany są albo ich nie ma

Województwa szykują się na wzrost zagrożenia epidemią. To one są odpowiedzialne za przygotowanie planów kryzysowych. Niektóre nadal jednak nie uwzględniły w nich koronawirusa, pracują więc nad aktualizacją.
W Małopolsce na liście miejsc do izolacji znajdują się przede wszystkim szkoły i internaty. W innych województwach też królują placówki edukacyjne, ale także hotele. Tak jest np. w łódzkim. Na liście opolskiej znajdują się internaty, bursy przy szkołach, ale też same szkoły, schroniska młodzieżowe i centra medyczne. Województwa wyliczają, ilu mają lekarzy, podają telefony do służb oraz ilość miejsc w szpitalach zakaźnych. Ale także wskazują na problemy. Choćby urząd wojewódzki przyznaje, że choć na terenie opolskiego na oddziałach obserwacyjno-zakaźnych nie ma typowych „boksów melcerowskich”, tylko są sale, które w razie konieczności pozwalają na odizolowanie chorych. Wskazano też imienne listy osób, które mogą zostać skierowane do działań służących ochronie zdrowia mieszkańców. Z naszych ustaleń wynika jednak, że nie we wszystkich województwach istnieją plany działania na wypadek wybuchu epidemii zawierające miejsca izolacji, w niektórych mają być one dopiero ustalane, potwierdzane albo mają być wytyczane, gdy zajdzie taka konieczność. Wiele istniejących już planów na wypadek epidemii podlega aktualizacji. Przede wszystkim dlatego, że trzeba uaktualnić w nich listy osób, które będą uczestniczyły w zwalczaniu ewentualnej epidemii.
Eksperci sanepidu zwracają uwagę, że wytyczenie miejsc, gdzie będzie można izolować ludzi na czas kwarantanny, to obecnie największe wyzwanie dla Polski. Przede wszystkim dlatego, że nie ćwiczyliśmy tego od 1963 r., czyli wybuchu ostatniej epidemii ospy we Wrocławiu. – Takie miejsca muszą mieć dostęp do kanalizacji, sanitariatów, kuchni, a nie tylko do miejsc do spania. Dlatego najlepiej do tego nadają się hotele, hostele, czy bursy. Szkoły też są dobrym rozwiązaniem, choć ich wykorzystanie rodzi problem – co zrobić z dziećmi, które powinny do nich uczęszczać – tłumaczy pracownik jednej z wojewódzkich stacji sanepidu. I podkreśla, że sanepid również może nakazać kwarantannę w domu. – Takiego chorego nikt nie przypilnuje. To rodzi ryzyko, że będzie wychodził z domu, a tym samym narazi innych na chorobę, jeśli będzie faktycznie zakażony. Dlatego tak ważne jest to, by wydzielić miejsca całkowitej izolacji, które będą pilnowane przez właściwe służby – dodaje pracownik sanepidu.
Liczba chorych, ale i zgonów na świecie cały czas rośnie. Do 4 marca odnotowano 3,2 tys. zgonów – najwięcej przypadków nadal jest w Chinach – 2,8 tys., na drugim miejscu z największą liczbą zmarłych znajduje się Iran z 92 przypadkami oraz Włochy, w których jest już 79 ofiar. W sumie rozpoznano 94,2 tys. przypadków choroby na świecie.
Patogen raczej zostanie z nami na dłużej
Scenariuszy rozwoju koronawirusa w Polsce jest kilka. Od tylko jednego sezonu zachorowań po jego stałą obecność i opcję, że zakażenie nim przejdzie większości populacji. WHO podniosła szacunek wskaźnika śmiertelności do 3,4 proc. Wcześniej efekty tej choroby porównywano z grypą, dla której taki wskaźnik waha się od 0,1 do 1 proc. Eksperci zwracają jednak uwagę, że przy danych WHO trzeba uwzględnić jeszcze inne parametry. – Liczba zgonów jest podawana tylko w odniesieniu do potwierdzonych przypadków koronawirusa. Zupełnie inaczej jest w odniesieniu do grypy, w przypadku której podstawą do wyliczenia śmiertelności jest ogólna liczba chorych z rozpoznaniem na podstawie badań klinicznych – wyjaśnia Paweł Grzesiowski, ekspert w dziedzinie profilaktyki zakażeń ze Szkoły Zdrowia Publicznego CMKP i Centrum Medycyny Zapobiegawczej i Rehabilitacji. Dlatego ostatecznie śmiertelność na koronawirusa nie musi być aż tak wysoka, jak wylicza WHO.
Jaki jest najbardziej optymistyczny scenariusz dotyczący Polski? COVID-19 okaże się chorobą jednosezonową. Profesor Krzysztof Pyrć z UJ podkreśla, że naukowcy porównują obecne zagrożenie z zachowaniem innych koronawirusów. Głównym punktem odniesienia jest SARS, który nie powrócił po jednym sezonie. Jak będzie z COVID-19? Przekonamy się dopiero w przyszłym roku. Wariant jednosezonowy jest jednak mało prawdopodobny. – Widać, że klimat nie jest szczególnym hamulcem dla tego wirusa. Występuje on bowiem również w tych regionach, gdzie jest wyższa temperatura – mówi Paweł Grzesiowski.
Dlatego jest bardziej prawdopodobne, że wirus zostanie z nami na dłużej. Marc Lipsitch, epidemiolog z Uniwersytetu Harvarda, szacuje, że zarazi się nim od 20 do 60 proc. populacji. Zakładając najbardziej skrajny scenariusz, w Polsce może zachorować 22 mln osób. Gdyby uwzględnić wskaźnik śmiertelności podawany teraz przez WHO, zmarłoby wtedy ponad 700 tys. osób. Ale taki rozwój wypadków jest najmniej prawdopodobny. – Wiedząc, że jedna osoba chora na koronawirusa jest w stanie zarazić dwie, trzy inne, to 60 proc. chorych jest realnym zagrożeniem. Ale nie w trakcie jednego sezonu. Na to potrzeba przynajmniej dwóch–trzech lat. Do tego wirus musiałby się rozprzestrzeniać w sposób niekontrolowany – uważa Paweł Grzesiowski.