Londyn i Bruksela wyłożyły swoje priorytety w nadchodzących rozmowach handlowych. Kilka obszarów pozostaje kontrowersyjnych.
Najważniejsze dotyczą równych szans dla firm po obu stronach kanału La Manche. Unia Europejska chciałaby, aby Brytyjczycy na piśmie – czyli w umowie handlowej – zobowiązali się, że nie pogorszą swoich standardów w zakresie prawa pracy czy przepisów ochrony środowiska. Bruksela chciałaby również, żeby Londyn zobowiązał się przyjąć w całości unijne reguły dotyczące pomocy publicznej.
„Jeśli idzie o umowę handlową między Unią Europejską a Wielką Brytanią, jedno jest pewne: zapisy dotyczące równych szans dla biznesu będą głównym przedmiotem sporu” – napisała wczoraj na Twitterze dr Anna Jerzewska, konsultantka ds. polityki handlowej współpracująca m.in. z ONZ.

Nie ma zgody na Singapur

Zapisy te stanowią część opublikowanego wczoraj mandatu negocjacyjnego Komisji Europejskiej. Jest to dokument, w którym unijna egzekutywa określa co chce negocjować. Ich treść nie stanowi zaskoczenia. Politycy unijni od dłuższego czasu wskazywali, że obawiają się scenariusza nazwanego potocznie „Singapurem nad Tamizą”, w którym Londyn decyduje się poluźnić nieco swoje przepisy, aby stworzyć bardziej konkurencyjne warunki dla prowadzenia biznesu u wrót samej Europy.
Projekt mandatu odzwierciedla te obawy, przy okazji wzywając do ograniczeń dla firm działających w niektórych sektorach, gdyż „nie powinny być takie same jak firm z krajów będących członkami UE”. Chodzi między innymi o transport drogowy – firmy z Wielkiej Brytanii nie miałyby możliwości przewożenia towarów między państwami Unii i na ich terenie. Wtedy podobne ograniczenie spotkałoby przewoźników z Unii. Jak zapewnia Przemysław Ruchlicki z Krajowej Izby Gospodarczej, dla polskich firm transportowych nie byłby to duży problem, bo Wielka Brytania nie jest dla nich ważnym rynkiem. Ograniczenia dotknęłyby linii lotniczych: nie mogłyby wozić pasażerów z jednego miasta UE do innego.

Kanada lub Australia

Premier Boris Johnson zapowiedział wczoraj, że Wielka Brytania nie ma zamiaru obniżać unijnych standardów. Wyraził przekonanie, że w wielu obszarach Zjednoczone Królestwo wyprzedza Wspólnotę o wiele długości. Ale zaprotestował przeciw umieszczaniu takich gwarancji w umowie handlowej.
– Nie rozpoczniemy wyścigu do dna, bo nie wyszliśmy z Unii po to, aby podważać europejskie standardy. A to oznacza, że nie będziemy stosować żadnego dumpingu: środowiskowego czy socjalnego. Chciałbym też rozwiać absurdalną karykaturę Wielkiej Brytanii jako państwa uwziętego na prawa pracowników czy przepisy ochrony środowiska, które zostało wyciągnięte z nędzy rodem z Dickensa tylko dzięki oświeconym regulacjom unijnym; państwa, w którym dzieci nie posyła się do czyszczenia kominów tylko dzięki Brukseli – mówił wczoraj szef brytyjskiego rządu.
Johnson zapowiedział również, że widzi dwa możliwe zakończenia rozmów z Unią Europejską. Pierwszym jest bardziej kompleksowa umowa na wzór tej, jaką Bruksela zawarła z Kanadą. Drugą jest mniej ambitny dokument, który Komisji Europejskiej udało się wynegocjować z Australią. Różnica jest taka, że Unia z Ottawą zawarła umowę likwidującą większość ceł; handel z Canberrą odbywa się zaś na bardziej ogólnych zasadach Światowej Organizacji Handlu; umowa w tym przypadku ma kilka dodatkowych aneksów. – Nie mam najmniejszej wątpliwości, że w obydwu przypadkach Zjednoczone Królestwo odniesie sukces gospodarczy – stwierdził Johnson.

Czerwone linie nie służą

Szef negocjatorów unijnych Michel Barnier stwierdził jednak, że Unia oczekuje nie tylko utrzymania standardów przez Wielką Brytanię, ale też podążania przez Brytyjczyków za nowymi regulacjami wprowadzonymi przez Unię, jeśli takowe się pojawią. – Nie chcemy, aby różnice w przepisach stały się instrumentami nieuczciwej konkurencji. Nie mogę teraz podać szczegółów tego mechanizmu, wykuje się on w negocjacjach, ale będzie on bardzo wymagający – stwierdził Barnier.
– Czy nie pozwolimy wjechać do naszego kraju włoskim samochodom albo niemieckim winom, dopóki Unia Europejska nie wprowadzi takich samych przepisów w odniesieniu do plastikowych mieszadełek do kawy jak my? Oczywiście, że nie. Czy nazwiemy to dumpingiem? Oczywiście, że nie – grzmiał wczoraj premier Wielkiej Brytanii.
Komisja Europejska podkreśliła wczoraj również, że oczekuje dostępu europejskiego rybołówstwa do brytyjskich wód. Brytyjski premier zapowiedział, że nie zamierza tego blokować, będzie jednak wymagał wprowadzenia kwot połowowych, które mają być co roku aktualizowane (może się więc okazać, że nie będą atrakcyjne dla strony unijnej).
Szef rządu Walii Mark Drake ford skrytykował twarde stanowisko negocjacyjne brytyjskiego premiera. – Stawianie czerwonych linii nie przysłużyło nam się podczas pierwszej fazy rozmów z Unią Europejską, nie przysłuży się też teraz tworzeniu atmosfery pewnej elastyczności i kompromisu, których potrzebują każde negocjacje – powiedział polityk.