Eksperci obawiają się, że polityka Donalda Trumpa może się skończyć interwencją militarną za południową granicą.
Prezydent USA jest bliski wypowiedzenia kolejnej wojny z terroryzmem, i to w regionie o wiele bliższym niż dotąd, czyli w Meksyku.
W zeszłym tygodniu Donalt Trump wystąpił w radiowej audycji konserwatywnego, sprzyjającego obecnej ekipie Białego Domu publicysty Billa O’Reilly’ego. Powiedział, że wkrótce amerykański rząd zacznie określać gangi i kartele narkotykowe takim samym mianem jak Państwo Islamskie, Al-Ka’idę czy Boko Haram, czyli „zagranicznymi organizacjami terrorystycznymi”. Taka kategoria pozwoli nakładać sankcje na finansujące je podmioty oraz surowo karać każdego, kto podejmie z nimi jakąkolwiek formę współpracy czy pomocy.
– Tracimy rocznie 100 tys. ludzi w związku z tym, co się dzieje, a co pochodzi z Meksyku – powiedział na antenie prezydent, nie tłumacząc jednocześnie, skąd ma te dane i jakiego rodzaju śmierci one dotyczą. – Kartele mają nieograniczone ilości pieniędzy z narkotyków i handlu żywym towarem – dodał.
Trzeba przy okazji przypomnieć, czym jest albo czym z czasem stała się amerykańska wojna z terroryzmem. Jeszcze za rządów Billa Clintona była ona walką z pewną postacią przestępczości zorganizowanej. Za George’a W. Busha po 11 września 2001 r. określono ją mianem wojny, chociaż dotąd prowadzono je wyłącznie z obcymi rządami. Ale to pomogło ówczesnemu republikańskiemu prezydentowi uzasadnić skompromitowaną z dzisiejszej perspektywy inwazję na Irak.
I do tego, według ekspertów od prawa międzynarodowego, sprowadza się dziś zagrożenie. Oto prezydent Trump otwiera możliwość wykorzystania regularnej armii (a nie CIA czy jednostek specjalnych) do walki z kartelami bez zgody władz Meksyku, co z czasem może się przerodzić w regularną wojnę. – Pomysł jest fatalny przede wszystkim dlatego, że prowadzi do zasadniczego ograniczenia roli meksykańskiego rządu w prowadzonej dotąd wspólnie walce ze zorganizowanym handlem narkotykami. To pierwszy krok do interwencji zbrojnej. O tej ewentualności Trump wspominał w rozmowach z prezydentami Meksyku – powiedziała portalowi Politico Roberta Jackson, ambasadorka USA w tym kraju w latach 2016–2018, czyli także już za prezydentury Trumpa.
Dotąd amerykański prezydent skupiał się na idei budowy muru na granicy między oboma państwami, by w ten sposób ograniczyć nie tylko wpływy karteli, ale i napływ nielegalnich imigrantów. Z tworzenia tej infrastruktury nad Rio Grande uczynił główny cel swojej kadencji. W praktyce okazało się to bardzo trudne, bo, po pierwsze, prawdziwe koszty wielokrotnie przekraczają te szacunkowe, po drugie, część ziemi jest w prywatnych rękach i sprawy przejęcia jej pod budowę instalacji utknęły w sądzie, po trzecie wreszcie rządy niektórych stanów pogranicza, przede wszystkim Kalifornii, nie chcą współpracować z Białym Domem.
Pomysł skupienia się na „wojnie z terrorystami z karteli” zamiast muru narodził się po tym, jak 5 listopada w strzelaninie na granicy zginęło dziewięć osób, wszystkie z podwójnym obywatelstwem USA i Meksyku. Wówczas prezydent Trump napisał na Twitterze, że trzeba z użyciem siły zmieść z powierzchni ziemi gangi handlujące narkotykami. Rząd lewicowego prezydenta Meksyku Andrésa Lópeza Obradora, który w innych obszarach polityki raczej z Trumpem współpracuje, stanowczo odrzuca możliwość zgody na amerykańską interwencję.