Szanse na to, że niedzielne wybory przyniosą przełamanie politycznego impasu w Madrycie, są bardzo małe
Niecałe sześć i pół miesiąca od ostatnich wyborów parlamentarnych Hiszpanie ponownie będą głosować. Po raz czwarty w ciągu czterech lat. Powodem jest brak jednoznacznej większości w parlamencie, która zapewniłaby stabilne rządy. I silne podziały pomiędzy poszczególnymi siłami politycznymi. Podkreślił je ostatni kryzys kataloński. W ramach walki o głosy politycy mocno zaostrzyli w ostatnich tygodniach ton debaty w sprawie separatystycznego regionu. To może oznaczać, że znalezienie politycznego konsensusu po wyborach będzie jeszcze trudniejsze.
Na pewne zwycięstwo w niedzielę może szykować się obecny premier Pedro Sánchez i jego Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza (PSOE). Według najnowszego sondażu dla dziennika „El Pais” PSOE może liczyć na 27,3 proc. głosów, co da socjalistom 121 mandatów w parlamencie, o dwa mniej niż po wyborach z kwietnia. Tymczasem bezwzględna większość w parlamencie wynosi 176 deputowanych. To oznacza, że socjaliści będą musieli najprawdopodobniej w poniedziałek znowu rozpocząć poszukiwania koalicjanta. Politycznie najbliższa PSOE jest skrajnie lewicowa Podemos, ale to właśnie spór obu ugrupowań doprowadził do rozpisania przedterminowych wyborów. Partie przerzucały się oskarżeniami o brak woli do współpracy i po ponad trzech miesiącach rozmów prowadzonych w burzliwej atmosferze premier zdecydował się na rozwiązanie parlamentu. Jego spór z Podemos teraz przybiera na sile z powodu kryzysu katalońskiego. Liderowi tej partii Pablowi Iglesiasowi nie podoba się utwardzenie przez premiera stanowiska wobec separatystycznego regionu. W zeszłym tygodniu oskarżył Sáncheza, że rywalizuje z prawicowymi partiami o to, kto bardziej rozpali region. Podemos jest jedyną spośród znaczących sił politycznych na hiszpańskiej scenie, która jest otwarta na rozmowę o przeprowadzeniu referendum niepodległościowego przez Katalonię.
Z kolei dla prawicowych ugrupowań Sánchez jest zbyt miękki. Po tym, jak prawica obarczyła go winą za brutalne protesty w Barcelonie, w wyniku których rannych zostało ponad 600 osób, lider socjalistów zdecydował się na potępienie katalońskich separatystów. Sánchez porównał ich do skrajnie prawicowej partii VOX. W jego ocenie podczas gdy ci chcą tylko jednej Hiszpanii, katalońscy separatyści widzą rozwiązanie wszelkich problemów jedynie w proklamowaniu niepodległości. – Upierając się przy tym, brną w ślepą uliczkę – mówił. To duża zmiana w retoryce Sáncheza, który od czasu objęcia fotela premiera próbował znaleźć porozumienie z Katalończykami. Zdecydował się na powrót do rozmów dwustronnych z rządem regionu i zgodził się na przeniesienie przebywających w więzieniu katalońskich nacjonalistów do zakładów w ich regionie.
Sprawa katalońskich separatystów powróciła w połowie października, kiedy hiszpański Sąd Najwyższy skazał dziewięciu z nich na karę pozbawienia wolności. To spowodowało, że na katalońskie ulice wyszły tysiące demonstrantów, manifestacje niekiedy przemieniały się w zamieszki.
Od tego czasu napięcie w regionie nie spada. W poniedziałek w trakcie wizyty rodziny królewskiej w Barcelonie doszło do kolejnych protestów. Tym razem około 1000 katalońskich separatystów próbowało zablokować wejście królowi Filipowi VI na uroczystość rozdania nagród. By zapewnić bezpieczeństwo niedzielnych wyborów, do Barcelony zostanie skierowanych dodatkowo aż 4,5 tys. funkcjonariuszy, którzy mają tego dnia patrolować ulice.
Przedterminowe wybory były obliczone na sukces Sáncheza, sprawa katalońska mocno pokrzyżowała jednak jego plany. Rozpisując we wrześniu przedterminowe wybory, premier liczył na wzmocnienie swojej pozycji kosztem pozostałych ugrupowań lewicowych. Tak, jak miało to miejsce w kwietniu, kiedy PSOE zdobyła o 38 mandatów więcej. Sánchez liczył, że na fali dużej popularności w kraju uda mu się jeszcze powiększyć stan posiadania w parlamencie. Miała mu w tym pomóc ekshumacja i przeniesienie szczątków gen. Francisco Franco z mauzoleum hiszpańskiej wojny domowej na cmentarz pod Madrytem, które odbyło się dwa tygodnie temu. Dla lewicowego elektoratu był to moment sprawiedliwości dziejowej, dla premiera – szansa na przyciągnięcie większej liczby wyborców. Chociaż historyczne przedsięwzięcie z pewnością ma wpływ na nastroje, zwłaszcza wśród lewicowego i liberalnego elektoratu, to wynik niedzielnych wyborów w przeważającej mierze zależy od oceny, jaką wyborcy wystawią Sánchezowi za działania w sprawie kryzysu katalońskiego.
Według sondażu dla „El Pais” na umocnienie może liczyć prawica. Partia Ludowa (PP) po historycznej porażce w kwietniowych wyborach, kiedy dostała 16,7 proc. głosów, w niedzielę może zgarnąć nawet 21,2 proc. Nieznacznie może umocnić się również skrajnie prawicowa VOX, której sondaż dla hiszpańskiego dziennika daje 13,7 proc. głosów, o 3,5 pkt proc. więcej niż w kwietniu.