Operacja amerykańskich sił specjalnych, w której zginął Abu Bakr al-Baghdadi, to kulminacyjny punkt wieloletniej operacji wywiadowczej i bez wątpienia sukces na miarę wykrycia miejsca pobytu lidera Al-Kaidy, Osamy bin Ladena. Niemniej jednak eksperci patrzą na to osiągnięcie chłodnym okiem.
– Tak jak śmierć Osamy bin Ladena nie doprowadziła do zniszczenia Al-Kaidy, tak samo śmierć al-Baghdadiego nie oznacza końca Państwa Islamskiego – mówiła tygodnikowi „Foreign Policy” Dana Stroul z Waszyngtońskiego Instytutu Polityki Bliskowschodniej. – Historia walki z terroryzmem wskazuje, że tego typu uderzenia nie powodują załamania się organizacji terrorystycznych – tłumaczył na łamach „New York Timesa” Javed Ali, który w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego USA zajmował się walką z terroryzmem.
Przyczyn sceptycyzmu ekspertów jest kilka. Najważniejszą jest sama struktura Państwa Islamskiego, które od początku funkcjonowało w zdecentralizowany sposób. Owszem, ISIS posiadało „dowództwo”, ale pozostawiało ono liderom w terenie sporą autonomię. Taki model jest podyktowany względami bezpieczeństwa: minimalizując liczbę kontaktów ze światem zewnętrznym, Abu Bakrowi al-Baghdadiemu przez wiele lat udało się uniknąć schwytania. W zamian musiał jednak zrezygnować z ręcznego sterowania całą organizacją.
W praktyce oznacza to, że lokalni dowódcy Państwa Islamskiego mieli wolną rękę w podejmowaniu wielu decyzji. W tym sensie śmierć al-Baghdadiego zmienia niewiele, bo lider Państwa Islamskiego nie wtrącał się w każdy detal działania organizacji, na czele której stał. Co więcej komórki organizacji wciąż podejmują działania na własną rękę, na przykład przypominając o swoim istnieniu mieszkańcom Syrii (lokalne media poinformowały, że krótko po ogłoszeniu informacji o śmierci al-Baghdadiego w Dajr az-Zaur – ważnym mieście na wschodzie kraju – ktoś rozrzucił ulotki grożące wszystkim, którzy odważą się na współpracę ze zwalczającymi terrorystów Syryjskimi Siłami Demokratycznymi).
Decentralizacja oznacza dla organizacji takiej jak Państwo Islamskie odporność. Podczas skierowanej przeciw siłom ISIS kampanii koalicja pod wodzą Stanów Zjednoczonych przeprowadziła wiele operacji mających na celu likwidację „pułkowników” ISIS, jednak nie spowodowały one większego uszczerbku możliwości operacyjnych terrorystów: miejsce zabitego dowódcy zajmował po prostu ktoś inny. Innym przykładem takiej odporności jest finansowanie działalności organizacji z wydobycia ropy naftowej we wschodniej Syrii. Kiedy koalicja zbombardowała tamtejsze instalacje naftowe, bojownicy Państwa Islamskiego po prostu rozpoczęli wydobycie chałupniczymi metodami.
Rozproszony model sprawia również, że śmierć al-Baghdadiego niewiele zmieni w działalności organizacji terrorystycznych w innych krajach, które na przestrzeni ostatnich paru lat ogłosiły się sprzymierzeńcami Państwa Islamskiego, jak chociażby nigeryjska Boko Haram. Te grupy zawsze funkcjonowały odrębnie, więc możliwości ich działania nie są uzależnione od tego, kto stoi na czele ISIS – tym bardziej, że często mają swoich, charyzmatycznych liderów.
Jeśli sięgnąć do historycznych przykładów, to oczywiście śmierć Osamy bin Ladena nie doprowadziła do upadku Al-Kaidy. Funkcję emira organizacji przejął wówczas dotychczasowy zastępca Ajman az-Zawahiri, za głowę którego Departament Stanu wciąż oferuję nagrodę w wysokości 25 mln dol. Gdy zabrakło bin Ladena, organizacja nie utraciła możliwości działania w kilku miejscach jednocześnie, o czym świadczą chociażby ostatnie lata, kiedy była aktywna zarówno w Rogu Afryki (szczególnie w Somalii) oraz w Syrii, gdzie przez długi czas poważną siłą w wojnie domowej był niewstydzący się koligacji z Al-Kaidą Front al-Nusra. Co ważne, śmierć bin Ladena nie stała się dla organizacji wizerunkowym ciosem – to znaczy wciąż jest ona w stanie mobilizować chętnych do współpracy ze sobą.
Otwarte pozostaje pytanie, jak na wizerunku Państwa Islamskiego zaważy brak al-Baghdadiego (tym bardziej że dzień po jego śmierci siły specjalne dopadły także zastępcę). Samozwańczy kalif jest utożsamiany z ISIS, a na pewno z jej sukcesami, ale przez ostatnie pięć lat raczej starał się pozostać w cieniu, oderwać swoje nazwisko od samej idei Państwa Islamskiego. Niech świadczą o tym chociażby bardzo rzadkie wystąpienia – ostatnie nagranie wideo al-Baghdadiego pochodzi z tego roku, ale poprzednie datuje się aż na 2014 r., kiedy wystąpił publicznie w meczecie po zdobyciu Mosulu, drugiego co do liczby mieszkańców miasta w Iraku znajdującego się na północy kraju.
Do podobnych wniosków można dojść po lekturze wydawanego przez ISIS czasopisma internetowego „Dabiq”, gdzie sporo jest o ważnych dla filozofii Państwa Islamskiego konceptach, takich jak jedność świata muzułmańskiego czy kalifat, ale prezentowane są one w oderwaniu od stojącego na czele organizacji lidera.
O sile – wizerunkowej i organizacyjnej – Państwa Islamskiego niech świadczy fakt, że w ciągu ostatniego roku – kiedy ISIS utraciło kontrolę nad terenami na pograniczu Iraku i Syrii – organizacja wzięła odpowiedzialność za wiele krwawych ataków, w tym w Afganistanie, gdzie wybuch ładunku w meczecie kosztował życie 70 osób, a zamach na wesele – 63; na Filipinach, gdzie bombę podłożono w katedrze i zginęły 22 osoby; seria zamachów na Sri Lance, która przyniosła 250 ofiar; strzelanina na bożonarodzeniowym targu w Strasburgu, gdzie zginęło 5 osób.
Nie można również zapominać, że w więzieniach na terenie Syrii wciąż przebywa kilkanaście tysięcy osób podejrzanych o to, że znajdowały się w szeregach Państwa Islamskiego. Jeśli w regionie wciąż będzie panował chaos – na co niestety wskazują działania obecnej administracji – to będzie to dla nich szansa, aby zbiec na wolność i się przegrupować.