Budapeszt i Sofia wspierają Ankarę w jej inwazji na syryjski Kurdystan, bo boją się, że Erdoğan spełni swoje pogróżki i znów otworzy bramę do Europy uchodźcom z Bliskiego Wschodu
W czasie poniedziałkowego szczytu w Azerbejdżanie premier Węgier Viktor Orbán usłyszał od prezydenta Turcji Recepa Tayyipa Erdoğana podziękowania za obronę ofensywy tureckiej w Syrii. Rząd w Ankarze może w tej kwestii liczyć także na Bułgarów. Szef MSZ Mevlüt Çavuşoğlu dziękował im w rozmowie z agencją BTA za „wsparcie w kontekście operacji tureckiej armii w Syrii”. Budapeszt i Sofia solidarnie blokują próby ostrzejszego potępiania Turcji na poziomie unijnym.
Na szczyt Rady Współpracy Państw Języków Tureckich (TŞ), w której Węgry mają status obserwatora, Orbán udał się w poniedziałkowy poranek, nazajutrz po wyborach lokalnych. Chociaż tego samego dnia w Luksemburgu odbywało się spotkanie szefów MSZ państw UE, w czasie którego pracowano nad wspólnym stanowiskiem potępiającym interwencję Turcji w Syrii, do Baku poleciał z nim także szef węgierskiej dyplomacji Péter Szijjártó.
Kiedy pojawiały się informacje dotyczące wypracowania wspólnego stanowiska unijnego, z którego pod presją Węgrów w ogóle zniknęło słowo „Kurdowie”, Szijjártó komunikował uruchomienie wartej 577 mln euro linii kredytowej w Eximbanku, finansującej współpracę węgierskich firm z podmiotami wywodzącymi się z krajów wchodzących w skład TŞ, czyli Azerbejdżanu, Kazachstanu, Kirgistanu, Turcji i Uzbekistanu. Na samą współpracę z Ankarą przeznaczono 195 mln euro.
W istocie Węgry nie dość, że nie krytykują tureckiej ofensywy, to jeszcze ją wspierają. Jest kilka przyczyn takiego stanu rzeczy. Pierwsza ma korzenie w kryzysie migracyjnym 2015 r. Przez Bałkany i Węgry przetoczyła się wówczas fala setek tysięcy uchodźców i imigrantów zarobkowych, którzy do dziś stanowią narzędzie straszenia i mobilizacji elektoratu rządzącego nad Balatonem Fideszu.
Dla Węgrów kryzys migracyjny nie jest wyimaginowanym problemem kilka tysięcy kilometrów od domu, ale zjawiskiem doświadczonym. Dlatego poparcie dla krytykowanej na forum Unii Europejskiej polityki migracyjnej Orbána miało wysoką społeczną legitymację. Budowa ogrodzenia na granicy z Serbią i Chorwacją zamknęła szlak bałkański. Węgry od początku krytykują nieporadność Brukseli w rozwiązaniu kryzysu migracyjnego, a ponieważ wielu europejskich liderów de facto przyznało rację jego polityce, Orbán dostrzegł, że ma ona sens.
Kiedy prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan zagroził wypuszczeniem setek tysięcy migrantów z Syrii do Europy, jeśli ta będzie mu się sprzeciwiać, Orbán stał się wielkim obrońcą porozumienia Brukseli z Ankarą. Dlatego węgierska dyplomacja nie krytykuje Erdoğana. A jeśli o nim mówi, to wyłącznie w kontekście zapobiegania nielegalnej imigracji i poparcia jej aspiracji. W Baku premier zapowiedział nawet powrót do negocjacji z Turcją w sprawie jej akcesji do UE.
Podobne stanowisko prezentują władze bułgarskie. Gdy podczas niedawnej wizyty na Cyprze szef Rady Europejskiej Donald Tusk mówił, że „Turcja musi zrozumieć, że obawiamy się, by jej działania nie doprowadziły do kolejnej, nieakceptowalnej katastrofy humanitarnej”, premier Bojko Borisow oświadczył, iż „będzie prosił kolegów z Brukseli o zaprzestanie ciągłych ataków” na Turcję. Szef rządu utrzymuje znakomite relacje z Erdoğanem. W przeszłości Sofia wydawała Turkom opozycjonistów, których Ankara podejrzewała o związki z Fethullahem Gülenem, kaznodzieją oskarżanym o próbę organizacji puczu w 2016 r.
– Bruksela jest daleko, a turecka granica blisko, a obok niej – 4 mln uchodźców. Nie ma płotu, armii ani czegokolwiek, co mogłoby ich powstrzymać – mówił Borisow. Także szef węgierskiej dyplomacji snuje wizje tego, co zrobić, jeśli Syryjczycy mieszkający w Turcji będą chcieli sforsować granice państw UE. Orbán stawia sprawę jasno: nieważne, co Turcja robi w Syrii, grunt, żeby wciąż blokowała nielegalną imigrację. Erdoğan będzie mógł za to osobiście podziękować Orbánowi jeszcze raz, podczas wizyty w Budapeszcie 7 listopada.
Dla Węgier powodem takiego stanowiska jest też zamiar zacieśniania relacji z państwami byłego ZSRR. Nie chodzi tu o Ukrainę, z którą od dłuższego czasu mają bardzo złe relacje, ale o Azerbejdżan i inne kraje TŞ. Według doniesień z Brukseli otrzymanie teki komisarza ds. polityki sąsiedztwa w nowej Komisji Europejskiej wydaje się coraz mniej prawdopodobne. Jeśli jednak się uda, stanowisko radykalnie zwiększy polityczne znaczenie Budapesztu na Wschodzie i Bałkanach. Obecnie do przesłuchania szykuje się kandydat na komisarza Olivér Várhelyi.
Paradoksalnie, od 2016 r. Węgrzy prowadzą szeroką akcję na rzecz prześladowanych chrześcijan. Skupia się na tym także program Hungary Aid. W listopadzie w Budapeszcie odbędzie się międzynarodowa konferencja w ich obronie, w tym zapewne Kurdów (niewielka część z nich to chrześcijanie), przeciwko którym rząd w Budapeszcie popiera turecką inwazję.