Przed przylotem do Polski Donalda Trumpa i dokładnie cztery lata po objęciu władzy przez prezydenta Andrzeja Dudę warto przeanalizować, jaki jest bilans w relacjach polsko-amerykańskich. Obóz rządowy i życzliwe mu media mówią o wizycie jako elemencie uczczenia 80. rocznicy heroicznej, siedmiodniowej obrony Westerplatte. Pojawiały się opinie, że błyskawicznie przeprowadzona przez Sejm specustawa o przejęciu terenu Wojskowej Składnicy Tranzytowej przez Muzeum II Wojny Światowej miała pomóc w zorganizowaniu tam uroczystości z udziałem Trumpa. Prezydent USA będzie jednak tylko w Warszawie. Amerykanie nie przywykli do celebrowania klęsk. Swoich czy cudzych. Obca jest im zupełnie – tak mocno zrośnięta z polską, narodową tkanką – kultura gloria victis, oddawania chwały pokonanym. Interesują ich wyłącznie zwycięstwa.
Przypominam sobie, jak dekadę temu, kiedy w Gdańsku zbierali się dostojnicy z okazji 70. rocznicy napaści Niemców na Polskę, i Donald Tusk, i Lech Kaczyński wyrażali rozczarowanie, że nie przyjechał Barack Obama. W jego imieniu pojawił się – w ocenie Polaków – trzeciorzędny minister, w tym wypadku odpowiedzialny za sprawy weteranów, gen. Jim Jones. Trzeba tym razem porzucić zawczasu ewentualną urazę i przyjąć do wiadomości, że Trump przyjeżdża do Europy (cieszmy się, że wybrał Polskę) na obchody rozpoczęcia wojny, którą Amerykanie wygrali. I towarzyszyć mu przy tym będą inni zachodniprzywódcy.
Oczywiście w tle jest bieżąca polityka. Mijają właśnie cztery lata od zaprzysiężenia Andrzeja Dudy. We wtorek szef gabinetu głowy państwa Krzysztof Szczerski powiedział, że jednym z priorytetów prezydentury jest umacnianie więzi Polski ze Stanami Zjednoczonymi. I jako przykład podał współpracę na polu bezpieczeństwa energetycznego, przede wszystkim pojawienie się u nas amerykańskiego gazu LNG jako alternatywnego źródła dostaw surowca. Trzeba dodać, że jest to też sukces Waszyngtonu w dyplomatycznej kampanii przeciwko budowie rurociągu Nord Stream 2, strategicznej biznesowej inicjatywie Gazpromu prowadzonej pod auspicjami konsorcjum europejskich firm pod niemieckim parasolem.
Szczerski jako o sukcesie mówi też o inicjatywie Trójmorza, czyli sojuszu państw wschodniej i południowej Europy pod polskim przywództwem. Tu w entuzjazmie lepiej być ostrożniejszym, bo w Waszyngtonie nie przywiązuje się do tego aż takiej wagi. Ale wobec bardzo specyficznej i niemieszczącej się w dotychczasowych ramach polityki Trumpa polskiej ofensywy – przynajmniej od strony Realpolitik, bym nie skreślał. Obecny prezydent USA jest radykalnym izolacjonistą. Przeszkadza mu Unia Europejska, z którą chce walczyć, wprowadzając zaporowe cła. Regularnie krytykuje też Sojusz Północnoatlantycki. Narzeka, że europejscy partnerzy – głównie Niemcy, za mało w niego inwestują. Dlatego z czasem może chcieć przerzucić dyplomatyczne zainteresowanie na Trójmorze. Musimy jednak pamiętać, że uczestnictwo w grze osłabiającej NATO może się nam odbićczkawką.
Na sukcesy Andrzeja Dudy na polu relacji polsko-amerykańskich trzeba spojrzeć również z perspektywy Waszyngtonu. Prezydentów Polski i USA wiele łączy. Nie tylko eurosceptycyzm, ale i poglądy na inne sprawy geopolityczne, a także wewnętrzne, społeczne. Jeżeli chcielibyśmy porównać cztery lata kadencji Dudy z prezydenturą Bronisława Komorowskiego, musimy to brać pod uwagę. Ten ostatni układał sobie relację z Ameryką pod przywództwem Baracka Obamy, polityka zaprzyjaźnionego z Paryżem i Berlinem. W zasadzie prezydentura Dudy i Komorowskiego może być na tym polu nieporównywalna. Za Atlantykiem nastała nowa epoka. Polska głowa państwa może swobodnie Merkel i Macrona omijać, bo Donald Trump nie ukrywa do nich niechęci. To treść jego prezydentury. Równocześnie otwarta pozostaje kwestia oceny kosztów obecności żołnierzy USA w Niemczech. I polityka Polski w kontekście wyścigu technologicznego USA–Chiny. Andrzej Duda i rząd Mateusza Morawieckiego powinni wykorzystać okazję, jaką będzie wizyta Trumpa w Warszawie, do zacieśnienia współpracy w tej dziedzinie. Huawei kontroluje już ponad połowę infrastruktury komunikacyjnej w Polsce. Wiosną Donald Trump wydał zakaz udziału Huaweia w tworzeniu nowoczesnych sieci 5G, powołując się na zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego USA. Potem co prawda złagodził stanowisko, ale Kongres naciska na Biały Dom, by był konsekwentny. Komisja Europejska nieoficjalnie przyznaje, że UE nie może ignorować amerykańskich posunięć i że ryzyko jest realne. To okazja dla Polski, by przejąćinicjatywę.
Jest jeszcze również nowa sprawa na agendzie. 2 sierpnia Waszyngton oficjalnie ogłosił wycofanie się z traktatu INF, czyli umowy o całkowitej likwidacji pocisków średniego i pośredniego zasięgu. Koniec tej zawartej między Ronaldem Reaganem a Michaiłem Gorbaczowem umowy oznacza zerwanie z prawną fikcją w relacjach z Władimirem Putinem i otwarcie nowych możliwości Stanów Zjednoczonych na fronciechińskim.
Zresztą może i taka była kolej rzeczy. Amerykańska dyplomacja, którą dowodzi teraz bliski ideowo w izolacjonistycznym podejściu Mike Pompeo. Ten jeszcze 10 lat temu niezwiązany z polityką biznesmen z Kansas stawia na jednostronność. Waszyngton nie oglądał się na Brukselę, kiedy od listopada zeszłego roku krok po kroku planował zerwać fikcję INF. Poza tym gotowość do odejścia od traktatu bez uzgodnionej z Europejczykami strategii pokazuje, że priorytety Waszyngtonu leżą już gdzieś indziej. Czyli w Azji. Polskie władze powinny – nawet kosztem poczucia własnej wyjątkowości – wykorzystać wizytę Trumpa do przypomnienia amerykańskiemu prezydentowi, że osłabianie struktur europejskich i transatlantyckiej jedności jest sztandarowym celem Władimira Putina.