Litwa wybiera nowego prezydenta. Ale to nie starcie polityka prorosyjskiego i antyrosyjskiego, prounijnego i eurosceptycznego. Między dwójką kandydatów w kwestiach zasadniczych panuje konsensus. Wilno wie, dokąd zmierza.
Dziennik Gazeta Prawna
Na Litwie kończy się dziesięcioletnia epoka Dalii Grybauskaitė – rządzącej od 2009 r. silnej polityczki, która do maksimum wykorzystała swoje uprawnienia. Choć obejmowała stery kraju niedługo po wojnie rosyjsko-gruzińskiej, zdecydowała się początkowo na reset w relacjach z Rosją i Białorusią, jednak już po kilku latach znalazła się w unijnej awangardzie krajów popierających twardą politykę wobec Moskwy i wyciągających pomocną dłoń do Kijowa.
Stawiała na silną obecność Sojuszu Północnoatlantyckiego w regionie i na mocną Unię Europejską. Prezydent walnie przyczyniła się do szybkiego wzrostu wydatków na obronność: w trakcie jej drugiej kadencji wzrosły one ok. 2,5-krotnie (licząc procent PKB). O Grybauskaitė mówi się dziś jako o możliwej następczyni Donalda Tuska na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej, co byłoby dla niej powrotem do Brukseli – wcześniej była unijną komisarz ds. budżetu i programowania finansowego.
Odchodzi jako polityk cieszący się sporym autorytetem, po dwóch kadencjach lideruje w rankingu zaufania społecznego.

Prawica górą, lewica w rozsypce

Rozstrzygające się w niedzielę wybory prezydenckie są pierwszymi od dziesięciu lat, w których brakowało faworyta, nie było nawet wiadomo, kto wejdzie do drugiej tury. Szanse miała trójka polityków, pierwszy z wyścigu odpadł urzędujący premier Saulius Skvernelis, współarchitekt trwającego ocieplenia na linii Warszawa–Wilno, wybrany człowiekiem roku podczas ubiegłorocznego Forum Ekonomicznego w Krynicy.
W grze pozostała dwójka polityków prawicy (faworytami wyborów parlamentarnych w 2020 r. też są konserwatyści – litewską lewicę trawi kryzys). Pierwszym jest bezpartyjna, choć wspierana przez opozycyjny Związek Ojczyzny – Litewskich Chrześcijańskich Demokratów, 44-letnia Ingrida Šimonytė, była minister finansów. Jej rywalem jest kandydat niezależny, 55-letni Gitanas Nausėda, bankier i ekonomista. Oboje w pierwszej turze otrzymali po ok. 31 proc. głosów (Skvernelisa poparło 19,7 proc. Litwinów) – Šimonytė miała przewagę raptem kilku tysięcy głosów.
– Choć są zaliczani do prawicy, dzielące ich różnice światopoglądowe są wyraziste – mówi redaktor naczelny portalu Radia Znad Wilii Antoni Radczenko. – Šimonytė to skrzydło liberalne konserwatystów, np. opowiada się za związkami partnerskimi osób tej samej płci czy dekryminalizacją marihuany. Natomiast Nausėda należy do frakcji narodowo-konserwatywnej: nie zgadza się na takie rozwiązania, argumentując, że społeczeństwo litewskie nie jest na nie gotowe – wyjaśnia Radczenko. Ten podział sprawia, że elektorat Šimonytė to wielkie miasta, a Nausėdy liczy głównie na prowincję.
Dziennikarz podkreśla, że na Litwie nie ma wielkich sporów cywilizacyjnych i podział między kandydatami nie jest tak duży jak między Platformą Obywatelską a Prawem i Sprawiedliwością w Polsce czy jak między republikanami a demokratami w USA. Szczególnych emocji nie wzbudza np. kwestia roli Kościoła w życiu publicznym. Choć jednocześnie – jak twierdzi Radczenko – na Litwie brakuje wielkich celów, spraw jednoczących naród: takich, jakimi kiedyś były akcesja do Unii Europejskiej czy Sojuszu Północnoatlantyckiego.
– Ostatnim momentem, gdy społeczeństwo się zjednoczyło, a przynajmniej spora jego część, był rok 2014: aneksja Krymu i wojna w Donbasie – mówi Radczenko. – Dzięki temu udało się bez protestów przywrócić pobór do wojska czy zwiększyć wydatki na obronność. Choć te emocje opadają i wszyscy liczący się kandydaci w pierwszej turze chcieli w tej czy innej formie wznowienia kontaktów z Rosją, może z wyjątkiem Šimonytė – tłumaczy dziennikarz.
W kampanii główną rolę odgrywają kwestie socjalne. Dwójka kandydatów dużo mówi o konieczności zmniejszenia nierówności społecznych. Według najnowszych danych Eurostatu wśród krajów Unii Europejskiej pod względem nierówności Litwa zajęła drugie miejsce – gorzej jest tylko w Bułgarii.
– Najbardziej palącą sprawą dla Litwinów jest sytuacja materialna: bezrobocie, niskie wynagrodzenia, wzrost cen. Coraz częściej mówi się o pogłębiających się różnicach w poziomie życia i rozwoju między największymi miastami – Wilnem, Kownem czy Kłajpedą a resztą kraju. W miasteczkach i na wsi najtrudniej znaleźć dobrą pracę – ocenia analityk Instytutu Europy Środkowej Dominik Wilczewski. – Dla Litwinów tradycyjnie punktem odniesienia były kraje, do których często emigrowali, a więc Niemcy i Skandynawia. To porównanie nie wypada na korzyść Litwy. Ostatnio odnoszą swoją sytuację do tej panującej w Polsce, głównie z uwagi na to, że po wprowadzeniu euro na Litwie ceny są nieco wyższe, i Litwini chętnie wybierają się do przygranicznych polskich miast na zakupy. Poziom życia na Łotwie i Estonii jest porównywalny – mówi Wilczewski.
Ekspert podkreśla też, że problemem jest korupcja, która występuje głównie na styku polityki, administracji i biznesu. Jest jeszcze kwestia emigracji: według najnowszych szacunków CIA Litwa ma jedno z najniekorzystniejszych sald migracji na świecie. Zajmuje 198. miejsce, w Europie wyprzedza ją jedynie Mołdawia, a na świecie garstka krajów jak Somalia czy Zimbabwe. – Litwinów wypycha za granicę brak perspektyw znalezienia atrakcyjnej pracy dającej możliwość godziwego zarobku, utrzymania siebie i rodziny – tłumaczy Wilczewski.
Na Litwie prezydent odpowiada jednak głównie za politykę zagraniczną, jego rola w polityce wewnętrznej jest ograniczona – przynajmniej teoretycznie. Co istotne, ani Ingrida Šimonytė, ani Gitanas Nausėda nie mają doświadczenia w dyplomacji. – Na Litwie panuje konsensus w zakresie polityki zagranicznej, nie zakładam, aby którykolwiek z kandydatów w razie wygranej mógł coś istotnie zmienić – wyjaśnia Linas Kojala, szef wileńskiego think-tanku Centrum Badań Wschodnioeuropejskich. – Główne cele pozostaną te same: wzmacnianie Sojuszu Północnoatlantyckiego w naszym regionie, wsparcie dla Unii Europejskiej i reformowania wspólnoty, pomoc Ukrainie na jej euroatlantyckiej ścieżce – dodaje.
Politycy zgadzają się co pryncypiów, nie ma tu podziału na kandydata prorosyjskiego i antyrosyjskiego czy prounijnego i eurosceptycznego. Na Litwie nie ma nawet jawnie antyunijnego ugrupowania, które cieszyłoby się istotnym poparciem społecznym. Litwa wymyka się w ten sposób europejskim trendom.
Różnice między dwójką kandydatów w zakresie polityki zagranicznej są relatywnie drobne: Nausėda mówił o konieczności większego zbliżenia gospodarczego z Chinami. Linas Kolaja podkreśla, że mogą różnić się jedynie w kwestiach taktycznych: tego, w jaki sposób osiągnąć te cele. Co ważne, wszyscy liczący się kandydaci w pierwszej turze zadeklarowali, że pierwszą stolicą, do której się udadzą, będzie Warszawa. Wyłamał się tylko Waldemar Tomaszewski, przewodniczący Akcji Wyborczej Polaków na Litwie – Związku Chrześcijańskich Rodzin, który obiecał zacząć od Mińska.

Osobiste relacje z Warszawą

Czy wynik wyborów może wpłynąć na relacje Wilna z Warszawą? – Zarówno Šimonytė, jak i Nausėda widzą Polskę jako strategicznego partnera, z którym relacje w zakresie polityki bezpieczeństwa, gospodarczej i energetycznej będą priorytetowe – mówi Kojala. – Najpewniej pojawi się więc pozytywny bodziec do współpracy, choć nie oznacza to automatycznego przełożenia na konkretne decyzje, np. legislacyjne. Wiele zależy od tego, na ile nowy prezydent będzie w stanie zbudować osobiste relacje z polskimi politykami – podkreśla ekspert.
Choć nie leży to w gestii głowy państwa, to Šimonytė opowiada się za spełnieniem jednego z tak zwanych polskich postulatów: zgody na stosowanie nielitewskich liter (np. „w”) w zapisie nielitewskich nazwisk na pierwszej stronie dokumentu tożsamości. Polityczka w rozmowie z portalem Znad Wilii podkreślała, że jej babcia była Polką, rozmawiała z nią po polsku, a w dzieciństwie przeczytała w tym języku wiele książek. Nausėda jest w tym przypadku bardziej zachowawczy, zgadza się na taki krok, ale na drugiej stronie dokumentu.
– Wydaje się, że największe szanse na wygraną ma Nausėda – mówi Dominik Wilczewski. – Na niekorzyść Šimonytė działają dwie kwestie: po pierwsze, była ministrem finansów w latach 2009–2012, w czasie kryzysu gospodarczego. Podjęto wówczas szereg cięć w wydatkach budżetowych, które uderzyły np. w emerytów. Šimonytė bywa obciążana za to współodpowiedzialnością. Po drugie, popierający ją Związek Ojczyzny ma duży elektorat negatywny. Ostatecznie głosowanie w drugiej turze może okazać się nie tyle głosowaniem za Nausėdą, ile przeciw Šimonytė – tłumaczy Wilczewski.
W kampanii główną rolę odgrywają kwestie socjalne. Dwójka kandydatów dużo mówi o konieczności zmniejszenia nierówności społecznych. Według najnowszych danych Eurostatu wśród krajów Unii Europejskiej pod względem nierówności Litwa zajęła drugie miejsce – gorzej jest tylko w Bułgarii.
Zbigniew Rokita jest dziennikarzem, specjalizuje się w problematyce Europy Wschodniej