Pogrążony w skandalach premier stara się dzisiaj o wybór na piątą kadencję. Jeśli wygra, będzie na najlepszej drodze do tego, aby zostać najdłużej urzędującym szefem rządu w historii kraju.
Netanjahu szedł do tych przedterminowych wyborów, mając wiele asów w rękawie. Świetny stan gospodarki – przez ostatnią dekadę dynamika PKB tylko dwa razy spadła poniżej 3 proc. – oraz rekordowo niskie bezrobocie (4,1 proc. w lutym) sprawiły, że kwestie ekonomiczne praktycznie nie istniały podczas kampanii wyborczej. To pozwoliło premierowi narzucić swoją narrację, wybijając tematy, które uznał za korzystne – w tym przede wszystkim bezpieczeństwo.
Na tym polu Netanjahu ma się czym pochwalić przed swoim elektoratem. Premier jeszcze w ubiegłym roku mocno zaostrzył retorykę względem Iranu, którego siły zbrojne rozlokowały się w bazach na terenie sąsiedniej Syrii i którego polityka jest widziana jako zagrożenie dla Izraela. Na konto szefa rządu zaliczane są również posunięcia Donalda Trumpa, który zadecydował o przeniesieniu amerykańskiej ambasady do Jerozolimy, a niedawno uznał także Wzgórza Golan (niegdyś terytorium Syrii) za należące do Izraela. Rzutem na taśmę tuż przed wyborami Netanjahu zapowiedział też dalsze przejmowanie kontroli nad zamieszkanym przez Palestyńczyków Zachodnim Brzegiem Jordanu.
Te wszystkie atuty nie pomogły jednak premierowi i jego partii Likud w zdobyciu wyraźnej przewagi nad jedynym, poważnym konkurentem. Benny Ganc jeszcze jako szef izraelskiej armii współpracował z Netanjahu. Teraz prowadzona przez niego koalicja Niebiesko-Białych idzie z Likudem łeb w łeb. Ganc to polityczny debiutant, a jego koalicja zawiązała się oficjalnie dopiero w lutym br. Jednak wysoki, dobrze wyglądający 59-latek przekonał do siebie część elektoratu zmęczoną niekończącą się serią skandali, które towarzyszą Netanjahu.
To właśnie one stały za decyzją o przedterminowych wyborach i to one najbardziej ciążą premierowi, za którym ciągnie się nie jedno, ale trzy różne śledztwa związane z nadużyciami podczas sprawowania rządów. Prokurator generalny kraju już zapowiedział, że Netanjahu może się spodziewać zarzutów, ale kiedy zostaną mu postawione – nie wiadomo. Mogą jednak oznaczać koniec kariery polityka, nawet jeśli nie przez podanie się do dymisji (ale np. rozpad koalicji, jeśli oczywiście Likud wygra). Oprócz tego szef rządu i jego małżonka od dawna są oskarżani o wystawny tryb życia na koszt państwa. Sam Netanjahu odpiera te zarzuty jako zwykłą polityczną nagonkę.
W ten czuły punkt Netanjahu starał się uderzać Ganc, podbijając jednocześnie to, że jako były dowódca sił zbrojnych rozumie kwestie bezpieczeństwa przynajmniej tak samo dobrze jak urzędujący premier (już pominąwszy, że w jego ugrupowaniu jest jeszcze dwóch byłych szefów armii: Mosze Ja’alon oraz Gabi Aszkenazi). Jednocześnie wiece wyborcze Niebiesko-Białych rozpoczyna piosenka wyborcza, której fragment tekstu przekonuje, że nowe ugrupowanie „nie jest ani prawicą, ani lewicą”. Faktycznie Gancowi pod barwami izraelskiej flagi i hasłem usunięcia Netanjahu z urzędu udało się zgromadzić mieszankę różnych poglądów.
To sprawiło, że politycy Likudu zaczęli nazywać swoich przeciwników „lewicą”, co w mocno spolaryzowanej debacie politycznej w Izraelu stało się synonimem słabości. Sprowadzony w ten sposób do obrony Ganc zaczął utwardzać swoje pozycje w kwestii dialogu z Palestyńczykami. – Nie pozwolimy milionom Palestyńczyków za murem zagrażać naszemu bezpieczeństwu i tożsamości państwa żydowskiego – mówił w trakcie kampanii. Ganc unika jednak jak ognia konkretnych propozycji rozwiązań konfliktu izraelsko-palestyńskiego.
Zarówno Likud, jak i Niebiesko-Biali nie mają szans na samodzielną większość w Knesecie (to się zresztą nie zdarzyło nigdy w historii tej izby). Ważne w związku z tym jest, ile małych ugrupowań przekroczy 3,25-proc. próg wyborczy. Jeśli „maluchy” wspierające Netanjahu przepadną, to polityk może się pożegnać z fotelem premiera, bo w nowym Knesecie nie uzbiera większości 61 głosów potrzebnej do rządzenia krajem. Ponadto słaby wynik Likudu wzmocni pozycję mniejszych partii, które sytuują się głównie na prawo od partii Netanjahu. Mogą wówczas się domagać większego udziału w rządzie i przesunąć całą koalicję bardziej na prawo.
Gancowi pozostaje liczyć na dobry wynik Niebiesko-Białych, ale i pozostałych partii centrowych, lewicowych i reprezentujących interesy arabskie. W piątkowym sondażu taki blok wciąż nie przekraczał 60 głosów. Paradoksalnie Gancowi mogłyby pomóc ugrupowania reprezentujące Arabów (to jedna piąta elektoratu), ale nie stanowią już wspólnego bloku, co osłabia ich szanse wyborcze. Ganc nie wykluczył też współpracy z prawicowymi partiami, które dziś wspierają Netanjahu.
Po ogłoszeniu wyników prezydent Re’uwen Riwlin może zlecić misję tworzenia rządu przewodniczącemu dowolnego ugrupowania, które uzna za niosące największe szanse na powołanie nowego gabinetu. Zazwyczaj jest to ta partia, która zdobyła najwięcej głosów, ale wcale tak być nie musi. Namaszczony przez głowę państwa polityk będzie miał następnie 42 dni na sformowanie rządu. W 2015 r. Netanjahu zajęło to około miesiąca.
Wyborcy są już zmęczeni serią skandali z udziałem tego polityka