Ciekawe wieści płyną z Kanady. Wygląda na to, że rząd może świętować sukces w walce z biedą oraz ubóstwem. Co prowadzi nas do pytania: a może zupełna likwidacja tych zjawisk w bogatych krajach jest jak najbardziej możliwa? A ich kompletne wyplenienie kwestią wyłącznie politycznej woli rządzących?
Statystyki są obiecujące. Wynika z nich, że w latach 2015–2017 zjawisko biedy skurczyło się o 20 proc. – konkretnie o 825 tys. osób. Dzięki czemu odsetek Kanadyjczyków żyjących w ubóstwie spadł do 9,5 proc. Tu konieczne jest kilka słów metodologicznego objaśnienia. W Kanadzie od kilkunastu lat mierzy się biedę za pomocą wskaźnika Canada’s Official Poverty Line (COPL). Jest on oparty na koszyku dóbr i usług (jedzenie, ubranie, obuwie, transport, mieszkanie), których każdy gospodarstwo domowe potrzebuje. Jeżeli dochody nie wystarczają na zaspokojenie tych potrzeb, wówczas zostaje ono uznane za funkcjonujące poniżej granicy biedy.
COPL to innego typu wskaźnik ubóstwa niż stosowane w wielu miejscach mierniki powiązane z dochodem. W ich przypadku statystyczna uśredniona bieda zaczyna się zazwyczaj przy poziomie dochodów stanowiących mniej niż połowę miediany dochodów całego społeczeństwa. Ale i w tej statystyce Kanadyjczycy wypadają coraz lepiej. Poniżej tak rozumianej granicy biedy żyło w 2017 r. 7,8 proc. Kanadyjczyków. Czyli prawie dwa razy mniej niż w latach 90.
Spadki te należy powiązać ze zmianą polityczną, która dokonała się w Kanadzie w 2015 r. Władzę stracili po niemal dekadzie rządów konserwatyści Stephena Harpera, a przejęli ją liberałowie Justina Trudeau. Ale oni (w przeciwieństwie do naszych) zaczęli od rozbudowy programów socjalnych – w czym bardziej przypominają PiS. Podobieństw jest zresztą więcej. I u nas, i u nich flagowym programem społecznym rządu jest dodatek rodzinny. U nas nazywa się 500+, u nich Canada Child Benefit (CCB). Programy są odmiennie skonstruowane (CCB wyliczany jest na podstawie dochodu), ale na tyle hojne, by zrobić różnicę w statystykach, dźwigając w górę te gospodarstwa, które ledwo wiązały koniec z końcem. W Kandzie hojne dodatki na dzieci są jeszcze uzupełniane skromnym dochodem podstawowym dla seniorów. Przy wszystkich różnicach znów widać podobieństwo z trzynastą emeryturą z piątki Kaczyńskiego. Tę wyliczankę proszę powtórzyć każdemu, kto tworzy zbyt proste wizje świata, wyraźnie dzieląc go na złych populistów (Kaczyński, Orban, Putin) i dobrych demokratów (Trudeau, Macron i kto tam jeszcze).
Wracając do samej Kanady. Trwa w niej oczywiście dyskusja ekonomistów, jak czytać dane. Wielu ekspertów zwraca uwagę, że w biedzie wciąż żyje 3,4 mln Kanadyjczyków, w tym 620 tys. dzieci. Rząd zapowiada, że chce tę liczbę w ciągu najbliższej dekady obniżyć o kolejną połowę. Zdaniem niektórych to zbyt zachowawcze ambicje. Richard Goldman z McGill School of Social Work pisze w ”Montreal Gazette„, że ”skoro dotychczasowe sukcesy walki z biedą zadziałały, to najlepszy dowód, iż wróg nie jest nieśmiertelny„. I nie ma w zasadzie żadnych przeciwskazań, by biedę zlikwidować w Kanadzie zupełnie. Czyniąc z niej nieprzyjemne wspomnienie po dziwnych wiekach, gdy kraje stać było na zapewnienie wszystkim obywatelom godziwych warunków życia. Ale nie było na to politycznego przyzwolenia.
Zmniejszenie biedy w Kanadzie należy powiązać ze zmianą polityczną, która dokonała się w 2015 r. Władzę stracili konserwatyści, a przejęli ją liberałowie Justina Trudeau. Ale oni (w przeciwieństwie do naszych) zaczęli od rozbudowy programów socjalnych – w czym bardziej przypominają PiS