To nie jest tani populizm – powiedział szef rządu, chwaląc pakiet obietnic, który jego partia zaprezentowała w ubiegłą sobotę. Cytat zyskał sporą popularność w mediach społecznościowych i słusznie – bo premier ma rację. Populizm nie jest tani. Jest tandetny i kosztowny.
W sensie nominalnym jest bardzo drogi. 500+ na pierwsze dziecko, trzynasta emerytura, którą polityczni PR-owcy już nazywają Emeryturą plus, obniżka kosztów pracy czy PKS bis, w tym roku pochłoną nawet 1 proc. PKB, czyli jakieś 20 mld zł.
W kolejnych latach, jeśli wszystkie obietnice będą realizowane, może to być nawet dwukrotnie wyższa kwota, co przyznał sam Morawiecki. Tandetność planu polega na tym, że politycy znów poszli po linii najmniejszego oporu i zaprzepaszczają kolejną szansę na zrobienie czegoś sensownego. Jeśli bowiem uwierzyć premierowi, że możemy sobie pozwolić na działania, których koszt sięgnie 40 mld zł, to znaczy, że obietnice PiS trudno określić inaczej niż jako rozczarowanie.
Przez ostatni rok byliśmy mamieni wypowiedziami i płynącym z otoczenia premiera sygnałami, że koniec już z prostym socjałem i czas zmierzyć się z realnymi problemami: klinem podatkowym, deficytem pracowników, brakiem progresji w systemie podatkowym, wciąż zbyt niską aktywnością zawodową. Ale znów postawiono na prosty transfer pieniędzy bez żadnego uzasadnienia, dlaczego mają iść akurat do tych, anie innych grup społecznych.
Niewielkie podniesienie kosztów uzyskania przychodu czy symboliczna obniżka PIT nie będą odpowiedzią, lecz prostą zagrywką pod publiczkę – myślimy też o ludziach pracujących. Biorąc pod uwagę mizerny efekt w kieszeni pracujących, rządzący ledwie ich zauważają.
Tak zwana piątka Kaczyńskiego pokazuje, że PiS nie prowadzi żadnej polityki gospodarczej, a ma jedynie pakiet socjalnych pomysłów, którego skuteczność już raz przetestował w 2015 r. Znów nie ma słowa o jego finansowaniu i dziennikarze wyręczają rząd w poszukiwaniu miliardów. Być może w partii liczą na takie samo szczęście w gospodarce, jak przez ostatnie dwa lata. Nie ma co z pogardą mówić o beneficjentach obietnic PiS, ale nie trzeba udawać, że to jest polityka właściwa. Kolejna szansa nam ucieka i paradoksalnie obecna ekipa, która pokazała, że potrafi być do bólu skuteczna w działaniu (najczęściej ze szkodą dla państwa), mogła zrobić coś sensownego. W końcu stać nas na to, żeby płacić kolejny rachunek w wysokości aż 40 mld zł rocznie.
Magazyn DGP z dnia 1 marca 2019 r. / Dziennik Gazeta Prawna
Gorzej, że PiS być może na stałe zmienił reguły wyborczej gry i teraz trzeba będzie licytować jedynie, kto da więcej, a nie myśleć. PO podjęła grę i żali się, że ukradziono jej pomysły. Roman Giertych już żartobliwie zapowiedział, że też zrobi prezent pracownikom swojej kancelarii – najpierw będzie im co miesiąc potrącał z pensji po 100 zł, ale na koniec roku da w nagrodę 1000 zł.
Lepiej, żeby Jarosław Kaczyński miał ten swój wieżowiec, niż PiS musiał uciekać do przodu takimi obietnicami wyborczymi.