W Zimbabwe, gdzie od początku tygodnia trwają protesty przeciw drastycznym podwyżkom cen paliwa, całkowicie odcięto w piątek dostęp do internetu. Według opozycji władze chcą w ten sposób zapobiec wydostaniu się za granicę informacji o ich brutalnym tłumieniu.

"Całkowite odcięcie dostępu do internetu służy po prostu temu, by umożliwić zbrodnie przeciwko ludzkości. Świat musi szybko zareagować, aby zdjąć tę zasłonę ciemności, która została nałożona na kraj" - powiedział Reutersowi Jacob Mafume, rzecznik głównej partii opozycyjnej, Ruchu na rzecz Zmian Demokratycznych (MDC).

Według władz w trwających od poniedziałku protestach zginęły trzy osoby, ale działacze związani z opozycją twierdzą, że prawdziwa liczba jest znacznie większa, a służby bezpieczeństwa dokonują masowych aresztowań i używają siły w celu uspokojenia sytuacji. Obrońcy praw człowieka mówią, że zatrzymanych zostało już ponad 600 osób. Przyczyną wybuchu protestów jest ogłoszona przez prezydenta Emmersona Mnangagwę podwyżka cen paliw o 150 proc. Na dodatek została ogłoszona w czasie, gdy Mnangagwa wyjechał w podróż zagraniczną.

Na ograniczenie dostępu do internetu władze zdecydowały się po raz pierwszy we wtorek, ale już w środę został on przywrócony. W piątek jednak największy operator telekomunikacyjny w kraju, Econet Wireless, poinformował, że otrzymał polecenie całkowitego zawieszenia dostępu do odwołania.

Mnangagwa przejął władzę w Zimbabwe w listopadzie 2017 r., gdy w wyniku przewrotu wojskowego do ustąpienia zmuszony został długoletni prezydent Robert Mugabe. Mnangagwa, który przez długi czas był bliskim współpracownikiem Mugabego, zapowiedział po objęciu stanowiska otwarcie gospodarcze na świat, co ma mu pomóc wydobyć się z potężnego kryzysu, będącego spuścizną Mugabego.(PAP)