- NATO potrzebuje sposobu, by szybko odpowiedzieć na kryzys. Nie jestem przekonany, że dziś taki sposób istnieje – mówi gen. Richard Shirreff.
Napisał pan książkę „2017. Wojna z Rosją”. Mamy koniec 2018 r., wojna wciąż nie wybuchła. Czy zagrożenie minęło?
Gen. Richard Shirreff zastępca dowódcy naczelnego wojsk NATO w Europie w latach 2011–2014, autor książki „2017. Wojna z Rosją” / Dziennik Gazeta Prawna
Nie. Zdecydowanie nie. Zagrożenie przeliczenia się, błędnej oceny sytuacji prowadzącej do wojny wciąż istnieje. Celem książki było ostrzeżenie i chciałem, by było słyszane od razu – stąd tytuł książki. Nie ma się co oszukiwać, że wszystko jest w porządku. Nie jest. Wystarczy spojrzeć na działania Rosji w ciągu ostatnich kilku miesięcy. W moim kraju, Wielkiej Brytanii, na ulicach miasta użyto niebezpiecznej broni chemicznej. Widać aktywność GRU w Holandii. I zwiększenie działalności wojskowej, także w powietrzu – przy granicy krajów bałtyckich oraz w Rumunii i w rejonie Morza Czarnego. Rosja wciąż pokazuje, że działa poza wszelkimi ustalonymi regułami międzynarodowymi. Co jak na członka Rady Bezpieczeństwa ONZ jest co najmniej dziwne. W Rosji zastosowanie bismarckowskiego „żelaza i krwi” odbywa się w nowoczesnej formie. Dlatego musimy być bardzo czujni i cały czas budować nasze zdolności odstraszania. Choć nie powinniśmy również zapominać o dialogu.
W swojej książce pisał pan o zagrożeniu nuklearnym ze strony Rosji. Obecnie obserwujemy, jak Stany Zjednoczone mówią o możliwym wycofaniu się z traktatu INF, czyli układu o likwidacji pocisków nuklearnych średniego zasięgu. Czemu to ma służyć?
Proszę pamiętać, że Rosja te ustalenia łamie już od jakiegoś czasu. Ale te wydarzenia uświadamiają, że broń nuklearna wciąż jest z nami. Niebezpieczne dla Zachodu, dla NATO jest to, że po zakończeniu zimnej wojny broń jądrową włożyliśmy do pudełka, zamknęliśmy na klucz, a klucz schowaliśmy. Rosjanie nigdy tego nie zrobili. Dla nich naturalne jest myślenie o obronności z bronią nuklearną jako integralnym jej elementem. Musimy to zrozumieć. Sojusz musi przemyśleć, jak wygląda odstraszanie jądrowe w XXI w.
Może zatem rozmowa o traktacie INF jest nam potrzebna?
Ameryka i jej sojusznicy muszą przemyśleć metodę, jak najlepiej bronić się przed szantażem nuklearnym ze strony Rosji. Tutaj przydatne mogą być doświadczenia z zimnej wojny. Gdy Związek Sowiecki przerzucił swoje pociski SS-20 do wschodnich Niemiec, a w odpowiedzi NATO rozlokowało rakiety Cruise i Pershing w Zjednoczonym Królestwie i w Niemczech Zachodnich. To był natychmiastowy sygnał, że na siłę odpowiemy siłą.
W książce krytykował pan brak decyzyjności NATO. Czy to jednak nie jest naturalna cecha Sojuszu zrzeszającego 29 państw, które są demokratyczne i których interesy często są sprzeczne?
Nie pracuję już w strukturach Sojuszu, tak więc nie wiem, jak się to zmieniło w ostatnim czasie. Ale faktem jest, że w Radzie Północnoatlantyckiej zasiada 29 przedstawicieli różnych krajów i oni muszą się dogadać. Jeśli będziemy w trakcie szybko postępującego kryzysu, to na pewno staniemy przed ogromnym wyzwaniem. Sojusz potrzebuje sposobu, by szybko odpowiedzieć na kryzys na miarę art. 5 Traktatu północnoatlantyckiego. Nie jestem przekonany, że teraz tak jest. Mówiąc to, przestrzegałbym przed niedocenianiem rozwiązań bilateralnych. W obliczu szybko rozwijającego się kryzysu USA, jako lidera Sojuszu, i inni, najwięksi sojusznicy mogą być w stanie podjąć szybką decyzję o użyciu siły. Oczywiście nie wolno także zapominać o wojskowej obecności sił sojuszniczych na wschodniej flance. To w przypadku kryzysu wymusi bardzo szybkie podejmowanie decyzji w sposób, który nie istniał, gdy pisałem moją książkę. To jest korzystne dla NATO.
Jak dużą decyzyjność w kwestii użycia sił powinni mieć wojskowi na wschodniej flance?
Moim zdaniem odpowiedzialność za powołanie rezerw i rozlokowanie wojska, szczególnie VJTF (tzw. szpicy NATO w sile kilku tysięcy żołnierzy – przyp. red.), powinna leżeć po stronie naczelnego dowódcy wojsk NATO w Europie (SACEUR). W czasie zimnej wojny funkcjonowało analogiczne rozwiązanie. To by w dużej mierze rozwiązało problem pewnego braku decyzyjności Sojuszu.
Czyli SACEUR mógłby decydować, że szpica powinna się przemieścić do danego kraju Sojuszu?
Tak.
A kto miałby wydać rozkaz oddania strzałów?
Zasady zaangażowania i możliwości obrony powinny oczywiście być wypracowane znacznie wcześniej. Ale np. studium think tanku amerykańskiego RAND pokazało, że Rosjanie są w stanie zająć kraje bałtyckie w 60 godzin. Jeśli szpicy NATO dotarcie na miejsce miałoby zająć pięć dni, po drodze wojska sojusznicze musiałyby się borykać z eksplozjami na granicach polsko-litewskiej czy polsko-niemieckiej i innymi problemami logistycznymi, to widać, że to trzeba zmienić. Sojusz musi się do tego odpowiednio przygotować. To wszystko sprowadza się do odstraszania, pokazania, że NATO jest przygotowane i gotowe do walki. Chodzi o zdolności, wiarygodność i odpowiednią komunikację. To trzeba regularnie trenować. Rosji trzeba wysyłać jasny komunikat: „Nawet o tym nie myślcie, my jesteśmy gotowi”.
Mówił pan o bilateralnych relacjach między Stanami Zjednoczonymi i ważniejszymi sojusznikami. Polska głośno stara się o utworzenie stałej bazy sił amerykańskich – Fort Trump – na swoim terytorium. Niektórzy sojusznicy to krytykują. Jakie jest pana zdanie w tej kwestii?
To byłby jasny sygnał amerykańskiego zaangażowania w europejską obronę. Nie rozumiem, co się może w takim pomyśle nie podobać. Oczywiście musi to być wpisane w plany obronne Sojuszu. Ja to popieram, choć może niekoniecznie nazwę, ale jak najbardziej amerykańskie zaangażowanie w Europie. Nie rozumiem głosów sceptycznych w tej sprawie.
Jest pan Brytyjczykiem. Jak brexit wpłynie na kooperację Zjednoczonego Królestwa i krajów unijnych w dziedzinie obronności?
Na pewno nie pomoże. Brexit to złe wieści dla bezpieczeństwa europejskiego. Wielka Brytania zawsze była głosem pragmatycznym w unijnej debacie o obronności i hamowała zbudowanie dużej, unijnej struktury niezależnej od NATO. Ostatecznie bezpieczeństwo to gra o sumie zerowej. Jeśli wysyłasz oficerów do unijnej kwatery głównej, to zabierasz ich z NATO. Takie działanie osłabi Sojusz, co mnie martwi. W sensie filozoficznym w XXI w. kwestie obronne są znacznie bardziej skomplikowane niż zwykłe, konwencjonalne podejście. Trzeba myśleć o kwestiach dezinformacji, społeczeństwa obywatelskiego, cyberbezpieczeństwa czy – jak mówił niedawno gen. Hodges w kontekście mobilności wojskowej – sprawach biurokracji i infrastruktury. Myślę, że w dziedzinie obronności Wielka Brytania straci, ale stracą także UE i NATO.
Co pan myśli o PESCO, czyli stałej współpracy strukturalnej, która ma zwiększyć integrację krajów UE w dziedzinie obronności?
Mając doświadczenie tylu lat w obronności, powiem tak: to ważne, że kraje europejskie chcą kooperować. Ale wolałbym przekierować te pieniądze do narodowych budżetów obronnych, które są nastawione na współpracę z Sojuszem. Martwię się tym, że PESCO to zasłona dymna, by kraje unijne nie płaciły na swoje zobowiązania wobec NATO.
Martwię się tym, że PESCO to zasłona dymna, by kraje unijne nie płaciły na swoje zobowiązania wobec NATO