Wbrew temu, co mówią władze w Ankarze, poza USA i NATO nie mają one alternatywy w dziedzinie bezpieczeństwa
Ani sankcje nałożone na dwóch tureckich ministrów, ani pogarszające się od kilku lat relacje Turcji ze Stanami Zjednoczonymi nie powinny doprowadzić do tego, że odwróci się ona od NATO. Wbrew temu, co mówią władze w Ankarze, nie mają one zbyt wielu opcji w dziedzinie bezpieczeństwa. Chyba że popełnią strategiczny błąd w kalkulacjach politycznych, co w niedalekiej przeszłości zdarzało im się dość często.
W minioną środę administracja Donalda Trumpa objęła sankcjami dwóch członków gabinetu Recepa Tayyipa Erdoğana – ministra sprawiedliwości Abdulhamita Güla oraz spraw wewnętrznych Süleymana Soylu, zakazując im wjazdu do kraju, zamrażając posiadane w USA fundusze i zabraniając im prowadzenia transakcji finansowych z obywatelami USA. Powodem tego jest to, że Turcja odmawia uwolnienia przetrzymywanego od dwóch lat amerykańskiego pastora Andrew Brunsona, któremu zarzuca wspieranie nieudanego puczu przeciwko Erdoğanowi w lipcu 2016 r. Takie sankcje Waszyngton zwykle stosuje wobec przedstawicieli państw wrogich, jak Rosja, Iran czy Korea Północna. To, że objęto nimi ministrów z kraju sojuszniczego – bo Turcja od 66 lat jest przecież członkiem NATO – wywołało w Ankarze oburzenie. Erdoğan mówił o tym, że Turcja ma alternatywę wobec sojuszu z USA i podejmie adekwatne działania odwetowe, a niektórzy politycy wzywali nawet do zajęcia amerykańskich nieruchomości ze stambulskimi wieżowcami Trump Towers na czele. Tymi działaniami odwetowymi okazało się ogłoszenie w sobotę nałożenia analogicznych sankcji na prokuratora generalnego USA, który jest jednocześnie sekretarzem sprawiedliwości, oraz sekretarza ds. wewnętrznych.
Napięte stosunki ze Stanami Zjednoczonymi przyczyniły się do tego, że turecka lira w piątek po raz kolejny w tym roku osłabła do rekordowego poziomu w stosunku do dolara. W pewnym momencie trzeba było zapłacić na niego 5,1125 liry, a jeszcze na początku tego roku kurs nie przekraczał 3,80.
Na dodatek Amerykanie wyraźnie dają do zrozumienia, że sankcje na tych dwóch ministrów to dopiero początek. Wspomniał o tym sekretarz stanu Mike Pompeo, który w piątek spotkał się w Singapurze z tureckim szefem dyplomacji Mevlütem Çavuşoğlu. – Turcy byli uprzedzeni, że zegar bije, a czas na to, by pastor Brunson został zwrócony, upływa. Mam nadzieję, że oni zrozumieją, iż to demonstracja tego, jak bardzo jesteśmy poważni w tej sprawie – oświadczył Pompeo.
A sprawa przetrzymywania Brunsona nie jest bynajmniej jedynym zastrzeżeniem, jakie ma Waszyngton w stosunku do Ankary. Inne to zakupienie przez Turcję od Rosji systemu obrony przeciwrakietowej S-400 oraz udział państwowego Halkbanku w omijaniu sankcji nałożonych na Iran. W związku z jedną i drugą kwestią administracja Trumpa rozważa kroki znacznie poważniejsze niż to, co spotkało Güla i Soylu. A władze w Ankarze obawiają się, że kara nałożona na Halkbank może być tak duża, że będzie wstrząsem dla całego systemu bankowego w kraju, co jeszcze bardziej pogłębi problemy gospodarcze kraju.
– To, że Turcja zaczęła mówić, iż nie wypada, by takie rzeczy działy się między sojusznikami, a Çavuşoğlu spotkał się z Pompeo, wskazuje na próbę załagodzenia sytuacji. Wygląda na to, że Turcy wreszcie zdali sobie sprawę z powagi sytuacji. Mam wrażenie, że nie rozumieli, co się dzieje w Stanach Zjednoczonych. To jest czasem trudne ze względu na specyficzny sposób działania prezydenta Trumpa, ale Amerykanie już od pewnego czasu wysyłali sygnały, że szykowane są sankcje i mogą być one na modłę rosyjską. Tyle że Turcy nie potraktowali tego poważnie. Wydaje się, że teraz zrozumieli i zrobią krok w tył – mówi DGP Karol Wasilewski, analityk ds. Turcji w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.
Zwraca on uwagę, że wbrew temu, co mówią władze w Ankarze, Turcja nie ma alternatywy w dziedzinie bezpieczeństwa. Nie jest nią na pewno Rosja. W skali mikro widać to na przykładzie przygranicznej syryjskiej prowincji Idlib, gdzie na mocy porozumienia turecko-rosyjsko-irańskiego Ankara utworzyła strefę deeskalacji, pilnując, by nie dochodziło tam to walk. Ale od pewnego czasu pojawiają się spekulacje, że syryjski prezydent Baszar al-Asad spróbuje ją odbić – wbrew zapewnieniom Rosji, że tak się nie stanie – co pokazuje, że Turcja nie może jej ufać. W większej mierze dotyczy to całej Syrii, w której interesy rosyjskie i tureckie nie są zbieżne. Jak długo Turcja nie będzie wiedziała, co się wydarzy w Syrii i jak w efekcie tego ułożą się stosunki turecko-rosyjskie, tak długo nie może sobie pozwolić na zbyt daleko idące zadrażnienie relacji z USA.
– Turcja od lat wobec Zachodu prowadzi politykę szachowania tym, że ma inne możliwości i może zwrócić się w kierunku Rosji, i nadal będzie to robić, co nie znaczy, że ten argument będzie zawsze skuteczny. Cokolwiek by Turcy mówili, nie ma innego niż NATO sojuszu, który byłby w stanie zapewnić im bezpieczeństwo, bo nie będzie to ani Rosja, ani Rosja w tandemie z Iranem. Nie należy oczekiwać, że Turcja zrezygnuje z członkostwa w NATO, wręcz przeciwnie – można się spodziewać, że będzie się starała wysyłać sojusznikom sygnały o zwiększonym zaangażowaniu, co zresztą pokazała na ostatnim szczycie w Brukseli – mówi Karol Wasilewski.
Ale jak podkreśla, to, że według racjonalnych przesłanek Turcja nie powinna się odwracać od Zachodu i konfliktować się ze Stanami Zjednoczonymi, nie daje stuprocentowej pewności, że tego nie zrobi. – Turcy mają tendencję do robienia gigantycznych błędów w polityce zagranicznej, które biorą się m.in. z błędnej percepcji. Z tego, że w niewystarczający sposób czytają innych aktorów. I to właśnie zaszło ostatnio w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi – podsumowuje Wasilewski.