Straż Graniczna wpuściła do Polski uciekające z Tadżykistanu małżeństwo. Wcześniej byli zawracani do Brześcia, bo pogranicznicy udawali, że nie słyszą ich próśb o status uchodźcy.
Po naszym artykule (DGP nr 70 z 10 kwietnia), naciskach organizacji obrony praw człowieka i interwencji polskiego MSZ małżeństwo tadżyckich dziennikarzy, które od tygodni bezskutecznie usiłowało złożyć wniosek o ochronę w Polsce, zostało przepuszczone przez granicę. Sitora Jusupowa i jej mąż Sandżar Hoszimi czekają teraz w ośrodku recepcyjnym w Białej Podlaskiej na decyzję w sprawie azylu. I zaczynają się uczyć polskiego.
– Na prośbę MSZ umożliwiono im złożenie wniosku o ochronę międzynarodową – potwierdza rzecznik resortu Artur Lompart. Nieoficjalnie ustaliliśmy, że to po interwencji wysokich rangą przedstawicieli ministerstwa Straż Graniczna umożliwiła Hoszimiemu i Jusupowej przekroczenie w minioną środę polsko-białoruskiej granicy w Terespolu i złożenie wniosku o status uchodźcy. Wcześniej byli zawracani do Brześcia, bo pogranicznicy udawali, że nie słyszą ich próśb o status uchodźcy. Małżonkowie wjechali do Polski za 18. razem. – To był ostatni dzień, kiedy mogliśmy legalnie przebywać na Białorusi. To była nasza ostatnia szansa – mówi DGP Sitora Jusupowa.
– Według prawa, jeśli na granicy stawia się osoba, która mówi, że w kraju pochodzenia grożą jej prześladowania i chce się ubiegać o ochronę międzynarodową, obowiązkiem SG jest przyjęcie jej wniosku i przekazanie go szefowi Urzędu do Spraw Cudzoziemców – komentuje Aleksandra Chrzanowska ze Stowarzyszenia Interwencji Prawnej, które zainteresowało się sprawą Tadżyków. – W czasie tej procedury cudzoziemcy muszą mieć prawo przebywać na terenie Polski. SG nie ma kompetencji, by decydować, czy ktoś wystarczająco uprawdopodobnił, że mu się należy ochrona – dodaje.
– Czynności funkcjonariuszy SG są realizowane na podstawie i w granicach obowiązujących przepisów. Weryfikacja celu wjazdu i pobytu cudzoziemca w Polsce jest jednym z podstawowych zadań SG podczas kontroli granicznej. Jeśli cudzoziemiec nie spełnia określonych w przepisach warunków, a charakter i cel jego wjazdu jest inny niż poszukiwanie ochrony w Polsce, otrzymuje decyzję o odmowie wjazdu – zapewniała nas niedawno rzeczniczka SG ppor. Agnieszka Golias.
– Zdecydowały względy humanitarne. Ci ludzie nie mieli już prawa przebywania na Białorusi i musieliby wrócić do Rosji. Poza tym pani Jusupowa jest w ciąży – słyszymy od urzędnika zaangażowanego w sprawę. Białoruś i Rosja nie są bezpieczne. Obu państwom zdarzało się już wydawać autorytarnym władzom krajów Kaukazu i Azji Środkowej ludzi zagrożonych represjami. – Ich sytuacja jest na tyle ewidentna, że nie powinno być problemu z uzyskaniem ochrony w Polsce – mówi nasz rozmówca. Na połowę maja małżeństwu wyznaczono termin pierwszej rozmowy z przedstawicielem UdSC, który zadecyduje o ich dalszym losie.
Jusupowa była prezenterką telewizji CATV, związanej z Partią Islamskiego Odrodzenia Tadżykistanu (HNIT). Jej mąż pracował dla państwowego kanału Todżikiston i rozgłośni Ozodi, lokalnej sekcji Radia Wolna Europa. Gdy w 2015 r. władze zdelegalizowały HNIT, Jusupowa studiowała w Moskwie. Nikt na świecie poza władzami w Duszanbe nie uznaje partii za ekstremistyczną. – Pracowała dla CATV przez jakiś rok. Początkowo jako studentka na stażu, ale szybko trafiła na wizję. Gdy tadżyckie władze się o tym dowiedziały, zaczęły się represje – mówi jej ówczesny przełożony Muhammadżon Kabirow, który także trafił do Polski.
Odesłano ją do kraju, a tam poddano przesłuchaniom. – Chcieli, żebym złożyła zeznania przeciwko liderowi HNIT. Grozili, że rozprawią się z rodziną – opowiadała nam Jusupowa. Ostatecznie małżonkowie zdecydowali się uciec na Zachód. Po artykule DGP sprawą zainteresowało się kilka instytucji. Poza MSZ o wpuszczenie ich do Polski apelowały także Amnesty International, Human Rights Watch, Reporterzy bez Granic, Wysoki Komisarz ONZ ds. Uchodźców, wreszcie rzecznik praw obywatelskich.
– Początkowo starania nie dawały rezultatu. Wręcz przeciwnie, pogranicznicy powiedzieli im nawet, że skoro powiadomili media, to już na pewno nie wjadą. Dopiero dzięki temu, że własnymi kanałami poprosiliśmy o interwencję przedstawicieli MSZ, udało się zmienić tę decyzję – mówi jedno z naszych źródeł. Pracownicy resortu dyplomacji kilka razy upewniali się potem, czy Tadżycy zostali wpuszczeni. – Cieszymy się, że w tym przypadku się udało, ale to gorzka radość. Nie da się przecież w ten sposób interweniować w każdym przypadku. Takie interwencje w ogóle nie powinny być potrzebne. Obowiązują konkretne procedury. Niestety, w wielu przypadkach zawodzą – podsumowuje Aleksandra Chrzanowska.