Poseł PO Janusz Palikot poinformował, że będzie się domagał od dziennikarzy "Dziennika", piszących o jego operacjach finansowych - 10 milionów złotych odszkodowania. Według posła, dziennikarze piszą o nim "kłamstwa i oszustwa".

Palikot powiedział w poniedziałek na konferencji prasowej w Sejmie, że na 10 milionów złotych został wyceniony jego wizerunek i dlatego będzie się domagał takiej sumy od dziennikarzy "Dziennika".

Zapowiedział też, że - jeśli inna osoba powtórzy informację, jakoby miał firmę w raju podatkowym - skieruje sprawę do sądu. "Nie ma żadnych firm w rajach podatkowych" - oświadczył.

Zdaniem Palikota, ktoś podrzucił dziennikarzom "Dziennika" materiały na jego temat, aby odwrócić uwagę opinii publicznej od zarzutów kierowanych przeciwko szefowi Kancelarii Prezydenta, Piotrowi Kownackiemu.

Palikot przekazał też dziennikarzom decyzję Prokuratury Okręgowej w Warszawie o umorzeniu śledztwa, które prowadziła ABW

Palikot poinformował, że dla pełnego wyjaśnienia swojej sprawy zwrócił się do III Urzędu Skarbowego w Warszawie Śródmieście o sprawdzenie jego oświadczenia majątkowego za rok 2008. Jak wyjaśnił, chodzi o sprawdzenie przez niezależną instytucję prawidłowości zawartych w oświadczeniu danych, aby następnie przedłożyć te informacje w Kancelarii Marszałka Sejmu.

"To właściwy urząd do sprawdzenia, czy informacje, które przekazałem w oświadczeniu majątkowym, a kwestionowane przez dziennikarzy "Dziennika", są rzetelne" - podkreślił poseł PO.

Palikot przekazał też dziennikarzom decyzję Prokuratury Okręgowej w Warszawie o umorzeniu śledztwa, które prowadziła Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego w sprawie prywatyzacji Polmosu Białystok. Jak dodał, jest to część materiałów, które przekazał - w ramach wyjaśnień - do Kancelarii Premiera.

Palikot powiedział, że w umowie z firmą CEPI jest zapis o możliwości zaciągania pożyczek

"Dziennik" napisał w piątek, że Palikot otrzymuje z anonimowych spółek w rajach podatkowych milionowe pożyczki z niewiadomych źródeł. Wg gazety, Palikot założył w 2007 r. w Luksemburgu spółkę, a ta zaraz zaczęła pożyczać mu pieniądze. Miała je od małej spółki, której adresem jest skrzynka pocztowa na Cyprze. Jej udziałowcy rezydują na Karaibach - a według byłej żony Palikota, właśnie tam poseł ukrył część majątku. Karaibski ślad sprawdza właśnie prokuratura - twierdzi "Dziennik".

W poniedziałek "Dziennik" napisał, że "linia obrony Palikota jest taka: idąc do polityki zaczął sprzedawać swoje firmy, a u kupujących oprócz ceny zagwarantował sobie możliwość zaciągania pożyczek". "Dz" twierdzi, że sprawdził w rejestrze sądowym jedną z takich umów (między Palikotem a luksemburską spółką CEPI) i nie ma w niej słowa o gwarancjach przyznawania pożyczek.

Palikot powiedział, że w umowie z firmą CEPI jest zapis o możliwości zaciągania pożyczek.

Palikot pokazał umowę sprzedaży akcji Jabłonna (spółki właściciela Polmosu Lublin), w której jest zagwarantowana możliwość zaciągania pożyczek

Jako dowód na to, że takie umowy podpisywał, Palikot pokazał umowę sprzedaży akcji Jabłonna (spółki właściciela Polmosu Lublin), w której jest zagwarantowana możliwość zaciągania pożyczek. Nie chciał jednak przekazać dziennikarzom umowy, tłumacząc, że wykorzysta ją do procesu, jaki wytoczy "Dziennikowi".

"Jednym z elementów tranksakcji, oprócz ceny, było uznanie, że istniejące pożyczki i nowe pożyczki przez okres przynajmniej pięciu lat nie będą przeze mnie spłacane razem z odsetkami" - zaznaczył Palikot.

Pytany, jakie pieniądze oszczędził w Polsce "optymalizując podatki", Palikot powiedział, że żadnych

Pytany, jakie pieniądze oszczędził w Polsce "optymalizując podatki", Palikot powiedział, że żadnych. Później jednak przyznał, że pożyczając 2 mln euro za granicą, nie musiał zapłacić podatków (w Polsce musiałby zapłacić 2 proc. od pożyczanej kwoty).

Zdaniem Palikota, Roman Giertych - który jako adwokat prowadzi sprawę jego byłej żony o podział majątku - wykorzystuje jego sprawę, chcąc powrócić na scenę polityczną.

Palikot poinformował też, że po spłaceniu 30 milionów złotych długów pozostanie mu około 20 milionów zł. Pytany, co się stało z jego pieniędzmi, które tygodnik "Wprost" kilka lat temu szacował na 330 milionów złotych, poseł powiedział, że dane tygodnika o jego majątku były przesadzone.