W USA Wśród Latynosów czy Afroamerykanów kandydat republikanów przegrywa katastrofalnie. Walcząc o ich głosy, chce przy okazji poprawić swój wizerunek.
Donald Trump, próbując nadrobić sondażowy dystans do Hillary Clinton, zaczyna zabiegać o głosy mniejszości etnicznych. Ale osiągnięcie sukcesu w tych grupach będzie karkołomnym zadaniem, bo przez ostatnie miesiące robił wiele, by ten elektorat do siebie zniechęcić.
Sięganie po nowe grupy wyborców jest związane ze zmianami – kolejnymi w ostatnim czasie – w jego sztabie i przekazaniem sterów w ręce Kellyanne Conway, wieloletniej strateg Partii Republikańskiej, oraz Stephena Bannona, dotychczas szefa konserwatywnego portalu Breitbart. Próbują oni trochę złagodzić kontrowersyjny wizerunek nowojorskiego miliardera i uczynić go bardziej wybieralnym dla wyborców środka. Jednym z tych zabiegów jest właśnie próba dotarcia do wyborców należących do mniejszości etnicznych. Z tym wyzwaniem musi zresztą zmierzyć się nie tylko Trump w obecnej kampanii, lecz cała Partia Republikańska w następnych latach i dekadach. A dlatego, że w związku ze zmieniającą się strukturą demograficzną USA jej żelazny elektorat, czyli dobrze sytuowani biali anglosaskiego pochodzenia, się kurczy.
Tymczasem najważniejsza część wyborców Trumpa to biali mężczyźni, w dużej mierze słabiej wykształceni i słabiej zarabiający. Biali mężczyźni to zarazem jedyna duża grupa wyborców, w której Trump wygrywa z Clinton – ale jego przewaga jest znacznie mniejsza, niż miał przed czterema laty Mitt Romney nad Barackiem Obamą, i zbyt mała, by wystarczyła do wygranej. Zwłaszcza że w innych kluczowych segmentach elektoratu przegrywa wręcz katastrofalnie. Wśród Latynosów chce głosować na niego 22 proc., podczas gdy na Clinton – 73 proc., wśród Azjatów – poparcie wynosi odpowiednio 23 i 66 proc., zaś wśród Afroamerykanów – 8 i 87 proc., choć są też sondaże, w których Trumpa popiera 1–2 proc. czarnoskórych mieszkańców USA.
Starania o odwrócenie tej sytuacji już się zaczęły. W zeszłym tygodniu Trump wystąpił na wiecu w stolicy stanu Missisipi, Jackson, gdzie Afroamerykanie stanowią 80 proc. spośród liczącej 170 tys. populacji. W tym tygodniu planował natomiast spotkanie z wyborcami na zapuszczonych przedmieściach Detroit, a także z pastorami afroamerykańskich Kościołów i innymi liderami społeczności. – Te spotkania są obecnie planowane i jesteśmy tym bardzo podekscytowani. Walczymy o każdy pojedynczy głos – mówiła w minioną niedzielę Conway. Także sam Trump w ostatnich dniach albo osobiście, albo na Twitterze coraz częściej zwraca się do czarnoskórych bądź hiszpańskojęzycznych wyborców.
– Polityki popierane przez Hillary Clinton są przyczyną dzisiejszych problemów w centrach miast, a głos na nią jest głosem na jeszcze jedno pokolenie biedy, wysokiej przestępczości i straconych szans – mówił niedawno na wiecu w Wisconsin. A w poniedziałek, odnosząc się do strzelaniny, w której zginął kuzyn jednego z koszykarzy NBA, napisał na Twitterze: „Przestępczość w centrach miast osiągnęła rekordowe poziomy. Afroamerykanie będą głosować na Trumpa, bo wiedzą, że ja powstrzymam te rzezie!”.
Są badania, w których Trumpa popiera tylko 1 proc. czarnoskórych
Teza, że będą na niego głosować, na razie wydaje się myśleniem życzeniowym, bo przeciągnięcie tego elektoratu na jego stronę jest praktycznie niemożliwe. Trudno bowiem oczekiwać, by grupy wyborców, które Trump niedawno obrażał (np. mówiąc, że Meksykanie przynoszą do USA przestępczość, narkotyki i są gwałcicielami), zapomniały o tym bądź uwierzyły w szczerość jego przemiany i go poparły. Szczególnie że kandydat republikanów ma wyjątkową skłonność do dzielenia społeczeństwa – zabiegając o poparcie jakiejś grupy wyborców, zwykle winą za problemy kraju obarcza inną. – Biedni hiszpańskojęzyczni i afroamerykańscy obywatele są pierwszymi, którzy stracą pracę bądź będą mieli obcięte pensje, jeśli nie będziemy kontrolować naszych granic – mówił w zeszłym tygodniu w Ohio, zupełnie nie zważając na to, że większość Latynosów, nad którymi się teraz pochyla, jeszcze niedawno chciał deportować.
Ale być może prawdziwym celem tego zwrotu w stronę mniejszości etnicznych wcale nie są głosy ich, lecz umiarkowanych, wykształconych białych wyborców. Spora część z nich czułaby się bardzo niekomfortowo, głosując na kandydata, który jest postrzegany jako rasista, bigot i ksenofob. Zabiegi o poparcie Latynosów czy Afroamerykanów mają złagodzić ten wizerunek i przełamać opory białych wyborców środka. A jeśli przy okazji wpadnie trochę głosów od przedstawicieli grup, wśród których Trump i tak nie ma szans na duże poparcie, będzie to wartość dodana. W sytuacji gdy średnia przewaga sondażowa Clinton wynosi 6 pkt proc., faktycznie trzeba zabiegać o każdy głos.