Prezydent Andrzej Duda doczekał się wczoraj odpowiedzi od ministra obrony Antoniego Macierewicza. I nie był do końca usatysfakcjonowany. Zwierzchnik Sił Zbrojnych pytał o nieobsadzone stanowisko attaché wojskowego w USA i innych krajach oraz o tworzenie wielonarodowego dowództwa dywizji w Elblągu. Sprawy, które można łatwo i szybko skierować na właściwe tory, a za dwa tygodnie będzie można pewnie triumfalnie obwieścić, że jest sukces i prezydent naprawił. Co ciekawe, prezydent dotychczas nie pytał choćby o liczne odejścia generałów czy np. stosunek resortu obrony do prywatnego biznesu. A to, wydaje się, jednak problemy nieco poważniejsze.
Resort obrony unieważnił właśnie postępowanie na zakup sześciu holowników dla Marynarki Wojennej. Niecałe dwa tygodnie temu Inspektorat Uzbrojenia, czyli jednostka odpowiadająca za główne zakupy zbrojeniowe, postanowił zakończyć trwające dwa lata postępowanie. Bez wyłonienia dostawcy. To część wyjaśnienia przesłanego dziennikarzom portalu DziennikZbrojny.pl: „zgodnie z dyspozycją art. 93 ust. 1 pkt 7 ustawy p.z.p. postępowanie o udzielenie zamówienia publicznego unieważnia się, jeżeli obarczone jest nieusuwalną wadą uniemożliwiającą zawarcie umowy”. Tyle formalnego uzasadnienia. Warto jeszcze nadmienić, że już wcześniej Krajowa Izba Odwoławcza, czyli organ „właściwy do rozpoznawania odwołań wnoszonych w postępowaniu o udzielenie zamówienia publicznego”, oddaliła zażalenia przegranych oferentów.
O co w tym wszystkim chodzi? Po prostu mamy kolejną odsłonę realizacji deklaracji Ministerstwa Obrony Narodowej, które chce wydawać pieniądze w polskim przemyśle zbrojeniowym. Tylko że w państwowym. A mówiąc wprost – w spółkach wchodzących w skład Polskiej Grupy Zbrojeniowej.
Zamówienie na holowniki mające wartość prawie 30 0 m ln zł wygrała będąca prywatną firmą Remontowa Shipbuilding. Jej konkurentami były dwa inne konsorcja, w skład których wchodziły firmy państwowe. To, że nienależąca do państwa Remontowa potrafiła w rekordowym czasie zbudować niszczyciela min Kormoran II (okręt ukończony jest w ponad 95 proc.), nikogo nie interesuje. To, że właśnie przejmowana przez PGZ Stocznia Marynarki Wojennej przez kilkanaście lat nie dała rady zbudować okrętu „Ślązak” (by być sprawiedliwym – część przestojów wynikła z winy polityków), też nikogo nie obchodzi.
Cofnijmy się w czasie o kilka miesięcy, gdy było głośno o tym, że w Radomiu powstaje Stocznia Wojenna, która ma w pewnym sensie skonsolidować państwowy przemysł stoczniowy. Minęło kilkanaście tygodni, setki milionów złotych zostały wydane na przejęcia Parku Przemysłowego w Szczecinie oraz Stoczni Marynarki Wojennej, odbyło się kilka konferencji prasowych, a efektów nie ma. Oczywiście nie mówię tu nawet o pozyskaniu jakichkolwiek zamówień czy zwiększeniu bądź zmniejszeniu zatrudnienia – tego nie da się zrobić tak szybko. Problem w tym, że nie ma nawet strategii, co z tymi stoczniami robić. Jeden z moich rozmówców z Trójmiasta stwierdził, że trwają przymiarki do sprzedaży części terenów właśnie co przez państwowego molocha nabytych. Wydaje się, że mamy tu do czynienia z powtórką z rozrywki. Ostatnio Najwyższa Izba Kontroli krytykowała zapoczątkowane za rządów PO-PSL tworzenie Polskiej Grupy Zbrojeniowej m.in. dlatego, że nie było w tym działaniu żadnej myśli przewodniej, czyli strategii. Teraz PGZ skupuje firmy na Wybrzeżu, a jedynym pomysłem na ich funkcjonowanie jest to, że MON coś tam kupi i jakoś to będzie.
Naturalne wydaje się więc to, że nadzorujący Polską Grupę Zbrojeniową, czyli również Stocznię Wojenną w Radomiu, resort ministra Antoniego Macierewicza robi wiele, by to właśnie do niej skierować ewentualne zamówienia. A Remontowa Shipbuilding niech się martwi.
Podobnych przykładów w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy jest znacznie więcej. Unieważniono np. przetarg na bezzałogowe statki powietrzne, gdzie jednym z faworytów było polskie, ale prywatne WB Electronics. PGZ dostała czas na ich zbudowanie. O efektach jednak nie słychać, bo słychać być nie może. By pozyskać liczące się kompetencje w tym obszarze, potrzeba lat. Inną głośną w światku zbrojeniowym sprawą był program Kaktus. Prywatna spółka KenBIT brała udział w pracach rozwojowych nad systemem rozpoznawczo-zakłócającym o właśnie takiej nazwie. Problem w tym, że w postępowaniu na dostarczenie produktu finalnego KenBIT jako prywaciarz nie mógł już wziąć udziału. To prawo, a obecnie przywilej, w praktyce zarezerwowano dla PGZ. Kolejnym przykładem zwalczania prywaciarza może być walka o Mobilne Modułowe Stanowiska Dowodzenia. Resort wybrał podmiot państwowy, ale KIO po skardze firmy prywatnej nakazała unieważnienie wyboru. Nie wiadomo, co będzie dalej w tej kwestii. Podobnych przykładów tego, jak Ministerstwo Obrony robi wiele, by zamówienia trafiały tylko do państwowych spółek, jest w ostatnich kilkunastu miesiącach więcej.
Skutków takiego działania będzie kilka. Po pierwsze, podatnik za to zapłaci. Spółki państwowe nieposiadające know-how będą je musiały pozyskać. Czasem będzie to pewnie wyglądać w ten sposób, że państwowy kupi u prywatnego, zmieni drobne szczegóły i opakowanie oraz, co najważniejsze, dorzuci własną prowizję i drożej sprzeda MON. Po drugie, tuczony na tychże prowizjach państwowy moloch będzie świetnym zapleczem finansowo-organizacyjnym dla partii rządzącej – patrz choćby zaangażowanie PGZ w inicjatywy wokół żołnierzy wyklętych. Wreszcie nie wolno zapominać o jednym – Wojsko Polskie pilnie potrzebuje nowoczesnego sprzętu, którego w kilku już wypadkach na skutek rugowania prywaciarzy przez MON nie dostanie w planowanych terminach.
Dlatego następnym razem, gdy prezydent będzie miał pytania do ministra obrony, zachęcam do wybierania problemów kluczowych, a nie tylko takich, gdzie łatwo i szybko można osiągnąć efekt PR. Bycie zwierzchnikiem Sił Zbrojnych zobowiązuje.