Do tej pory w USA rządziła przewidywalność. Dziś każdy kolejny tweet Trumpa wprowadza konsternację.
Pochodzące z języka niemieckiego pojęcie Zersetzung trudno przełożyć na polski. Najprościej można opisać je jako „rozpuszczanie w kwasie”. Zersetzung sięga czasów sprzed upadku muru berlińskiego i oznacza zamianę prawdy i wartości oraz brzmiących w miarę jednoznacznie pojęć na amalgamat prawdy i fałszu. Budowanie szarej strefy opartej na niedopowiedzeniach, plotkach, absurdach i wieloznacznościach.
Do upadku komunizmu pojęcie opisywało działania Stasi i KGB. Także polskiej Służby Bezpieczeństwa. Było czymś więcej niż dezinformacja. Nawet czymś bardziej pojemnym niż „montaż” z powieści Władimira Wołkowa. Pojęcie Zersetzung wróciło do debaty publicznej za sprawą Jochena Bittnera, komentatora niemieckiego magazynu „Die Zeit”. Bittner właśnie tak określa rosyjskie wysiłki, których celem jest podważenie zaufania do wartości świata Zachodu. W ten sposób definiuje uderzenie w instytucję wyborów w USA i zachodnie sojusze polityczne – NATO i Unię Europejską.
Pojęcie to doskonale opisuje również styl rozpoczynającej się prezydentury Donalda Trumpa. Będzie ona – świadomie czy też nie – wpisana w politykę Zersetzung. Trump będzie głową państwa rozpuszczającą i rozpuszczaną w kwasie. Jeśli przyjąć takie założenie, to jego poglądy mają drugorzędne znaczenie. One są Zersetzung. I na tym polega problem państw, które ze Stanami Zjednoczonymi wiążą ogromne nadzieje. Na tym polega problem Polski.
Niemal pod każdą szerokością geograficzną politycy zastanawiają się: Co dalej? Jaka będzie agenda USA? W jakim kierunku pójdzie polityka supermocarstwa, które jest punktem odniesienia dla reszty świata, gwarantem stabilności oraz żandarmem, który – gdy zajdzie taka potrzeba – tę stabilność przywraca. Przykładów tej niepewności nie trzeba szukać daleko. Posłużę się tym, którego byłem świadkiem zaledwie kilka dni temu.
Środa 18 stycznia. Betlejem, siedziba władz Autonomii Palestyńskiej (AP). Dwa dni przed zaprzysiężeniem Donada Trumpa. Konferencja prezydentów Polski i AP Andrzeja Dudy i Mahmuda Abbasa. Polak zapewnia o gotowości do wsparcia procesu pokojowego na Bliskim Wschodzie. Władze w Warszawie starają się o niestałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Chcą wejść w główny nurt światowych debat. Abbas jest zachwycony. Problem pojawia się, gdy jeden z dziennikarzy zadaje pytanie o to, czego obydwaj politycy spodziewają się po prezydenturze Trumpa. Pytanie nie jest przypadkowe. Amerykanin jeszcze przed zwycięstwem deklarował chęć przeniesienia ambasady USA z Tel Awiwu do Jerozolimy. Dla Palestyńczyków to nic innego jak koniec rozmów o pokoju i jednoznaczne opowiedzenie się po stronie państwa żydowskiego. Na dwa dni przed inauguracją nikt nie ma jednak pojęcia, na ile prawdziwe są słowa Trumpa. Ile w nich czystej retoryki, a ile rzeczywistego planu politycznego. Przeanalizujmy uważnie wypowiedzi Dudy i Abbasa. Są znamienne.
Mahmud Abbas: – Dlaczego wyprzedzać sprawy. Gdyby sądzić słowa, które słyszeliśmy w kampanii wyborczej, to nic optymistycznego. Poczekajmy jeszcze 24 godziny. Będzie inauguracja prezydenta, wówczas będziemy działać. Jeśli przeniesie ambasadę do Jerozolimy, zareagujemy. Oby tak się nie stało. Są też oświadczenia optymistyczne. Trump wspominał, że chce rozwiązać konflikt bliskowschodni.
Andrzej Duda: – Powtórzę dokładnie to, co przed chwilą powiedział prezydent Abbas. Pozwólmy Donaldowi Trumpowi objąć urząd, co stanie się już dosłownie za kilkadziesiąt godzin. Po owocach poznamy, jaka polityka będzie prowadzona. Mam nadzieję, że Stany Zjednoczone będą prowadziły politykę stabilną. Donald Trump zapewniał mnie w rozmowie telefonicznej, że to będzie spokojna i stabilna polityka. „Niech pan nie słucha, co tam na mój temat gazety wypisują. Zobaczy pan, że wszystko będzie w porządku” – mówił. I ja wierzę, że wszystko będzie w porządku.
Do tej pory było prozaicznie. W USA rządziła uwielbiana przez polityków oraz biznes przewidywalność. Już w kampanii z grubsza było jasne, co i jak. Dziś każdy kolejny wpis Trumpa w serwisach społecznościowych wprowadza konsternację.
Politologia tego braku oczekiwań i przewidywalności co do prezydenta demokratycznego supermocarstwa nie wyjaśni. Trzeba sięgnąć do literatury. Mamy do czynienia z sytuacją niemal w całości wyjętą z powieści Witolda Gombrowicza. W „Transatlantyku” jest scena, w której wypowiada się dyplomata. Przekonuje, że nie jest na tyle „szalonym, żeby w Dzisiejszych Czasach co mniemać, albo i nie mniemać”. Czyli dokładnie tak, jak mniemają i nie mniemają niemal wszyscy przywódcy na świecie zainteresowani treścią resetów i antyresetów zapowiedzianych przez Trumpa. W przypadku Amerykanina problemem nie są jego poglądy. Problemem jest to, że każda jego wypowiedź podlega logice dyplomaty z „Transatlantyku”.
Tuż przed inauguracją Amerykanin udzielił wywiadu, w którym rozpuścił w kwasie kilka kwestii związanych z NATO i Unią Europejską. W wywiadzie dla „Bilda” skarcił Unię jako narzędzie dominacji Niemiec. Pochwalił brexit, a NATO uznał za „przestarzałe”. Co prawda NATO „pozostaje ważne”, ale nie włączyło się w walkę z terroryzmem. W tej samej rozmowie prezydent USA chwalił Rosję jako kraj, z którym można zawierać różne deale. Chwilę później agencje podały informację o tym, kto będzie amerykańskim ambasadorem przy ONZ. To Nikki Haley, znana z krytyki tej instytucji, ale również z krytyki pod adresem Rosji. Znów powtarza się ten sam motyw. Jedna deklaracja mówi o scenariuszu A. Druga o wariancie B.
To samo z nominacjami na inne kluczowe stanowiska. Szefem Pentagonu będzie gen. James Mattis, zwolennik stałej obecności amerykańskiej w krajach bałtyckich. – Lista prób podjęcia przez USA współpracy z Rosją przez minionych 70 lat jest długa, ale lista sukcesów na tym polu znacznie krótsza – komentował Mattis. Balsam kojący lęki wschodniej flanki NATO, gdyby nie fakt, że Departamentem Stanu pokieruje człowiek odznaczony przez Władimira Putina – Rex Tillerson. A doradcą ds. bezpieczeństwa będzie gen. Michael Flynn, który brał udział – już po aneksji Krymu – w uroczystościach rocznicowych na cześć propagandowej telewizji Władimira Putina – Russia Today.
Mniemanie lub niemniemanie dotyczy niemal każdego regionu świata, którym zajmują się USA. W kwestii polityki wobec Iranu Trump chce zerwania porozumienia na temat programu atomowego Teheranu. Tillerson deklaruje inny pogląd. Przyszły szef dyplomacji opowiada się za utrzymaniem umowy o wolnym handlu (TPP) z państwami Azji Południowej. Trump globalizacji mówi „nie”. Z kolei w odniesieniu do Tajwanu dawał do zrozumienia, że może odejść od zasady jednych Chin, która kształtowała amerykańską dyplomację od czasów Richarda Nixona. Jego współpracownicy łagodzili te deklaracje, a jednym z doradców prezydenta jest Henry Kissinger, architekt detente i otwarcia na Chiny za Nixona właśnie.
Podobne wieloznaczności dotyczą Polski. Zasadniczo każdy z odpytanych polityków odpowiada, że oczekuje wypełnienia postanowień szczytu warszawskiego NATO, czyli rozmieszczenia na wschodniej flance Sojuszu wielonarodowych oddziałów, które zniechęcą Rosję do agresji. Gdy jednak skieruje się dyskusje na szczegóły, pojawiają się pytania i wątpliwości. Czy po resecie z Rosją Trump przypadkiem nie uzna, że sytuacja międzynarodowa ustabilizowała się i można odwołać żołnierzy do USA. Logistycznie rozmieszczenie Amerykanów w Polsce jest proste i zajmuje niewiele czasu. To jednak działa w dwie strony. Łatwo ich zainstalować i równie łatwo ściągnąć do kraju z powrotem. Pytanie o reset USA-Rosja pozostaje otwarte.
Jedyną, pewną analizą zjawiska Trumpa w polityce globalnej są słowa wspomnianego wcześniej Gombrowiczowskiego dyplomaty. „Trudna Rada, rozumiem Boleść twoje, ale przecie przez ocean nie przeskoczysz, więc tyż postanowienie twoje pochwalam albo nie pochwalam, i dobrześ zrobił, żeś się tu został, choć może niedobrze”. Od dziś taka jest logika polityki międzynarodowej. Pax Americana wchodzi w etap Zersetzung.