Eksperyment z technokratyczno-libertariańskim rządem Honczaruka zakończył się jednak niepowodzeniem. Szmyhal był bardziej udany; przetrwał pięć lat, cztery miesiące i 13 dni, najdłużej ze wszystkich premierów Ukrainy po 1991 r.
Pierwsze przymiarki do zastąpienia Szmyhala Swyrydenko były widoczne jeszcze w zeszłym roku. Wtedy Zełenski nie zdecydował się jeszcze na wymianę. Swyrydenko nie była szerzej rozpoznawalna, także wśród wyższej kadry urzędniczej. Poprzedni szef rządu pełnił rolę zderzaka – brał na siebie negatywne emocje, by chronić przed nimi prezydenta. Szmyhala przed ubiegłoroczną dymisją uratowała m.in. konieczność przepchnięcia przez parlament trudnego, wojennego budżetu na 2025 r. Gdy to zrobił, okazało się, że faworytem w wyborach w Stanach Zjednoczonych jest Donald Trump, zapowiadający przymuszenie Rosji do pokoju. A skoro tak – kalkulowano w Biurze Prezydenta – lepiej przeprowadzić zmianę rządu równolegle z zawieszeniem broni, w które wielu w Kijowie wierzyło.
Swyrydenko miała być zmianą na wybory
Szmyhal miał zabrać ze sobą w przeszłość wojenną traumę, a w nowe czasy rządzący Sługa Narodu miał wejść po rebrandingu i z nową twarzą młodej polityczki, szanowanej za pracowitość i lojalność. Swyrydenko miała pozwolić neo-Słudze Narodu na sondażowe odbicie i finisz w charakterze największej partii w kolejnej Radzie Najwyższej. Skoro powołano ją już teraz, oznacza to, że resztki iluzji na zawieszenie działań wojennych w tym roku zostały rozwiane. Trump nie zdołał przybliżyć pokoju choćby o krok, jego twardsza ostatnio retoryka nie przyćmiła miękkości działań wobec Rosji, a i Moskwa bardziej wierzy we własne zdolności do złamania ukraińskiego oporu.
W tej sytuacji argument wyborczy odpadł i Zełenski uznał, że o poprawę wizerunku władz powinien zadbać już dziś. O ten aspekt zadbano, usuwając z rządu dwoje polityków, którym w trakcie pełnienia funkcji postawiono zarzuty korupcyjne: wicepremier ds. integracji z UE i NATO Olhę Stefaniszynę i wicepremiera, ministra jedności narodowej Ołeksija Czernyszowa. Przy okazji rząd został odchudzony. W jedno ministerstwo połączono resorty gospodarki, rolnictwa i środowiska. To samo spotkało resorty polityki społecznej i jedności (to ostatnie, które miało się zająć m.in. ściąganiem emigrantów do kraju, stworzono raptem siedem miesięcy temu).
Fraza „nowy rząd” jest jednak myląca. W jego składzie nie ma nikogo, kto by już nie był przynajmniej wiceministrem. Sama Swyrydenko od czterech lat była pierwszą zastępczynią Szmyhala, dziewięciu jego ministrów zachowało funkcje (w tym szefowie MSZ Andrij Sybiha, MSW Ihor Kłymenko i finansów Serhij Marczenko). Pierwszym zastępcą premier będzie autor sukcesu ukraińskiej cyfryzacji, minister transformacji cyfrowej, 34-letni Mychajło Fedorow, który zachowa swój resort. Elementem karuzeli stanowisk jest przesunięcie Hermana Hałuszczenki z energetyki do sprawiedliwości i Switłany Hrynczuk z ochrony środowiska i zasobów naturalnych do energetyki.
Szmyhal tylko zmienił gabinet
Szmyhal trafił do resortu obrony, zastępując chaotycznego Rustema Umierowa, który został sekretarzem prezydenckiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony. Stefaniszyna, mimo kontrowersji, została pełnomocniczką ds. relacji z USA (i, jak sama mówi, przyszłą ambasador). Do tego awanse wiceministrów: zastępcą Swyrydenko ds. euroatlantyckich został wiceminister gospodarki Taras Kaczka, znany nam z długotrwałego rozwiązywania sporu o handel zbożem. Innemu wiceministrowi gospodarki Ołeksijowi Sobołewowi wykreślono z wizytówki przedrostek „wice-”, a wiceminister finansów Denys Ulutin został ministrem polityki społecznej, rodziny i jedności.
Ostatnią szansą na nową twarz jest nieobsadzone na razie z braku chętnych ministerstwo kultury. Dotychczasowy minister Mykoła Toczycki prawdopodobnie zostanie ambasadorem przy Radzie Europy (był nim już w latach 2010–2016). Z punktu widzenia Warszawy to zwiastun możliwych problemów. Resort ten odpowiada za bieżące regulowanie spraw poszukiwań i ekshumacji, więc stan zawieszenia, naturalny bez pełnoprawnego ministra, nie jest dobrą wiadomością. Z punktu widzenia Kijowa resort kultury ma po prostu pecha: Toczycki kierował nim 10 miesięcy, a wcześniejszy wakat na tym stanowisku trwał 13 miesięcy. ©℗