Według szacunków Frontexu w tym roku na teren UE dotarło ok. 160 tys. migrantów. W ubiegłym roku przybyszów było prawie dwa razy więcej, bo 300 tys., a z kolei w szczycie kryzysu w 2015 r. – ponad milion. Skąd zatem aż tak duże poruszenie w unijnej polityce migracyjnej? Wszystko za sprawą grupy ponad połowy państw członkowskich, których władze w większości zmagają się ze wzrostem popularności skrajnych i populistycznych ugrupowań, które wokół zaostrzenia przepisów migracyjnych próbują kształtować debatę publiczną. Po sukcesach wyborczych Zjednoczenia Narodowego we Francji, Alternatywy dla Niemiec czy populistycznych i prawicowych ugrupowań w Holandii i Austrii już nie tylko z regionu Europy Środkowo-Wschodniej oraz Południa płyną nawoływania do ograniczenia migracji, ale także z najbardziej wpływowych stolic – Berlina, Paryża oraz obecnie Warszawy. I to za sprawą Polski właśnie, a konkretnie hybrydowych działań rosyjsko-białoruskich na granicy, pojawił się także drugi powód wznowienia dyskusji, czyli instrumentalizacja migracji.
Centra deportacyjne
Pomysł tymczasowego zawieszenia prawa do azylu budzi kontrowersje (choć zaakceptowała to Ursula von der Leyen), ale uszczelnienie granic zewnętrznych i przyspieszenie deportacji osób, które nie zyskają legalnego pozwolenia na pobyt, łączy dziś praktycznie cały Stary Kontynent, co pokazał zakończony w piątek szczyt liderów. Problemem bowiem – jak zauważa dr Dominika Pszczółkowska z Centrum Badań nad Migracjami UW – jest to, że osoby, które nie zyskają azylu ani innego prawa pozostania w UE, i tak jej nie opuszczają, a deportować udaje się mniej niż co czwartą taką osobę. Stąd pomysł utworzenia centrów powrotowych lub deportacyjnych poza granicami Unii.
– Centra poza granicami mają sprawić, że te osoby nie będą mogły po prostu zniknąć i przebywać bez pozwolenia w Unii. Ale rodzą wiele pytań prawnych, w szczególności dotyczących tego, kto jest odpowiedzialny za prawa człowieka osób przetrzymywanych w takich centrach: kraj pobytu czy kraj rozpatrujący wniosek o azyl. Nikt nie dał też jasnej odpowiedzi, co ma się stać z osobami, które nie dostaną ochrony – uważa dr Pszczółkowska.
W konkluzjach z zakończonego w piątek szczytu UE liderzy zaapelowali o współpracę z krajami pochodzenia migracji przez zawiązywanie umów partnerskich, żeby przeciwdziałać próbom dotarcia do UE i procederowi przemytu ludzi. Legalna migracja nadal ma być domeną państw członkowskich, tj. kraje mogą kształtować swoją politykę migracyjną w tym zakresie na podstawie własnych regulacji. W przypadku przybyszów, którzy nie zyskają pozwolenia na pobyt, unijni przywódcy oczekują zdecydowanego przyspieszenia ich deportacji z UE, nad czym ma pracować od grudnia nowy komisarz ds. wewnętrznych Austriak Magnus Brunner. Jego głównym zadaniem będzie zawiązywanie wspomnianych umów z państwami trzecimi – dotychczas UE rozmawiała głównie z państwami Afryki Północnej, w tym Tunezją czy Marokiem, a docelowo chce podpisać je z jak największą grupą państw tego kontynentu. W ocenie dr Pszczółkowskiej nie będzie to jednak wcale takie łatwe.
– Łatwo to powiedzieć, ale trudno zrobić, bo do kraju pochodzenia, gdzie danej osobie groziłoby niebezpieczeństwo, nie można jej zgodnie z prawem deportować, a kraje tranzytowe, przez które przejechała, nie muszą się zgadzać na jej przyjęcie. To dlatego Unia chce stworzyć szybką ścieżkę podejmowania decyzji na granicach i udawać, że niektórych osób w ogóle na jej terytorium nie było. Takie rozwiązania zapisano w Pakcie migracyjnym – zauważa ekspertka UW.
Polska i kraje bałtyckie ze wsparciem UE
Rozwiązanie, o którym wspomina dr Pszczółkowska, to utworzenie centrów rejestracyjnych na granicach UE, gdzie docierają migranci, i stworzenie tam szybkiej ścieżki rozpatrywania wniosków o azyl, co miałoby odciążyć przepełnione ośrodki tymczasowe. Powracającym obecnie pomysłem jest jednak budowa takich ośrodków w państwach trzecich, co przywołuje skojarzenia z brytyjskim pomysłem odsyłania przybyszów do Rwandy lub umową włosko-albańską, na mocy której Tirana zgodziła się przyjąć 36 tys. osób, które dotarły do włoskich wybrzeży. I ten ostatni plan już okazał się problematyczny, choć funkcjonuje dopiero od tygodnia. Włoski sąd zakwestionował bowiem, powołując się na orzeczenie TSUE z października tego roku, odesłanie grupy 16 osób m.in. z Bangladeszu i Egiptu i uznał, że nie mogą one pozostać w Albanii, lecz muszą albo po uzyskaniu azylu z powrotem trafić do Włoch lub zostać odesłane do kraju pochodzenia. Pomysł budowy centrów deportacyjnych nie wzbudził jednak większych kontrowersji – swój sprzeciw zgłosił jedynie premier Hiszpanii Pedro Sanchez.
Podobnie jak w przypadku budzącego poważne wątpliwości organizacji pozarządowych zajmujących się prawami człowieka tymczasowego zawieszenia prawa do azylu unijni liderzy solidarnie uznali, że Polska i inne państwa członkowskie mierzące się z prowokacjami Rosji i Białorusi mają prawo do wykorzystania „stosownych środków”, a UE będzie wspierać w przeciwdziałaniu instrumentalizacji migrantów. Na podobnej zasadzie ani Bruksela, ani większość państw członkowskich nie widzą obecnie powodu do interwencji w sprawie przedłużających się kontroli granicznych wewnątrz Schengen – poza Niemcami wprowadzają je już także m.in. Francuzi i Austriacy.
Ubiegłotygodniowy szczyt był właściwie jedynie otwarciem na powrót wielkiej dyskusji na temat migracji na przyszłą kadencję unijnych instytucji. Poparcie dla zaostrzenia przepisów, w tym przyspieszenia deportacji, budowy centrów powrotowych i zezwalania państwom na nadzwyczajne środki jak kontrole wewnątrz Schengen czy nawet zawieszanie prawa do azylu, pokazują dużą determinację ze strony wszystkich stolic, żeby wrócić także do zapisów negocjowanego dekadę Paktu o migracji i azylu. – Różnica zdań przebiega dziś nie między politykami w Unii, ale między politykami a sądami i organizacjami praw człowieka, które próbują powstrzymywać państwa przed łamaniem konwencji genewskiej – ocenia dr Pszczółkowska. ©℗