Walki na froncie północnym mają się toczyć równolegle do przygasającej inwazji na Strefę Gazy. Izraelczycy stawiają sobie za cel upokorzenie Hezbollahu.

Władze Izraela zdecydowały: niemal rok po rozpoczęciu inwazji na Strefę Gazy tamtejsze wojska lądowe pod osłoną nocy wkroczyły do południowego Libanu. „To naruszenie suwerenności tego kraju” – przekazały na portalu X Tymczasowe Siły Zbrojne ONZ w Libanie (UNIFIL), w których uczestniczy 250 żołnierzy z Polski. To pierwszy raz od 2006 r., kiedy izraelskie czołgi przekroczyły granicę z sąsiadem. W inwazji bierze udział elitarna 98. dywizja, która została wysłana na front północny dwa tygodnie temu ze Strefy Gazy.

„Ograniczona” operacja przeciwko Hezbollahowi

Do zamknięcia tego wydania DGP nie było jasne, jak przebiegają walki. Wiadomo, że Izraelczycy nakazali Libańczykom ewakuację z ponad 30 miejscowości, a libańscy bojownicy w odpowiedzi na atak wystrzelili pociski w kierunku bazy Glilot niedaleko Tel Awiwu, w której znajduje się kwatera główna Mosadu.

Rzecznik Sił Obronnych Izraela (IDF) Daniel Hagari oficjalnie utrzymuje, że jest to „ograniczona” i „ukierunkowana” operacja przeciwko Hezbollahowi. „Prowadzimy działania przeciwko zagrożeniu, jakie organizacja stanowi dla ludności cywilnej w północnym Izraelu. Te zlokalizowane naloty są wymierzone w bastiony Hezbollahu, które zagrażają izraelskim miastom i kibucom położonym wzdłuż granicy” – przekazał w oświadczeniu.

Katarzyna Ciszewska z Lekarzy bez Granic tłumaczy, że na ten moment infrastruktura medyczna nie znajduje się pod ostrzałem. – Szpitale jeszcze funkcjonują, choć nie możemy zapominać, że Liban jest państwem, w którym od kilku lat trwa kryzys gospodarczy, co utrudnia prowadzenie systemowych działań pomocowych – podkreśla. I dodaje, że szpitali w Libanie jest za mało i są słabo wyposażone.

Netanjahu krytykowany

Izraelczycy konieczność rozpoczęcia wojny tłumaczą naruszeniem rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ nr 1701, która zakończyła konflikt między Izraelem a Hezbollahem w 2006 r. i zakłada, że jedynymi siłami obecnymi w południowym Libanie mogą być libańska armia i misja ONZ. „18 lat po jej przyjęciu Hezbollah jest największą niepaństwową armią na świecie, a południowy Liban roi się od terrorystów i broni. Jeśli państwo Liban i świat nie są w stanie odepchnąć Hezbollahu od naszej granicy, nie mamy innego wyjścia, jak zrobić to sami” – stwierdził Hagari.

Michael Young z biura think tanku Carnegie Endowment w Bejrucie tłumaczył DGP, że Izraelczycy w ogóle nie podjęli próby dyplomatycznego rozwiązania sporu granicznego. – Specjalny wysłannik USA Amos Hochstein podróżował między Waszyngtonem, Bejrutem i Tel Awiwem, przekazując stanowiska obu stron. Hezbollah od początku twierdził, że nie usiądzie do stołu negocjacyjnego, dopóki nie zostanie osiągnięte zawieszenie broni w Gazie. Hochstein przekazał to Izraelczykom, ale prawdziwe negocjacje z tego nie wynikły – twierdzi.

Izraelscy krytycy premiera Binjamina Netanjahu twierdzą, że ich rząd w pierwszej kolejności ucieka się do siły. – Netanjahu nie jest zainteresowany prawdziwym rozwiązaniem konfliktu. Woli nadęte slogany. Mówi, że będziemy walczyć aż do zwycięstwa. To bzdura. Nie sądzę, żeby można było wygrać taką wojnę. Hezbollah nigdy się nie podda – wskazywał w niedawnej rozmowie z DGP pisarz i dziennikarz Yossi Melman.

Podobnego zdania jest Marcin Krzyżanowski z Uniwersytetu Jagiellońskiego, który uważa, że gdy tylko bombardowania zelżeją, bojówka zacznie szybką odbudowę. – Iran będzie w tym pomagał i prędzej czy później wrócimy do punktu wyjścia – podkreśla.

Chaos informacyjny

Zgodnie z relacją Politico wysocy urzędnicy Białego Domu prywatnie mieli wyrazić zgodę na eskalację ze strony Netanjahu w Libanie mimo tego, że w oficjalnych komunikatach apelowali o ograniczenie się do punktowych nalotów oraz proponowali zawieszenie broni. Szczegóły pozostają nieznane, nie wiemy, co dokładnie konsultował czy koordynował Izrael ze swoim najważniejszym sojusznikiem. Oficjalnie Biały Dom przestrzegał przed inwazją lądową na Liban, a Joe Biden mówił, że nie wiedział o izraelskim planie zamordowania w zamachu lidera Hezbollahu Hasana Nasrallaha, który premier Izraela zatwierdził z Nowego Jorku, gdzie odbywała się sesja Zgromadzenia Ogólnego ONZ.

W sprawie panuje informacyjny chaos, jest jednak prawdopodobne, że Netanjahu, kolejny już raz, zaskoczył skalą operacji Amerykanów, lekceważąc wyznaczane przez nich w komunikatach i rozmowach apele. Rozwój wydarzeń budzi niepokój kandydatki demokratów na prezydenta Kamali Harris, która obawia się negatywnego wpływu wojny w Libanie na swoje słupki sondażowe. Poziom zaniepokojenia sytuacją jest w USA wysoki, o czym świadczy to, że do obecnie stacjonujących na Bliskim Wschodzie 40 tys. żołnierzy amerykańskich dołączą kolejne 2–3 tys., jak poinformował w poniedziałek Pentagon. W regionie pojawią się nowe myśliwce F-15, F-16 i F-22, a także samoloty szturmowe A-10.

Za kontakty z Izraelem i politykę bliskowschodnią w Białym Domu odpowiadają doradcy prezydenta Amos Hochstein oraz Brett McGurk. Ich zdaniem – jak relacjonuje Politico – inwazja Izraela na Liban to „historyczny moment, który może zmienić układankę na Bliskim Wschodzie”. W Waszyngtonie w tej sprawie nie ma jednak jednomyślności. Hochstein oraz McGurk spotykają się z opozycją w Pentagonie, Departamencie Stanu oraz w środowisku wywiadowczym, gdzie wielu urzędników obawia się wielkiej wojny na Bliskim Wschodzie i nie widzi, by obecne wydarzenia prowadziły do korzystnego dla USA rozwiązania politycznego w regionie. ©℗