W Doylestown miało dojść do spotkania, które umocni relację Donalda Trumpa z polonijnymi wyborcami. Czas na zdobycie ich głosów się kończy.

W 2016 r. Trump jako kandydat republikanów przemawiał w Chicago na spotkaniu zorganizowanym przez organizacje polonijne. Cztery lata później podjął w Białym Domu polskiego prezydenta Andrzeja Dudę. Były to znaczące gesty, wskazujące, że republikaninowi na elektoracie o polskich korzeniach zależy. Wielu w jego otoczeniu wierzy, że osiem lat temu to właśnie oni przyczynili się do zaskakującego zwycięstwa nad Hillary Clinton. Trump wygrał wtedy nieznacznie, a Polonia zagłosowała w większości właśnie na nowojorczyka. W tym roku, po odwołaniu wizyty Trumpa w amerykańskiej Częstochowie, gestu o podobnej skali może zabraknąć, a czasu do 5 listopada jest coraz mniej. Równocześnie Kamala Harris, przywołując polskich wyborców w trakcie debaty telewizyjnej, uczyniła z tego głośny temat i pole rywalizacji.

– Są różne szacunki, jeśli Kamala Harris uważa, że w Pensylwanii jest 800 tys. wyborców polskiego pochodzenia, to nie będziemy protestować – słyszymy w polskim MSZ. O dokładne statystyki dotyczące Amerykanów z korzeniami nad Wisłą trudno, ale bez wątpienia narracja, że Polonia to 5–10 proc. głosujących nad Wielkimi Jeziorami jest korzystna dla Warszawy. Prawdą jest, że „polski wyborca” to potencjalnie łakomy kąsek, bo to statystycznie wręcz modelowy przedstawiciel klasy średniej, umiarkowany politycznie, często niezależny lub zmieniający swoje preferencje partyjne, zamieszkujący przedmieścia (tak wynika z badań Piast Institute z Michigan). Czyli właśnie taki, o jakiego w Stanach Zjednoczonych zabiegają obie partie. W latach 2016–2020 obserwowaliśmy w tym segmencie odpływ od Trumpa w kierunku Joego Bidena. I nad Wielkimi Jeziorami demokrata ostatecznie wygrał, odbił Pensylwanię, Wisconsin i Michigan.

Demokraci aktywnie przeciwstawiali się wizycie Trumpa w Doylestown w Pensylwanii. Nie chcieli widzieć obrazków, na których były prezydent pokazuje się z działaczami polonijnymi. Gdy pojawiła się informacja, że republikanin odwiedzi Narodowe Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej pod Filadelfią, zarządzających nim paulinów zasypano wiadomości wyrażającymi opinię, że sanktuarium to nie jest miejsce polityczne. Wśród nich były też listy od kongresmenów. Wobec prezydenta Andrzeja Dudy pojawiły się też zarzuty ingerowania w kampanię w USA. – Spotkanie prezydenta Dudy z kandydatem republikanów Donaldem Trumpem podczas kampanii wyborczej w Pensylwanii byłoby błędem ukazującym wątpliwą ocenę sytuacji przez polskiego prezydenta – stwierdził senator demokratów Tim Kaine.

Jedną z przyczyn odwołania przyjazdu były jednak – jak już pisaliśmy w DGP – względy bezpieczeństwa po dwóch nieudanych zamachach na 78-latka. Zapewnienie Trumpowi bezpieczeństwa w miejscu publicznym w Doylestown zostało uznane przez Secret Service za spore wyzwanie logistyczne i niepotrzebne ryzyko. Zamiast do Pensylwanii Trump w najbliższych dniach uda się do innych stanów. W tym tygodniu ma zaplanowane cztery wiece: w Indianie, Georgii oraz dwa w Michigan. Wszystkie, o ile nie dojdzie do zmian, odbędą się w zamkniętych halach. Brak na „wiecowej liście” Pensylwanii zastanawia, szczególnie że bardzo aktywna jest tu Harris.

Zbliżamy się do finiszu kampanii, ale rzut oka na statystyki wskazuje, że Trump nie ma już tyle energii, co w poprzednich cyklach wyborczych. W 2016 r. od czerwca do września odbył 72 wiece czy publiczne spotkania z wyborcami, w tym roku w analogicznym okresie nie dobije do nawet 30. Należy przyznać, że na zmniejszoną liczbę wpływ ma kalendarz wypełniony wizytami w sądach, a także to, że po pierwszym nieudanym zamachu w Butler w Pensylwanii republikanin wiece zawiesił. Do wyborów pozostaje nieco ponad miesiąc, a w pełnej zwrotów akcji i intensywnej kampanii na poważniejsze bezpośrednie zabiegi o głosy Polonii może już nie wystarczyć czasu. ©℗