Harris niewątpliwie jest faworytką, można powiedzieć, że ma pole position. Jest wiceprezydent, dostała poparcie od Joego Bidena, już zebrała co najmniej kilkadziesiąt milionów dolarów od darczyńców, po tym jak Joe Biden ogłosił swoją rezygnację. Dodatkowo cieszy się rozpoznawalnością w skali całego kraju, w przeciwieństwie do np. gubernatorów Gavina Newsoma czy Gretchen Whitmer. Zarazem jej nominacja nie jest jeszcze zagwarantowana.
Demokraci są w bardzo trudnym położeniu. O ile Partia Republikańska jest zjednoczona wokół Trumpa, o tyle Partia Demokratyczna na razie nie ma kandydata i nie ma gwarancji, że uda jej się zjednoczyć wokół przyszłego nominata w takim stopniu jak republikanom wokół Trumpa. W przypadku Harris pozostaje jedynie liczyć na to, że przekroczy oczekiwania. Jej dotychczasowa kariera, brak szczególnej charyzmy czy też poważniejszych sukcesów w charakterze wiceprezydent wskazuje na to, że nie jest to polityk formatu prezydenckiego.
To jednak nie oznacza, że nie może wygrać. Trump ma spory elektorat negatywny, mocno polaryzuje społeczeństwo, spozycjonowanie się jako jego całkowite przeciwieństwo przy zaangażowaniu całej machiny Partii Demokratycznej może więc przynieść sukces. Nawet jeśli sama Harris nie będzie porywać tłumów.
Niewątpliwie jej wiceprezydentura jest rozczarowaniem, choć nie zgodzę się z tym, że oczekiwania wobec niej były cztery lata temu szczególnie wysokie w oczach kogokolwiek poza twardym elektoratem demokratów. Harris zawiesiła swoją kampanię prezydencką w grudniu 2019 r., czyli jeszcze na długo przed rozpoczęciem prawyborów. Jej najważniejszym kapitałem jako wiceprezydentki był fakt, że była pierwszą kobietą w tym charakterze, do tego dzieckiem niebiałych imigrantów, a zatem była atrakcyjna dla lewicowego skrzydła Partii Demokratycznej.
Baczny obserwator mógł jednak dostrzec, że nie była to mocna kandydatura. Ale oczywiście nie należy nikogo skreślać. Być może wszystkich nas pozytywnie zaskoczy w najbliższych latach.
Wizyta Harris miała duże znaczenie symboliczne w bardzo trudnym dla naszego regionu okresie. Joe Biden nie był w stanie odbyć każdej wizyty sam, a wysłanie Harris w zagraniczne podróże miało dodatkowy cel, jakim była próba budowania jej kapitału politycznego poprzez zbieranie doświadczenia. Dla Polski jej ewentualna prezydentura oznaczałaby kontynuację kursu wytyczonego przez administrację Bidena.
Harris byłaby kontynuatorką linii Bidena. Philip Gordon mógłby zostać jej doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego, ale w jej administracji mogłoby się znaleźć też wiele osób z obecnego otoczenia Bidena. Nie powinniśmy się obawiać zmiany ogólnego kursu, natomiast pytanie, czy gdyby trzeba było podjąć trudne decyzje, np. w sprawie dostaw kolejnych rodzajów broni, to czy Harris wykazałaby się wystarczającą stanowczością. Putin, Xi i inni dyktatorzy na pewno będą chcieli ją testować. Czy jeśli sytuacja wokół Tajwanu stanęłaby na ostrzu noża w związku z jakąś formą prowokacji ze strony Pekinu, to zdecydowałaby się na mocną odpowiedź? Na te i inne pytania być może odpowie czas. ©℗