Demokraci powoli wychodzą z szoku, jakim była dla nich ubiegłotygodniowa debata prezydencka, w której Joe Biden wypadł wyjątkowo niekorzystnie. Zmiany kandydata nie będzie. Dalej jest nim 81-latek urodzony w Pensylwanii. Także czołowi politycy z Kongresu deklarują poparcie dla lidera. Warto przy tym zaz

naczyć, że Biden jeszcze nie jest oficjalnym kandydatem demokratów na prezydenta. Stanie się tak w sierpniu, gdy wybiorą go partyjni delegaci. Na razie nic nie wskazuje na to, by pojawiła się poważna alternatywa wobec takiego scenariusza, mimo medialnych spekulacji i wezwań do rezygnacji ze startu na wzór niedawnego artykułu redakcji „New York Timesa”. W partii panuje przekonanie, że wiceprezydent Kamala Harris miałaby jeszcze mniejsze szanse w starciu z Donaldem Trumpem niż Biden, a gubernator Kalifornii Gavin Newsom nie ma odpowiedniego doświadczenia na poziomie federalnym.

Gwałtownych ruchów brak, ale w Partii Demokratycznej wrze, czego szczegóły obficie relacjonują liberalne media. Z ich informacji wynika, że od razu po debacie z Białego Domu zaczęto nerwowo wydzwaniać do kierownictwa Kongresu, by sprawdzić nastroje. Te były minorowe, gdyż wielu demokratów doszło do wniosku, że kandydatura Bidena będzie im ciążyć w równoległej kampanii parlamentarnej i może udaremnić zwycięstwo w ich okręgach wyborczych. Na Kapitolu w pierwszych chwilach nie brakowało głosów, że prezydent powinien zrezygnować ze swoich reelekcyjnych ambicji. Decyzję tę pozostawiono jednak najbliższym Bidena, jego rodzinie i doradcom, uznawszy, że działanie wbrew nim zostałoby uznane przez wyborców za bunt, co niekorzystnie odbiłoby się na sondażach. Po kilku dniach emocje nieco słabną. Słychać coraz więcej głosów polityków o tym, że Bidena trzeba wspierać w trudnej chwili. Jednocześnie lider demokratów w Senacie Chuck Schumer ma być otwarty na alternatywne pomysły i nowych kandydatów.

Sztabowcy Bidena mierzą się przy tym z jeszcze jednym problemem – zapewnieniem pieniędzy na kampanię. Po debacie wielu darczyńców wyraziło zaniepokojenie sytuacją Bidena. W poniedziałek na specjalnie zwołanym spotkaniu sztab prezydenta próbował ich uspokajać. Zapewniano, że demokrata zamierza przejść do ofensywy, jest zmobilizowany, sprawny fizycznie, a sondaże nie pokazały tąpnięcia po telewizyjnym starciu z Trumpem. Z przecieków ze spotkania wynika, że części darczyńców te tezy nie przekonały. To fatalne informacje w obliczu faktu, że przez ostatnie dwa miesiące to Trump zebrał więcej pieniędzy. Nie jest tajemnicą, że niektórzy darczyńcy wywierają presję na kongresmenów, by ci wystosowali wspólny list otwarty, w którym wezwaliby do znalezienia nowego kandydata.

– To armagedon. Jeśli nie będzie w kampanii wstrząsu, z pieniędzmi będzie naprawdę krucho. Ludzie muszą zobaczyć zmiany – stwierdził w rozmowie z „Washington Post” jeden z doradców demokratów. Wszystko odbywa się w atmosferze wzajemnych podejrzeń i oskarżeń, częściowo wychodzących na światło dzienne. Wszystko to tworzy obraz dość niezręcznej przepychanki między rodziną szefa państwa, Białym Domem, Kongresem, mediami a darczyńcami. – Tu nie chodzi już o rodzinę Joego Bidena czy jego emocje. Tu chodzi o nasz kraj. To wielka katastrofa, na którą musimy zareagować – stwierdził w rozmowie z portalem Axios jeden z doradców Bidena. Wydarzenia ostatnich dni to wielki prezent dla republikanów. Każdy błąd Bidena, jego słowne potknięcie czy grymas będą bezlitośnie wykorzystywane w kampanii. Na każdym kroku będzie przypominane, że Biden na koniec swojej drugiej kadencji miałby 86 lat, choć Trump jest raptem o cztery lata młodszy.

Do tego nic nie wskazuje na to, by problemy prawne Trumpa mogły pozbawić go możliwości startu w wyborach lub pogrzebać jego szanse na wybór. W poniedziałek Sąd Najwyższy stwierdził, że były prezydent cieszy się pełnym immunitetem przed ściganiem karnym za działania w ramach swojej wyłącznej władzy konstytucyjnej. Zasadniczo przychylono się więc do argumentacji prawników republikanina. Specjalny prokurator Jack Smith będzie teraz musiał udowodnić, że zarzuty, które postawił Trumpowi – a chodzi m.in. o udział w spisku, by obalić władze Stanów Zjednoczonych – nie obejmują oficjalnych czynności prezydenta. Szanse na to, że nowojorczyk zostanie skazany w procesie federalnym przed 5 listopada, są bliskie zeru. ©℗