Izraelczycy ostrzegają, że ich wojska będą w stanie cofnąć Liban do epoki kamienia łupanego. Ale konfrontacja z Hezbollahem doprowadzi także do zniszczeń po stronie izraelskiej.

Zdaniem amerykańskiego wywiadu wojna między Izraelem a Hezbollahem może wybuchnąć w ciągu najbliższych kilku tygodni. Choć Stany Zjednoczone wykorzystują tego typu ostrzeżenia, by zmusić obie strony do negocjacji, Izraelczycy i Libańczycy wydają się zgodni co do tego, że konfrontacja jest nieunikniona. Premier Izraela Binjamin Netanjahu stwierdził w ubiegłym tygodniu, że „intensywna faza walk z Hamasem wkrótce się zakończy, a uwaga wojska będzie mogła przenieść się na północną granicę z Libanem”.

Siły Obronne Izraela (Cahal) i Hezbollah opracowały już plany bitewne. Minister obrony Izraela Jo’aw Galant ostrzegł, że armia jest w stanie „cofnąć Liban do epoki kamienia łupanego”, ale Izraelczycy mają świadomość, że konflikt z proirańską bojówką, która jest uznawana za najlepiej uzbrojoną grupę niepaństwową na świecie, może doprowadzić także do ogromnych zniszczeń po stronie izraelskiej. Cahal szacuje, że zestawy obrony powietrznej nie będą w stanie ochronić wszystkich zaludnionych obszarów, więc obrona skupi się przede wszystkim na infrastrukturze niezbędnej do prowadzenia działań wojennych. Trzyletni projekt badawczy przeprowadzony przez Uniwersytet Reichmana w Izraelu, zakończony niedługo przed atakiem Hamasu z 7 października 2023 r., wykazał, że Hezbollah może wystrzeliwać nawet 3 tys. pocisków dziennie przez okres do trzech tygodni.

Kluczowym celem bojówki może być więc załamanie obrony powietrznej Izraela. „Opinia publiczna i znaczna część przywódców oczekują, że izraelskie siły powietrzne i wywiadowcze zdołają zapobiec większości ataków rakietowych na Izrael. To się jednak nie wydarzy” – czytamy w raporcie. Jego autorzy zaprzeczają także twierdzeniom, że groźba izraelskiego odwetu lub uderzenia na Liban znacząco ograniczy zdolność Hezbollahu do kontynuowania ataków na Izrael. Od 2006 r., kiedy obie strony starły się po raz ostatni, Hezbollah znacznie rozszerzył swój arsenał. Według ekspertów bojownicy zgromadzili od 120 tys. do 200 tys. sztuk broni, w tym drony i pociski balistyczne. Niewykluczone też, że ze względu na bliskie relacje z Hezbollahem władze w Teheranie wysłałyby do Libanu dodatkowe zaopatrzenie. Tym bardziej że jest to dziś zdecydowanie łatwiejsze niż w przeszłości: Iran wzmocnił obecność w Syrii po wybuchu wojny w 2011 r., tworząc dzięki temu most lądowy, który umożliwia transport broni z Iranu przez Irak i Syrię do Libanu. „Pokazuje to, jak duży jest kontrast między Hezbollahem a Hamasem, do którego broń musi być przemycana tunelami” – wskazuje amerykański Center for Strategic and International Studies (CSIS).

Znacząco wzrosła także liczba bojowników. Sekretarz generalny Hezbollahu Hasan Nasr Allah utrzymuje, że w razie wojny jego grupa może powołać pod broń 100 tys. osób. Liczby te są jednak najpewniej zawyżone. Z szacunków CSIS wynika, że Hezbollah ma ok. 30 tys. aktywnych bojowników i do 20 tys. rezerwistów. Znaczna część z nich ma doświadczenie z walk w Syrii. „Umożliwiło to Hezbollahowi rozwinięcie kompetencji wykorzystywanych przez konwencjonalne armie” – ocenia think tank. Sza’ul Goldstein, szef firmy Noga, która nadzoruje systemy elektryczne w Izraelu, stwierdził, że kraj jest nieprzygotowany na wojnę z Hezbollahem ani na jej wpływ na infrastrukturę energetyczną. – Nie jesteśmy gotowi na prawdziwą wojnę. Żyjemy w świecie fantazji – powiedział. Władze stanowczo sprzeciwiły się jednak takiej ocenie. Ministerstwo energetyki i infrastruktury podało, że sieć energetyczna jest „solidna i przygotowana na wszystkie możliwe scenariusze”, a minister energetyki Eli Kohen obiecał, że „Izrael nie pogrąży się w ciemności”.

Tyle że w izraelskiej przestrzeni publicznej pojawia się coraz więcej podobnych komentarzy. Główny ekonomista ministerstwa finansów Szmu’el Abramzon tłumaczył, że wybuch wojny doprowadziłby do recesji. Z jego szacunków wynika, że zamiast obecnych 1,9 proc. wzrostu PKB gospodarka skurczyłaby się o 1,5 proc., przede wszystkim ze względu na rekrutację rezerwistów i zakłócenia w infrastrukturze i edukacji. Jak twierdzi, doprowadziłoby to także do dalszego obniżenia oceny wiarygodności kredytowej. Większość obywateli popiera jednak dążenia premiera Netanjahu do wojny z Hezbollahem. Z czerwcowego sondażu przeprowadzonego na zlecenie dziennika „Ma’ariw” wynika, że za takim rozwiązaniem opowiada się aż 62 proc. Izraelczyków. Przeciwko jest 18 proc. ©℗