Rolników nie interesuje pisanie kolejnych pism i niekończące się narady gabinetowe. Jeśli decydenci nie są przyparci do muru, to nie podejmą żadnej decyzji, która byłaby niekorzystna dla nich samych.

Z Moniką Przeworską rozmawia Nikodem Chinowski
ikona lupy />
Monika Przeworska, dyrektor Instytutu Gospodarki Rolnej / Materiały prasowe / Fot. FWRPZ/Materiały prasowe
Podpaliliście Europę?

Zrobiliśmy to i, jeśli będzie konieczność, to nadal będziemy to robić. Możemy być dumni, że impuls do ogólnoeuropejskich manifestacji rolniczych wyszedł właśnie z Polski. Instytut Gospodarki Rolnej wraz z partnerami z Niemiec i Holandii stworzył platformę dialogu EUnitedAGRI, dzięki której wymienialiśmy się zdobytymi informacjami, często pozostającymi poza mediami, o tym, jakie ruchy planuje Bruksela. To były informacje zakulisowe, nieoficjalne, dotyczące zarówno legislacji na poziomie unijnym, jak i prawodawstwa na poziomie poszczególnych krajów. Wiedzieliśmy, że musimy interweniować, by ratować europejskie rolnictwo. W Polsce punktem zwrotnym był brak reakcji rządu na umowę handlową z Ukrainą, od czego zaczęły się nasze lokalne blokady dróg. Rolnicy okazali się świetnie zorganizowani, zdeterminowani, z twardymi postulatami, co w efekcie spowodowało największe od wielu lat rolnicze manifestacje, jakie przetoczyły się przez praktycznie całą Europę.

Co więc takiego planowała Bruksela, że trzeba było tak radykalnie działać?

Chociażby chciała sprawnie i bez większego rozgłosu wprowadzić nakaz odtworzenia przyrody na terenach rolniczych. Dopiero jak pojawił się duży sprzeciw środowisk rolnych, urzędnicy wstrzymali się z tym tematem. Udało nam się też zapobiec wprowadzeniu niekorzystnej dla nas umowy handlowej z Ameryką Południową. Ursula von der Leyen otwarcie zapowiadała, że umowa z Mercosur zostanie przeprocesowana jak najszybciej i jeszcze za jej kadencji poddana ratyfikacji. Na razie negocjacje są w zawieszeniu. Dostawaliśmy też sygnały o trwających rozmowach na temat kontynuacji pełnego otwarcia rynku Wspólnoty na towary z Ukrainy. Dzięki naszej mobilizacji – a mam tu na myśl nie tylko rolników z krajów przyfrontowych, lecz także z Francji, Niemiec czy nawet Hiszpanii – zapisy w umowie handlowej z Kijowem są nieznacznie poprawione i pewne bariery ochronne się jednak pojawiły.

W oświadczeniu piszecie, że „Protest nie ma charakteru antyunijnego – wręcz przeciwnie”, ale na plakacie promującym wtorkową demonstrację w Brukseli umieściliście rolnika palącego flagę UE.

Wychodzimy z założenia, że o kształcie UE trzeba debatować. Jak mówił Al Capone: dobrym słowem i pistoletem można wynegocjować więcej niż tylko dobrym słowem. Oczywiście to tylko metafora, chodziło nam o podkreślenie, że nie interesuje nas jedynie pisanie kolejnych pism i odbywanie niekończących się narad gabinetowych. Tak działa polityka – jeśli decydenci nie są przyparci do muru i nie czują palącego oddechu protestujących, to nie podejmą żadnej decyzji, która byłaby niekorzystna dla nich samych.

Nasze demonstracje to wyraz sprzeciwu wobec konkretnych ludzi zawiadujących Unią, a nie wobec samej Unii. Prawodawstwo unijne nie jest generowane przez AI, tylko przez konkretne osoby, które muszą ponieść konsekwencje swoich błędnych decyzji i niewłaściwego kierunku, jaki nadali UE. Hasło przewodnie protestu „Vote them away” jasno wskazuje, że nie zgadzamy się na to, by w nowych władzach UE zasiadali ci sami ludzie, którzy są szkodnikami idei Wspólnoty Europejskiej. Twarzą upadku UE jest przewodnicząca KE Ursula von der Leyen, wiele złego uczynił też komisarz Timmermans, który wykonał taktyczny unik i wrócił z Brukseli do Holandii. Negatywnie oceniamy też pracę na rzecz UE w wykonaniu komisarzy ds. handlu Dombrovskisa i ds. rolnictwa Wojciechowskiego.

W swoim manifeście zapisaliście postulaty, których genezy nie rozumiem. Na przykład „Precz z odbieraniem nam praw obywatelskich!”. Kto i komu je odbiera?

To hasło przygotowane przez rolników holenderskich, którzy w swoim kraju czują się już obywatelami drugiej kategorii. Rząd Holandii opublikował mapę, na której zaznaczył obszary wiejskie, które muszą ograniczyć emisyjność, czyli de facto produkcję rolną. Nakaz redukcji dla niektórych terenów sięga aż 90 proc., co oznacza w praktyce konieczność zawieszenia działalności rolniczej. Skarb Państwa zastrzega sobie prawo odkupienia takiej ziemi, na której będzie potem mógł realizować inne inwestycje. Jednocześnie państwo zmusza tych rolników do podpisania deklaracji, że ani oni, ani ich potomkowie nie będą w przyszłości zajmować się rolnictwem… Czy tak mamy teraz traktować unijnych rolników?

Czyli polskim rolnikom nikt nie odbiera ich praw, jak można by pomyśleć, gdyby tylko przeczytać manifest?

Ten problem naszych rolników jeszcze nie dotknął. Aczkolwiek są oni grupą producencką, która jest poddana ponadprzeciętnej liczbie kontroli – jakościowych, sanitarnych, finansowych. UE wydaje ogromne środki na sprawdzanie, czy produkcja odbywa się zgodnie z przepisami. Instytucje kontrolne regularnie obfotografowują satelitarnie pola, sprawdzając, czy plon został odpowiednio przeorany, czy trwa zazielenianie, czy obornik jest wywieziony, czy zasiewy dokonane zgodnie z deklaracją… Nie sądzę, żeby na inne branże były nałożone takie ograniczenia w swobodzie prowadzenia działalności gospodarczej, choć faktycznie – w przypadku Polski – problem ograniczeń praw obywatelskich nie występuje.

Krzyczycie także „Precz z nieuczciwymi umowami handlowymi!”.

Niedawno podpisane oraz obecnie negocjowane umowy handlowe rażąco godzą w interesy produkcji unijnej. Mówimy o relacjach handlowych między UE a Ukrainą, Marokiem czy Ameryką Południową. W przypadku Mercosur presja miała sens, bo negocjacje zostały wstrzymane, aczkolwiek obawiamy się, że po eurowyborach temat wróci, a ustalone do tej pory zapisy są bardzo szkodliwe dla europejskich producentów drobiu czy wołowiny. Dla Polski szkodliwe są też zapisy proponowanej umowy z Indiami dotyczące importu tytoniu. Jesteśmy dużym producentem tej rośliny, działają u nas cztery duże koncerny tytoniowe, więc zalanie europejskiego rynku tytoniem z Azji wybije naszą produkcję i branżę.

Obawiamy się też, co będzie dalej z umową UE–Ukraina. Nieoficjalnie mówi się, że na stole są dwa rozwiązania: albo wracamy do wersji sprzed wojny, albo kontynuujemy pełne otwarcie. Naszą rolą jest przypilnowanie, by ostatecznie wybrano rozwiązanie z pożytkiem dla unijnej produkcji i naszego rolnictwa.

Powinniśmy zamknąć granicę dla towarów rolno-spożywczych z Ukrainy?

„Zamknąć granicę” to popularne, medialne hasło, ale w naszej ocenie takie działanie nie jest racjonalne. My jesteśmy za nałożeniem ceł, kontyngentów taryfowych oraz wymogów jakościowych, tak by konkurencja z Ukrainą była uczciwa. Skoro europejscy producenci są zobowiązani do sprzedawania na unijnym rynku tylko jakościowych produktów rolnych, to takie same przepisy muszą obowiązywać też pozostałe podmioty, na które rynek jest otwarty. W przypadku Ukrainy decyzje mają charakter wybitnie polityczny. Ani ekonomia, ani rozsądek nie były brane pod uwagę. Gdyby jeszcze korzystał na tym rolnik ukraiński… Tymczasem on sprzedaje swoje produkty do lokalnych przetwórni na tych samych warunkach jak przed wojną. Jedynymi beneficjentami umowy o wolnym handlu są ukraińskie agroholdingi, politycy i oligarchowie. Oni mają większą moc dotarcia do decydentów UE, lobbowania i przedstawiania swoich racji niż zwykły rolnik unijny. Nam pozostają zatem tylko głośne, masowe protesty.

Nałożenie ceł i kontyngentów nie jest właśnie ograniczeniem uczciwej konkurencji?

To normalna praktyka w świecie handlu. Po to powstają unie i stowarzyszenia handlowe, żeby współpracować i bronić rynku przed importem z zewnątrz. Nie przypominam sobie momentu, w którym UE podpisała traktat akcesyjny z Ukrainą.

Ma pani poczucie, że komisarz Wojciechowski zawalił temat z Zielonym Ładem? Nie zrozumiał konsekwencji czy politycznie musiał w to iść, bo PiS go zmuszał?

Wszyscy nasi europarlamentarzyści zawalili sprawę. Zdecydowana większość albo chwaliła Zielony Ład, albo udzielała mu milczącego poparcia. Gdy negatywnie o skutkach Zielonego Ładu wypowiadały się Departament Rolnictwa Stanów Zjednoczonych czy Wspólne Centrum Badawcze KE, to ich raporty i wnioski w nich zawarte były przez europosłów ignorowane. Rolnicze organizacje zgłaszały bardzo wiele uwag zarówno do samego Zielonego Ładu, jak i do krajowych planów strategicznych, ale wszystkie apele o dyskusję i zmiany zapisów odbijały się jak od ściany. Największy żal rolnicy mają oczywiście do Wojciechowskiego, bo to on wziął na siebie odpowiedzialność za europejskie rolnictwo, ale chcemy rozliczyć też pozostałych komisarzy i europarlamentarzystów.

Jaki powinien być nowy komisarz ds. rolnictwa?

Będzie odpowiadał za kształt wspólnej polityki rolnej po 2027 r., jego zadaniem będzie też wynegocjowanie dla rolnictwa jak najwyższego budżetu na kolejne lata, a drogą do tego będzie przekonanie swoich partnerów w Brukseli, że rolnictwo jest podstawą bezpieczeństwa obywateli UE. Potrzebujemy osoby, która zdaje sobie sprawę, że rolnictwo wymaga świeżych rozwiązań systemowych, które poprawią konkurencyjność unijnych producentów na rynku wspólnotowym, a jednocześnie, który ukierunkuje politykę UE na ekspansję na rynki trzecie. Europejskiemu rolnictwu trzeba więc życzyć, aby nowy komisarz miał wrażliwość na rolnictwo i był zupełnym przeciwieństwem Marka Ruttego (premier Holandii od 2010 r. – red.), który mówił, że kraj nie potrzebuje rolnictwa, bo może kupować żywność od innych państw. Najlepszym kandydatem na nowego komisarza byłby ekspert, a nie polityk. Człowiek, który podejmując decyzje, kierowałby się racją stanu i koniecznością zapewnienia bezpieczeństwa żywnościowego Europy, a nie ideologią.

O jakich rozwiązaniach systemowych pani mówi?

O mechanizmach, które przywrócą opłacalność produkcji rolnej w Europie i spowodują powrót do utrzymywania konkurencyjności europejskiego rolnictwa. W teorii istnieje np. mechanizm umożliwiający skup interwencyjny i wysyłkę nadwyżki poza UE jako pomoc humanitarną. Jest to jednak martwe prawo, bo nawet jeśli ceny wybranych produktów są skrajnie niskie, to obecne przepisy są niedostosowane do realiów rynkowych i w praktyce nie korzystamy z tego mechanizmu. Inny przykład – wspólne poszukiwanie nowych rynków zbytu. Możemy oczekiwać od UE większego zaangażowania i współpracy przy otwieraniu nowych kierunków eksportu. Kolejna rzecz – wspólna ochrona rynku i mechanizmy kontroli jakości wwożonych produktów. Dotyczy to np. Polski, Słowacji, Rumunii, ale też Hiszpanii czy Francji, które importują znaczne ilości produktów rolnych z Maroka i Algierii.

Więc z jednej strony apelujecie o protekcjonizm i zamknięcie rynku europejskiego, a z drugiej – o pomoc w ekspansji.

Nie jest naszą intencją pełen protekcjonizm, bo po pierwsze niektóre produkty musimy importować, a po drugie konkurencja – o ile odbywa się na tych samych warunkach dla wszystkich – jest pożyteczna i konieczna. Natomiast zasady panujące na danym rynku, w tym przypadku unijnym, muszą być takie same dla producentów unijnych i zewnętrznych. To samo dotyczy towarów z UE sprzedawanych na rynkach trzecich – nasi rolnicy w pełni rozumieją i akceptują lokalne wymogi jakościowe i konieczność dostosowania się do panujących tam przepisów. Nikt nie oczekuje taryfy ulgowej, jaką niestety w UE dostają np. Ukraińcy. Dodam jeszcze aspekt demograficzny – liczba ludności, szczególnie w Azji i Afryce, rośnie bardzo dynamicznie, rośnie zapotrzebowanie na żywność, więc produkty unijne pomagałyby ten deficyt żywnościowy zmniejszać.

Na manifestacjach polskich rolników przewijają się antyunijne hasła. Naprawdę uważacie, że bez UE było wam lepiej?

To zdecydowana mniejszość, której jednak nie zamierzamy zakrzykiwać. Jeśli któryś z rolników ma poglądy nieprzychylne UE, to ma prawo przyjść z takimi hasłami na manifestację, o ile nie uderzają w konkretną osobę, grupę czy też nie są podszyte polską wojenką polityczną. Natomiast zdecydowana większość rolników i mieszkańców wsi, a także my jako EUnitedAGRI, dostrzegamy i doceniamy dobrodziejstwo, jakim jest Unia Europejska.

Dużo złego narobił rolnik z flagą ZSRR i hasłem „Putin, zrób porządek z Ukrainą i Brukselą i naszymi rządzącymi”. Zna pani tego człowieka?

Udało się go szybko namierzyć w tłumie, reakcja ze strony organizatorów była na tyle szybka, że ten transparent został dość szybko schowany. Niestety, gdy na manifestacje przychodzą takie tłumy, to nie jesteśmy w stanie wcześniej skontrolować wszystkich transparentów i ten jeden przebił się do opinii publicznej. O ile zgadzamy się na treści antyunijne, o tyle nie ma naszej zgody na tak idiotyczne – bo tak trzeba je nazwać – treści.

Pani popiera obecność Polski w UE?

Zdecydowanie popieram, ale muszę zrobić zastrzeżenie – jestem zdecydowaną zwolenniczką Unii Europejskiej w kształcie, jaki Wspólnota miała 20 lat temu, gdy Polska zostawała członkiem tej organizacji. Wtedy umawialiśmy się na ścisłą współpracę gospodarczą, z zachowaniem znacznej suwerenności poszczególnych krajów członkowskich. Dziś niebezpiecznie szybko i bezmyślnie zmierzamy w kierunku federalizacji Unii. Powstała grupa silnych państw, grających pod siebie, które narzucają swoją wolę pozostałym krajom. Zagubiła się idea solidarności, suwerenności, pełnej współpracy gospodarczej. Potrzebne są gruntowne reformy i takim punktem zwrotnym w historii UE mogą być obecne wybory. Potrzeba nam teraz ludzi, którzy twardo stąpają po ziemi i nie zadowala ich ciepła woda w kranie. Suwerenna, silna Europa musi opierać się na trzech filarach bezpieczeństwa: żywnościowym, energetycznym i militarnym. Każdy z nich jest równie ważny, bez choćby jednego bezpieczeństwo Europejczyków będzie zagrożone. Mam wrażenie, że wcześniejsze lata dobrobytu za bardzo nas rozleniwiły i uśpiły. Sytuacja geopolityczna w ostatnich latach zmieniała się diametralnie, na co Unia nie była gotowa. Co gorsza, jeszcze sami kręcimy sobie sznur dziwnymi, nielogicznymi przepisami i rosnącym uzależnieniem od krajów trzecich. Tu jeden kroczek: ograniczenie, tu drugi: zakaz, tu trzeci: nakaz. Zaraz obudzimy się w Europie, w której rolnictwo będzie całkowicie nieopłacalne i niekonkurencyjne, a my będziemy żywieniowo zależni od Azji, Ameryki Południowej czy wręcz Afryki.

Gdyby stanęła pani przed wyborem: Polska albo w obecnej UE z Zielonym Ładem, albo poza UE…

…to wybrałabym pierwszy wariant, ale od razu przystąpiłabym do walki o zmianę wszystkich niekorzystnych regulacji i przepisów. Wychodzę z założenia, że zawsze trzeba walczyć o swoje, bo tylko wtedy można coś ugrać. Rolnicy są grupą społeczną, która od zawsze musi upominać się o własne dobro, nigdy nie dostawaliśmy nic na tacy.

A społeczeństwo jest przekonane, że rolnicy są bardzo roszczeniowi.

Media i opinia społeczna mają prawo tak myśleć, bo to najłatwiejszy obraz rolnika, jaki można sobie w głowie nakreślić. Gdy jednak zastanowimy się nad tą kwestią głębiej, to zobaczymy, jak w praktyce działają pewne mechanizmy, z którymi kojarzy się rolnictwo. Weźmy jako przykład dopłaty – wyliczane i wypominane są miliardy złotych, jakie trafiają do rolników. Prawda jest jednak taka, że to nie są „dopłaty”, tylko „rekompensaty”. Produkcja rolna jest poddana niezwykle surowym regulacjom, żywność musi spełniać bardzo restrykcyjne normy jakościowe, co oczywiście wiąże się ze znacznym wzrostem kosztów jej produkcji. Umówiliśmy się więc z Brukselą, że akceptujemy tak restrykcyjne normy, pod warunkiem że będziemy otrzymywać pieniądze na taką produkcję. A na koniec doszliśmy do absurdalnej sytuacji, gdy Unia dopłaca do produkcji w Europie, by produkt był jak najlepszej jakości, a jednocześnie otwiera rynek na produkty niskiej jakości, co zabija produkcję, na którą UE przeznacza miliardy euro…

Jak to możliwe, że wspólny front trzymają rolnicy z Polski, Niemiec czy Francji, którzy ze sobą konkurują na rynku unijnym?

Naszym głównym postulatem jest prawo do konkurencji, tyle że zdrowej, uczciwej, na równych zasadach. Dlatego teraz się łączymy, by bronić europejskiego rynku przed konkurencją, która gra na innych, lepszych dla siebie zasadach. Wierzymy, że niedługo znów wrócimy do spokojnych czasów i znów każdy z nas będzie szukał drogi, by być lepszym, tańszym, skuteczniejszym niż kolega rolnik z innego kraju. ©Ⓟ