Sytuacja na Bliskim Wschodzie jest napięta, ale bezpośrednie starcie Izraela z Iranem to mało prawdopodobny scenariusz.

Od decyzji Tel Awiwu będzie zależeć dalszy rozwój wydarzeń w regionie po weekendowym ataku rakietowym na Izrael. Analitycy nie wykluczają żadnego rozwiązania. Izraelczycy mogą zrezygnować z odwetu, uderzyć w sprzymierzone z Iranem bojówki na Bliskim Wschodzie lub bezpośrednio w terytorium Iranu. Świat zachodni naciska, by uspokoić sytuację. W rozmowie z premierem Binjaminem Netanjahu amerykański przywódca Joe Biden powiedział wczoraj, że Stany Zjednoczone nie wezmą udziału ani nie poprą kontrataku na Iran. Z doniesień izraelskich mediów wynika, że Amerykanom udało się w niedzielę powstrzymać Izraelczyków przed natychmiastowym odwetem.

– Mam nadzieję, że Izrael nie zrobi czegoś przeciwko USA – mówi nam Eldad Szawit, były pracownik izraelskiej służby wywiadowczej IDF i analityk w The Institute for National Security Studies. – To, co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilku dni, dowiodło, że zaangażowanie Amerykanów w bezpieczeństwo Izraela jest bardzo znaczące, nawet jeśli istnieją między nami pewne spory – dodaje.

Wojny nie chcą też raczej władze w Teheranie. Eksperci przekonują, że udowodniły to ograniczoną skalą ataku na terytorium Izraela w nocy z soboty na niedzielę. – Ostrzał został zapowiedziany z wyprzedzeniem. Chodziło o zademonstrowanie zdecydowania po izraelskim ataku na irańską placówkę dyplomatyczną w Damaszku w poprzedni poniedziałek, a jednocześnie niesprowokowanie wojny – mówi nam Julien Barnes-Dacey z European Council on Foreign Relations.

Teheran w weekendowym ostrzale wsparły sojusznicze bojówki z Syrii, Jemenu i Iraku. W sumie w Izrael wycelowano ponad 300 dronów, rakiet i pocisków balistycznych. – Większość, czyli ok. 99 proc., została przechwycona – powiedział rzecznik Sił Obronnych Izraela Daniel Hagari. Przedstawicielstwo Iranu przy ONZ natychmiast opublikowało wpis w mediach społecznościowych, że „sprawę uznaje za zamkniętą” i nie planuje kolejnych ataków. Pod warunkiem że Izrael nie zdecyduje się na eskalację.

Atak Iranu na Izrael

W nocy z soboty na niedzielę Iran zaatakował. To odpowiedź na ostrzelanie przez izraelską armię jego konsulatu w Damaszku sprzed dwóch tygodni, w którym zginęło siedmiu członków Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej. Teheran wsparły sojusznicze bojówki z Syrii, Jemenu i Iraku. W sumie w Izrael wycelowano ponad 300 dronów, rakiet i pocisków. – Większość, czyli ok. 99 proc., została przechwycona – powiedział rzecznik Sił Obronnych Izraela Daniel Hagari. To zasługa nie tylko wielowarstwowej obrony powietrznej – Żelaznej Kopuły, Procy Dawida i systemów Arrow – lecz także sojuszników Tel Awiwu.

W zestrzeliwaniu nadlatujących pocisków pomogła koalicja z udziałem amerykańskich i brytyjskich samolotów. Izraelczycy podali, że w obronę byli zaangażowani także Francuzi. Część pocisków udało się zneutralizować już nad Jordanią, Irakiem czy Syrią. W akcji pomogła także Jordania, w której mieszka ponad 2,3 mln Palestyńczyków. Jak tłumaczył później tamtejszy rząd, Amman „przechwycił kilka obiektów latających, aby zapewnić bezpieczeństwo swoim obywatelom”. Władze kraju chciały zabezpieczyć się w ten sposób przed ewentualnymi oskarżeniami o wspieranie Izraelczyków.

Sprawa zamknięta?

Władze Izraela ogłosiły sukces. „Zestrzeliliśmy. Powstrzymaliśmy. Razem zwyciężymy” – napisał na portalu X w niedzielny poranek premier Binjamin Netanjahu. W oświadczeniu opublikowanym przez Biały Dom po rozmowie „Bibiego” z prezydentem Joem Bidenem napisano zaś, że „Izrael zademonstrował niezwykłą zdolność do obrony, wysyłając jasny sygnał swoim wrogom, że nie mogą skutecznie zagrozić jego bezpieczeństwu”.

Ale o sukcesie mówią dziś także Irańczycy, którzy zdaniem wielu ekspertów chcą uniknąć wojny regionalnej ze swoim bezpośrednim udziałem.

– Atak został zapowiedziany z wyprzedzeniem, a Iran jasno dał do zrozumienia, nawet w trakcie jego trwania, że chce uniknąć rozpętania szerszego konfliktu. Chodziło o zademonstrowanie zdecydowanej reakcji, a jednocześnie utrzymanie jej w ryzach na tyle, by uniknąć sprowokowania bezpośredniej wojny – mówi DGP Julien Barnes-Dacey z think tanku European Council on Foreign Relations.

Niedługo po rozpoczęciu ostrzału Irańczycy poinformowali za pośrednictwem swojego przedstawicielstwa przy ONZ, że operacja, która – jak twierdzą – została przeprowadzona na podstawie art. 51 Karty Narodów Zjednoczonych odnoszący się do uzasadnionej obrony – była odpowiedzią na „agresję syjonistycznego reżimu na placówkę dyplomatyczną w Damaszku”.

„Sprawę można uznać za zamkniętą. Jeśli jednak izraelski reżim popełni kolejny błąd, odpowiedź Iranu będzie znacznie ostrzejsza” – czytamy w oświadczeniu. W podobnym tonie wypowiedział się szef Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Iranu gen. Mohammad Bagheri. – Uważamy tę operację za zakończoną i nie ma zamiaru jej kontynuować – stwierdził.

Eksperci: drogą do deeskalacji jest rozwiązanie problemu Gazy

Pojawiają się głosy, że atak zaplanowano w taki sposób, by nie wyrządził on znaczących szkód po stronie izraelskiej. Ian Bremmer, założyciel Eurasia Group i wykładowca na Uniwersytecie Columbia, przekonywał na portalu X, że „został zaprojektowany tak, aby można go było łatwo zneutralizować”.

Izraelczycy nie spodziewają się kolejnych ostrzałów ze strony Iranu w najbliższym czasie. Eldad Szawit, były pracownik służby wywiadowczej IDF i analityk w The Institute for National Security Studies, mówi DGP, że dalszy rozwój wydarzeń będzie uzależniony od odpowiedzi Izraela. Nie zgadza się jednak, że Teheranowi zależało na całkowitym zneutralizowaniu ataku przez siły izraelskie. – Pewnie zakładali, że po części tak będzie. Ale ich najważniejszym celem, także według izraelskich wojskowych, była baza sił powietrznych Nevatim. Stacjonuje tam większość myśliwców F-35, dlatego zależało im, by wyrządzić jak najwięcej szkód w tym miejscu – komentuje. Z informacji izraelskiego wojska wynika, że w bazie doszło do „niewielkich zniszczeń”, ale nie wpłynęły one na jej funkcjonowanie.

Zmiażdżyć czy przemilczeć?

Jak w tej sytuacji zachowa się Izrael i czyimi sugestiami będzie się kierować premier Netanjahu. Skrajnie prawicowy minister bezpieczeństwa wewnętrznego Itamar Ben-Gewir wezwał do „miażdżącego ataku” na Iran. Przedstawiciele opozycji ograniczyli swoją wstępną reakcję do podziękowania sojusznikom za pomoc w odparciu ataku.

– Osobiście uważam, że tego typu działań nie można pozostawić bez odpowiedzi. Nie chcę mówić, co powinniśmy zrobić, bo wierzę, że Iran musi zostać zaskoczony. Nie powinien się niczego spodziewać – zaznacza Szawit.

Izrael ma kilka możliwości: uderzyć bezpośrednio w terytorium Iranu, sprzymierzone z nim bojówki w regionie lub przemilczeć sprawę. Zdaniem Szawita władze kraju powinny w pierwszej kolejności skoordynować swoją reakcję z Amerykanami. – Mam nadzieję, że Izrael nie zrobi czegoś przeciwko USA. To, co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilku dni, dowiodło, że zaangażowanie Amerykanów w bezpieczeństwo Izraela jest bardzo znaczące, nawet jeśli istnieją między nami pewne spory – podkreśla.

Charakter irańskiego ataku może wzmocnić izraelskie przekonanie, że Teheran jest w odwrocie, brakuje mu woli i zdolności do głębszego zaangażowania w konflikt. – Tel Awiw może odebrać to jako moment, w którym może zadać Iranowi i jego regionalnym sojusznikom długo oczekiwany, głębszy cios – przekonuje Barnes-Dacey. Dodając, że błędem byłoby zakładać, że Iran nie zdecyduje się na znacznie mocniejszą odpowiedź na ataki na swoje terytorium, które będzie postrzegał w kategoriach egzystencjalnych.

W przeszłości zdarzało się, że Tel Awiw powstrzymywał się od reakcji za namową swoich zachodnich sojuszników, w tym przede wszystkim Waszyngtonu. Na przykład po ataku Iraku na Izrael podczas wojny w Zatoce Perskiej, kiedy ówczesny premier Izraela, pochodzący z Polski Icchak Szamir, zdecydował się nie brać odwetu. Dla Białego Domu to ważne, bo chce dziś uniknąć wojny o zasięgu regionalnym. Choć powtórzył zapewnienia o amerykańskim wsparciu dla Tel Awiwu, w rozmowie telefonicznej z „Bibim” Biden podkreślił, że Stany Zjednoczone nie wezmą udziału ani nie poprą żadnego izraelskiego kontrataku na Iran – wynika z relacji portalu Axios. – Odniosłeś zwycięstwo, więc je przyjmij – miał powiedzieć amerykański przywódca. Sekretarz obrony USA Lloyd Austin rozmawiał w sobotę ze swoim izraelskim odpowiednikiem Yoavem Gallantem i poprosił go, by Izrael powiadomił USA przed jakąkolwiek akcją przeciwko Iranowi.

Skutki dla… Ukrainy

Wiceszef MSZ i – jak informował niedawno DGP –potencjalny kandydat na ambasadora w Izraelu Władysław T. Bartoszewski mówi nam, że spodziewa się odwetu i wielkiego kontrataku na teren Iranu. – Nie wygląda to jednak na początek jakiejś większej wojny. Spodziewam się strategii: cios za cios – przekonuje, podkreślając, że „polskie władze powinny na razie wyłącznie obserwować sytuację”.

Choć minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski podejmuje wysiłki, by przekuć rozwój wydarzeń na Bliskim Wschodzie w pomoc dla Ukrainy. „Teraz przydałoby się wzmocnienie izraelskiej obrony przeciwrakietowej oraz wyposażenie w podobne systemy Ukrainy. Najprostszym sposobem jest odblokowanie pakietu pomocy dla Ukrainy i Izraela” – zwrócił się do USA minister spraw zagranicznych.

Przypomnijmy, że amerykański Kongres wciąż blokuje wsparcie dla Kijowa, które stało się zakładnikiem polityki wewnętrznej na kilka miesięcy przed wyborami prezydenckimi w Stanach.

Zdaniem ekspertów droga do deeskalacji wciąż prowadzi przez Strefę Gazy.

– Na szczeblu międzynarodowym są podejmowane różne wysiłki, ale zasadniczo najbardziej potrzebne jest zawieszenie broni w Strefie Gazy. Ta wojna popycha cały cykl eskalacji do przodu. Zdolność Amerykanów i Europejczyków do wywarcia nacisku na Izrael będzie tu absolutnie kluczowa – tłumaczy Julien Barnes-Dacey. ©℗

Współpraca Agnieszka Burzyńska
ikona lupy />
Hezbollach. Lider: Hassan Nasrallah, ok. 100 tys. członków / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe