Niewykluczone, że wyzwanie, przed jakim staje Polska w relacjach z USA, jest największym od 25 lat, czyli od włączenia w struktury NATO. Blokada pakietu pomocowego dla Ukrainy w Kongresie pokazuje, że w USA nic nie jest dane raz na zawsze, a słowa to tylko słowa. O Amerykanów należy więc nieprzerwanie zabiegać, przekonywać. Wszystkimi narzędziami, jakie mamy. Łącznie z cennym na obecnym rynku politycznym w USA akcesorium – kohabitacją.

Dzięki niej możemy grać na kilku fortepianach, dostosowując melodię pod konkretnych odbiorców. Radosław Sikorski, szef polskiego MSZ, w trakcie swojej niedawnej wizyty za oceanem brylował w mediach, spotykał się z kongresmenami, a do tego dodał błyskotliwą i szeroko udostępnianą w mediach społecznościowych odpowiedź w ONZ na rosyjską propagandę. Nic tylko przyklasnąć. Doskonały przekaz, nastawiony na – nieco to upraszczając – świat liberalny. Noga konieczna, taka, której brakowało za rządów PiS. Ale jedna noga. Bo ani Sikorski, ani Donald Tusk nie są najlepszymi osobami do przekonywania republikanów czy trumpistów. Z tej prostej przyczyny, że wielu z nich uznaje ich po prostu za ideologicznych wrogów.

Spokojnie, mamy tu drugą nogę – prezydenta Andrzeja Dudę, który we wtorek rozmawiał m.in. z republikańskim szefem Izby Reprezentantów Mikiem Johnsonem. Krótkoterminowo, w obliczu tego, że to republikanie blokują pakiet dla Ukrainy w Kongresie, jest to dla nas ważniejszy kanał komunikacji. Prezydent Duda próbował przekonywać, kongresmenów. Johnson miał deklarować zrozumienie argumentacji Warszawy, ale żadne deklaracje z jego strony nie padły.

Konkrety były za to w sprawach wojskowych dotyczących Polski. W trakcie pobytu prezydenta oraz premiera w Waszyngtonie Departament Stanu wyraził zgodę na sprzedaż nam ponad 800 rakiet ziemia-powietrze JASSM, Warszawie zaoferowano także możliwość zakupu 96 śmigłowców Apache, na które dostaniemy 2 mld dol. kredytu. Na 25 lat w NATO usłyszeliśmy wprost z Białego Domu z ust prezydenta Joe Bidena o żelaznych gwarancjach bezpieczeństwa dla Polski.

Otoczenie naszego prezydenta przez lata było w bliskich kontaktach z Donaldem Trumpem, niektóre numery telefonów się nie zmieniły. Tak samo jak wspomnienia, a Trump z Dudą ma ich naprawdę sporo. Jak przemówienie, które nowojorczyk wygłosił na pl. Krasińskich w 2017 r., jedno z ważniejszych w trakcie jego prezydentury. Czy nawet „Fort Trump”, który to pomysł – jak mówił mi John Bolton – schlebiał i intrygował byłego przywódcę USA. Rozczytaliśmy go charakterologicznie, sprzedaliśmy politykowi od lat romansującemu z izolacjonizmem opowieść o konieczności obrony szańców Europy. Teraz będzie trudniej, ale walczyć trzeba. Na miejscu, w USA, mamy i będziemy mieli w to zaangażowanych ludzi.

Istnieje ryzyko, że wizytą w Białym Domu za bardzo oddalimy się od Trumpa, na ten moment wyborczego faworyta. Bo Duda i Tusk rozmawiający z Bidenem to teraz wyraźny wydźwięk kampanijny. Jesteśmy na świeżo po prezydenckim orędziu o stanie państwa, tydzień po superwtorku, czyli prawyborach w kilkunastu stanach. Przy potężnym problemie prezydenta z oceną polityki międzynarodowej przez elektorat Biden ma fotki z europejskimi przywódcami z kraju w USA lubianego, a po 24 lutego 2022 r. nawet podziwianego. Pokaże też się Polonii, co w obliczu spadku poparcia nad Wielkimi Jeziorami (pokazują to prawybory) też ma pewne znaczenie.

Trump to widzi. Jak zareaguje, nie wiadomo. Być może uzna to za zdradę. Nie mamy jednak wyjścia, to Biden jest prezydentem tu i teraz.

Biały Dom gra swoją grę – żadnych spotkań Duda–Trump. To był jeden z warunków przyjęcia w Waszyngtonie. Trudno, byśmy przeciwko temu się buntowali. Ale wstrząsy u Trumpa należy spróbować amortyzować. On to też Ameryka. Możliwe, że w styczniu będzie prezydentem. Żetony trzeba postawić na każdego, kto ma szanse wygrać. I pamiętać, że Waszyngton jest dynamiczny, każdego da się przekonać, każdy może zmienić zdanie. Biden – jako wpływowy senator – też niekoniecznie był z początku entuzjastą poszerzenia NATO na Wschód w latach 90. XX w. Polska, m.in. przez ówczesnego szefa MSZ Bronisława Geremka czy Jana Nowaka-Jeziorańskiego, zręcznie wtedy lobbowała w USA. Wiedzieliśmy, jak i kogo podejść. Jak go modelować. Tak jak 100 lat wcześniej robił to Ignacy Paderewski.

Waszyngton to idealnie rozplanowane miasto, szerokie aleje rozchodzą się promieniście z placów, taka była koncepcja architekta Pierre’a Charles’a L’Enfanta. Przestrzeń, neoklasycyzm, posągi na cokołach, świetnie pokazuje to czołówka serialu „House of Cards”. Film i zdjęcia nie oddają jednak powietrza w tym mieście, od wiosny oddycha się trudno, powietrze jest wilgotne. Mówi się, że to dlatego, że stolicę zbudowano na bagnach.

Tak też – bagnem – pieszczotliwie nazywa ją Trump. Trochę w tym prawdy, lobbyści z K Street nie są najbardziej moralnymi ludźmi na świecie. Ci chodzący po korytarzach Kapitolu też niekoniecznie. Cóż, witamy w Waszyngtonie.

To miasto przyzwyczajone do gry łokciami, różnice między polskim premierem a prezydentem uznaje za tło, folklor, gdzieś tam do wspomnienia czasem może w mało znaczącym oświadczeniu. Ważniejsze, że Amerykanie widzą teraz Polaków grających do jednej bramki, zawiązujących szeroki front lobbingowy, wykorzystujących dojrzale różne kanały komunikacji dla swojego interesu. I dobrze. Tak powinno być od dawna. ©℗