Biden i Trump jak burza idą przez prawybory. Ale dla Amerykanów wcale nie jest to wyśniony scenariusz. Wielu chce „kandydata trzeciej partii”.

Prawyborczy nokaut – tak można opisać rezultaty Superwtorku, czyli prawyborów w 15 stanach oraz na Samoa Amerykańskim. Donald Trump wygrał wszędzie oprócz małego i liberalnego Vermontu. Joe Biden poległ jedynie na Samoa, ale to nie ma większego politycznego znaczenia.

Partyjne nominacje prezydenckie wynikające z liczby delegatów będą pewne w obu przypadkach prawdopodobnie jeszcze w marcu. Dlaczego więc wśród sztabowców Trumpa i Bidena entuzjazm raczej jest urzędowy i nie słychać korków od szampana?

Wszystko przez to, że oba obozy w trakcie Superwtorku otrzymały solidne znaki ostrzegawcze. Trump wypadł w starciu z Nikki Haley gorzej, niż prognozowały sondaże, a czym bardziej wahający się politycznie między republikanami a demokratami stan, tym mniejsza była między nimi różnica.

W Wirginii miało być nawet 50 pkt proc. przewagi nowojorczyka, skończyło się na zaledwie ok. 30. Wniosek jest prosty – Trump ma problem z przekonaniem wyborców umiarkowanych, nawet wśród republikanów, a to może się okazać druzgocące w skutkach jesienią.

Biden też ma powody do niepokoju. W Minnesocie ok. 20 proc. wyborców demokratycznych w prawyborach nie zagłosowało na żadnego kandydata, głównie w ramach protestu przeciwko blisko wschodniej polityce Białego Domu. Zdaniem tej części elektoratu Biden nadmiernie wspiera i dyplomatycznie chroni Izrael w trakcie wojny toczonej przez to państwo w Strefie Gazy. Kilka dni wcześniej w Michigan nie zagłosowało 13 proc.

To liczby, których nie powinno się bagatelizować. Listopadowa wyborcza rywalizacja może się w tych stanach zakończyć minimalną różnicą. Przypomnijmy, że w 2020 r. Trump pokonał Hillary Clinton w Michigan różnicą zaledwie ok. 11 tys. głosów.

Ogólnie rewanż Biden kontra Trump to nie jest wyśniony scenariusz dla Amerykanów. Mimo prawyborczych sukcesów obaj mają wielki elektorat negatywny. Wielu wskazuje, że problemem jest podeszły wieku obu kandydatów (77 i 81 lat). Zgodnie z sondażem Reuters/Ipsos ze stycznia 67 proc. ankietowanych „jest zmęczonych oglądaniem tych samych kandydatów w wyborach prezydenckich i pragnie kogoś nowego”. Sporo jest opinii, że mamy największe szanse od lat na dobry wynik „kandydata trzeciej partii”, bez poparcia republikanów czy demokratów. Choć szanse na końcowe zwycięstwo miałby on bliskie zeru, to ktoś ubiegający się o Biały Dom spoza systemu mógłby przemeblować wyborczy krajobraz, a nawet okazać się języczkiem u wagi.

– Mamy już Roberta F. Kennedy’ego Juniora i nie wiemy, komu będzie odbierał głosy – czy Trumpowi, czy Bidenowi, czy po równo. Zobaczymy, czy do listopada utrzyma swoją decyzję o starcie – mówi DGP Mateusz Piotrowski, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM). Spekuluje się, że jako kandydatka bez metki partii ewentualnie może wystartować także Haley, która sygnalizowała już, że wcale nie musi poprzeć Trumpa po wycofaniu się z wyścigu o Biały Dom. Według doniesień mediów może się to wydarzyć nawet w środę po zamknięciu wydania DGP. Jej kampania była błyskotliwa, a dawna gubernator Karoliny Południowej zyskała ogólnokrajową rozpoznawalność. Jej prawyborczy wynik okazał się lepszy od wyniku Rona DeSantisa, jeszcze dwa lata temu wielkiej gwiazdy amerykańskiej prawicy.

52-letnia polityk po wynikach z superwtorku wycofała się z rywalizacji prezydenckiej z Trumpem. Zdaniem Piotrowskiego szanse na to, by wybrał ją na swoją kandydatkę na wiceprezydent, są niskie. Jak mówi ekspert, Haley jest związana z wartościami konserwatywnymi i nie chciała rozbijać partii. - Trump zniknie kiedyś z polityki, a Haley, jako młodsza, będzie prawdopodobnie dłużej aktywna. Nie musi się z nim teraz wiązać. To, że republikanie obierają teraz protrumpowski kurs, nie oznacza, że tak samo będzie za cztery czy osiem lat. Wtedy Amerykanie mogą sobie o niej przypomnieć. A teraz ma ścieżki, które może obrać. Przy takiej rozpoznawalności Kongres stoi przed nią otworem – przekonuje rozmówca DGP. ©℗