Raczej nie bezpośredni ostrzał Iranu, ale wielodniowe bombardowania szyickich organizacji w Iraku oraz Syrii. Taką operację Amerykanie mogą rozpocząć w każdej chwili.

Bliski Wschód wyczekuje nieuchronnego, czyli militarnej odpowiedzi Waszyngtonu na zabicie trzech amerykańskich żołnierzy na trójstyku Iraku, Jordanii i Syrii. Za atakiem dronowym, w którym rannych zostało także ponad 45 innych wojskowych, stoją powiązane z Iranem szyickie organizacje z Iraku, nękające bazy Stanów Zjednoczonych w regionie właściwie codziennie od 7 października 2023 r., kiedy to Hamas zaatakował Izrael. W Iraku i Syrii doszło już do ponad 160 takich incydentów, choć do tej pory bez ofiar śmiertelnych.

Biały Dom ma rozległy wachlarz opcji, od najbardziej ryzykownej, czyli punktowego uderzenia w Iranie, przez ataki na Irańczyków w regionie, po jak się wydaje najbardziej prawdopodobny ostrzał pozycji bojówek szyickich w Iraku i Syrii. Prezydent Joe Biden twierdzi, że już podjął decyzję, jak odpowiedzieć na najbardziej krwawą napaść na żołnierzy USA od czasu wyjścia z Afganistanu. Amerykanie się nie spieszą; atak miał miejsce w niedzielę, a do środowego popołudnia do niczego nie doszło, jeśli nie liczyć ruchów wojsk. Z przecieków do prasy wynika, że Stany Zjednoczone będą chciały odpowiedzieć wielopoziomowo, uderzając na kilka celów, a operacja będzie trwała więcej niż jeden dzień. Wątpliwe, by dotyczyła bezpośrednio Iranu.

– Nie chcemy kolejnej wojny, ale zrobimy wszystko, by się bronić – stwierdził John Kirby, rzecznik Narodowej Rady Bezpieczeństwa USA. Nieco inaczej postrzegają sprawy republikanie, którzy – co jest niemal rytuałem – żądają od Bidena bezpośredniego zbombardowania kraju ajatollahów. – Uderzmy Iran teraz, uderzmy mocno – wzywał republikański senator Lindsey Graham, bliski współpracownik byłego prezydenta Donalda Trumpa.

Przewidując zbliżający się ostrzał baz, iracka komórka Hezbollahu (Kata’ib Hizb Allah, czyli Oddziały Partii Boga) niespodziewanie ogłosiła we wtorek, że zawiesza wszystkie operacje wojskowe w regionie przeciwko Amerykanom (według Pentagonu to właśnie Kata’ib Hizb Allah mógł stać za uderzeniem, niebezpiecznie zbliżając Iran i USA do bezpośredniej konfrontacji). W ten sposób organizacja chce „zapobiec upokorzeniu irackiego rządu”, który z kolei chce rozpocząć negocjacje z Waszyngtonem na temat harmonogramu wyjścia wojsk amerykańskich z kraju, oficjalnie przebywających obecnie nad Tygrysem i Eufratem w ramach misji szkoleniowej. Amerykanie uczą lokalne siły walki z terrorystami z samozwańczego Państwa Islamskiego. Pentagon z początku wykluczał jakiekolwiek poważniejsze negocjacje, ale w ubiegłym tygodniu sekretarz obrony USA generał Lloyd Austin sygnalizował gotowość do dyskusji na temat zmniejszenia kontyngentu Stanów Zjednoczonych w Iraku. Temat powraca od co najmniej czterech lat i zabójstwa przez Amerykanów w Bagdadzie irańskiego dowódcy sił Ghods, Ghasema Solejmaniego.

W swoim oświadczeniu Kata’ib Hizb Allah połączyły swoje dotychczasowe ostrzały baz z operacją zbrojną Izraela w Strefie Gazy. „Będziemy dalej wspierać ludność Gazy, tylko w inny sposób” – zapowiedziała organizacja. Wydarzenia w palestyńskiej enklawie jako przyczynę swoich ataków na statki uznają też jemeńscy rebelianci. O Gazie mówią Irańczycy; zdaniem ministra spraw zagranicznych tego kraju Hosejna Amirabdollahjana Biały Dom dobrze wie, że „konieczne jest polityczne rozwiązanie, które pozwoliłoby zakończyć masakrę w oblężonej Strefie Gazy i obecny kryzys na Bliskim Wschodzie”. – Dyplomacja posuwa się naprzód, a Binjamin Netanjahu zbliża się do końca swojego przestępczego życia politycznego – przekonywał w tym tygodniu minister. Premier Izraela odrzuca jednak apele płynące z bezradnego Waszyngtonu; nie dąży ani do zawieszenia broni, ani do wycofania izraelskich sił ze Strefy Gazy.

Tymczasem bez pokojowego uregulowania konfliktu nad Morzem Śródziemnym pozycja USA w regionie słabnie, zwiększa się za to ryzyko wybuchu wojny zakrojonej na jeszcze szerszą skalę. – Wydaje mi się, że nie mierzyliśmy się z tak niebezpieczną sytuacją w regionie od 1973 r., a może nawet od wcześniejszych czasów – mówił we wtorek sekretarz stanu Antony Blinken. Obecnie trwają rozmowy nad nową propozycją zawieszenia broni w palestyńskiej enklawie. Miałoby ono zostać rozłożone na trzy etapy. Hamas najpierw miałby uwolnić cywilów pojmanych 7 października 2023 r., następnie porwanych żołnierzy, a na końcu zwrócić ciała zakładników, którzy zostali zabici. Propozycja ta wydaje się najpoważniejszą inicjatywą pokojową od czasu krótkiego rozejmu pod koniec listopada 2023 r. Dotychczasowe zabiegi Blinkena, który od prawie czterech miesięcy nieustannie próbuje mediować między Izraelem a pozostałymi krajami regionu, nie przyniosły jednak żadnego przełomu.

Pewne wydaje się więc, że napięcia eskalują. – Nie szukamy wojny, ale też się jej nie boimy – zapewniał wczoraj dowódca Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej Hosejn Salami. Dodał, że Irańczycy „słyszą groźby amerykańskich urzędników i nie pozostawią ich bez odpowiedzi”. Podobną wiadomość władze w Teheranie przekazały Amerykanom przez swoich pośredników: uderzenie w terytorium Iranu spotka się ze zdecydowanym odwetem. Teheran, który po wybuchu wojny w Strefie Gazy unikał bezpośredniego zaangażowania, przekonuje, że byłby skłonny zaatakować amerykańskie cele na Bliskim Wschodzie. Irański wysłannik do Organizacji Narodów Zjednoczonych podkreślał w środę, że kraj odpowie również na każdy atak przeciwko interesom Iranu lub jego obywateli poza swoimi granicami. Mimo stanowczych komentarzy irańskich przywódców Iran wolałby uniknąć wojny. Dotychczasowa sytuacja była dla ajatollahów wygodna.

Członkowie wspieranej przez nich Osi Oporu, zrzeszającej różne antyzachodnie bojówki na Bliskim Wschodzie, od 7 października 2023 r. prowadzą ataki w całym regionie. Choć służą one strategicznym interesom Iranu, to jego władze mogły łatwo zaprzeczyć, że mają w nich jakikolwiek udział. Wskazywały przy tym na autonomię poszczególnych bojówek. Podobnie było w przypadku ataku na bazę w Jordanii. Teheranowi chodzi o to, by wojnę w regionie prowadzić cudzymi rękoma. Podejście to pozwoliło na razie uniknąć szeroko zakrojonych działań odwetowych ze strony Izraela i Stanów Zjednoczonych, które mogłyby zdestabilizować klerykalne rządy. Jak będzie po amerykańskim odwecie, nie wiadomo. Politycy irańscy publicznie wskazują na osłabienie Izraela, które – ich zdaniem – przybliża Oś Oporu do zwycięstwa. Były szef dyplomacji Mohammaddżawad Zarif, który przez lata postrzegany był jako umiarkowana twarz Iranu, stwierdził, że padła „aura niezwyciężoności” Izraela. – Polityka wojenna Izraela opiera się na trzech filarach: wojna musi toczyć się poza Izraelem, musi być zaskakująca i musi szybko się zakończyć. Filary te zostały złamane przez atak z 7 października – przekonywał były minister. ©℗

Biały Dom nie spieszy się z odwetem za śmierć żołnierzy