Amerykańskie uczelnie są sparaliżowane burzliwymi protestami środowisk propalestyńskich. A Amerykanie – sfrustrowani bliskowschodnią polityką Bidena.

Aresztowania, przepychanki, groźby zawieszenia w prawach studenta, odwoływanie zajęć – na amerykańskich uczelniach, także tych najbardziej prestiżowych, nie ustają protesty. Demonstrujący domagają się zakończenia współpracy z Izraelem przez ich uniwersytety, zaprzestania wysyłania broni do państwa żydowskiego oraz wprowadzenia w Strefie Gazy natychmiastowego zawieszenia broni. Zdarza się, choć sporadycznie, że wśród manifestujących padają okrzyki wsparcia dla Hamasu. Największe tego typu protesty od ataku Hamasu na Izrael z 7 października 2023 r. stanowią w mediach dominujący temat, który przyciąga uwagę polityków.

Ameryka stoi na rozdrożu. Z jednej strony obowiązuje osławiona I poprawka do konstytucji Stanów Zjednoczonych, zakazująca ograniczania wolności petycji i zgromadzeń. Z drugiej strony protesty paraliżują uczelnie, a część studentów żydowskiego pochodzenia argumentuje, że krytyka Izraela przerodziła się w antysemityzm, i obawia się o swoje bezpieczeństwo. Podstawową taktyką uczelnianych władz i policji jest wchodzenie do akcji w sytuacji, gdy pojawia się ryzyko, że demonstracje wymkną się spod kontroli. I tak na nowojorskim Uniwersytecie Columbia, epicentrum protestów, policja zatrzymała do tej pory ponad 100 osób. Na Uniwersytecie Yale aresztowano co najmniej 50. Najczęściej jako powód zatrzymania podaje się nielegalne wkroczenie na teren prywatny. Sytuacja jest o tyle złożona, że w geście poparcia dla studentów dołącza do nich część kadry akademickiej, a uniwersytety są podzielone. W amerykańskiej tradycji uniwersyteckich protestów studenci ogłaszają też specjalne „wolne strefy”; na New York University taką strefę rozbiła policja.

Wszystko ma odcień polityczny. Demonstrujący wywodzą się w większości ze środowisk lewicowych, sympatyzujących z demokratami. Najważniejsi demokraci z Waszyngtonu nie pojawiają się jednak na kampusach, jeżdżą tam za to w geście poparcia dla środowisk żydowskich znani politycy republikańscy, jak senator Tim Scott czy kongresmenka Elise Stefanik. Jednoznacznie głos w tej sprawie zabrał walczący o reelekcję prezydent Joe Biden. – Potępiam antysemickie protesty. Potępiam tych, którzy nie rozumieją, co się dzieje z Palestyńczykami – stwierdził. W polityce Białego Domu nie widać poważniejszych zmian. Choć Waszyngton jest konsekwentnie przeciwny zapowiadanej przez Binjamina Netanjahu wojskowej operacji lądowej w Rafah, to nie przestał wysyłać broni do Izraela, w tym bomb używanych do atakowania celów cywilnych.

Co więcej, Kongres przegłosował dodatkowe wsparcie dla Tel Awiwu o wartości 26 mld dol. Wzrost intensywności protestów to w pewnej mierze odbicie zmieniających się poglądów Amerykanów. A to w kontekście wyborczym mocno niepokoi sztabowców Bidena. Zaufanie dla prezydenta w sprawie konfliktu spadło do najniższego od jego początku poziomu 33 proc. (kwietniowy sondaż CBS News). W październiku 2023 r. było to jeszcze 44 proc., a w styczniu – 39 proc. W październiku 47 proc. demokratów popierało dostawy broni dla Izraela; obecnie to jedynie 32 proc. Biorąc te dane pod uwagę, sztab demokraty nieoficjalnie przyznaje, że wojna na Bliskim Wschodzie może go nawet kosztować prezydenturę.

– Chcę, by Biden przegrał. Nie interesuje mnie Trump, chcę przegranej Bidena. Wszystko, o co prosimy, to wezwanie do zawieszenia broni i zatrzymania zabijania – mówił niedawno Basim Jusuf, egipski komik z amerykańskim paszportem, dotychczas głosujący na demokratów. Takie głosy trudno ignorować. Jusuf to postać szanowana wśród muzułmanów i lewicy, z ponad 7 mln obserwujących na Instagramie. Trudno też ignorować to, że muzułmanie to coraz bardziej wpływowa grupa w USA. Dla polityków, szczególnie po stronie demokratycznej, stanowią coraz ważniejszy segment elektoratu. Obecnie mahometanie stanowią nieco ponad 1 proc. populacji USA (ok. 3,5 mln), ale to grupa relatywnie młoda. Zgodnie z szacunkami do 2040 r. islam ma się stać drugą religią w Stanach Zjednoczonych, wyprzedzając żydów. Za 25 lat ma być ich już ponad 8 mln, czyli ponad 2 proc. populacji. ©℗