Huti wykorzystują zachodnią operację wojskową do zbudowania sobie większej popularności w świecie arabskim.

Amerykański przywódca Joe Biden zapytany przez dziennikarza, czy bombardowanie obiektów militarnych ruchu Huti w Jemenie jest skuteczne, odpowiedział: – Mówiąc „skuteczne”, ma pan na myśli to, czy powstrzymują Huti? Nie. Czy będziemy je kontynuować? Tak.

Jeszcze przed 11 stycznia, kiedy Stany Zjednoczone i Wielka Brytania rozpoczęły operację mającą uspokoić sytuację na Morzu Czerwonym, wielu ekspertów ostrzegało, że ataki przeciwko bojownikom niekoniecznie przyniosą pożądane rezultaty. – Okupowane przez Huti terytoria w Jemenie zostały przez minioną dekadę doszczętnie zbombardowane przez Saudyjczyków i Emiratczyków, którzy wykorzystywali najnowocześniejsze amerykańskie i europejskie uzbrojenie. Z kolei wspierany przez nie jemeński rząd prowadził ofensywę lądową. Huti udało się zarówno przetrwać naloty, jak i odeprzeć operację lądową. Wciąż okupują też Sanę – komentował na początku stycznia na łamach DGP Marcin Krzyżanowski z Uniwersytetu Jagiellońskiego. – Nie widzę powodu, dla którego teraz miałoby być inaczej.

W pierwszym, trwającym kilka dni ataku Amerykanie i Brytyjczycy zniszczyli ponad 50 obiektów. Baz, systemów obrony przeciwlotniczej i magazynów broni. Biden podkreślał, że to bezpośrednia odpowiedź na ciągnące się od listopada uderzenia bojowników na statki pływające po Morzu Czerwonym. Rebelianci utrzymywali, że ich celem są jednostki należące do Izraela lub kierujące się do jego portów. Tłumaczyli, że chcą w ten sposób zmusić państwo żydowskie do zakończenia brutalnej wojny w Strefie Gazy. Brytyjski minister obrony Grant Shapps drwił, że próba pozycjonowania się przez ruch Huti jako „Robin Hood Jemenu” nijak się ma do jego historii. Część zaatakowanych statków nie miała zresztą wyraźnego związku z Izraelem.

Podobnie jak Biden premier Wielkiej Brytanii Rishi Sunak bronił ostrzałów, przekonując, że to „ograniczone, konieczne i proporcjonalne działania prowadzone w ramach samoobrony”. Wiodący przez Morze Czerwone szlak umożliwia transport towarów z Dalekiego Wschodu do Europy. Szacuje się, że stanowią one ok. 10 proc. światowego handlu. Ataki zmusiły firmy – np. giganta naftowego Shell – do zawieszenia połączeń i przekierowania statków na dłuższą trasę, wzdłuż Przylądka Dobrej Nadziei. A to nie tylko wydłużyło dostawy o 10–14 dni, lecz także znacząco podniosło ceny frachtu. Skutki są już odczuwalne w Europie. O opóźnieniach informowała DGP m.in. Pol pharma. Tesla musiała wstrzymać większość produkcji w fabryce pod Berlinem od 29 stycznia do 11 lutego, a Volvo zdecydowało się na trzydniową przerwę w swojej fabryce w Gandawie z powodu opóźnionej dostawy skrzyń biegów.

Globalne ambicje

Na razie operacja zachodnich sojuszników nie doprowadziła do realizacji założeń. Nasiliła za to napięcia na Bliskim Wschodzie. Zaraz po pierwszych uderzeniach jemeńska grupa ostrzegła, że „wszystkie amerykańskie i brytyjskie aktywa stały się legalnymi celami”. I od razu rozpoczęła nową rundę ostrzałów, uszkadzając należący do USA statek handlowy „Gibraltar Eagle”.

Amerykanie i Brytyjczycy odpowiedzieli kolejnymi rundami ataków (ci pierwsi w sumie ośmioma, drudzy – dwiema). Ostatnia miała miejsce w nocy z poniedziałku na wtorek. Sojusznicy uderzyli m.in. w podziemne bunkry do przechowywania broni. Ostrzały były mniejsze niż te z 11 stycznia, ale sygnalizowały, że Biden i Sunak szykują się do długiej kampanii, by osłabić bojowników. A jednocześnie powstrzymują się od próby ich całkowitego pokonania, bo wzrosłoby wtedy ryzyko, że konflikt się przeciągnie. – Huti mają zapasy zaawansowanej broni, która w wielu przypadkach została im dostarczona przez Iran. Pozbawiamy ich teraz tych zapasów, aby nie byli w stanie przeprowadzać tak wielu ataków. To zajmie trochę czasu – uspokajał w minioną niedzielę w ABC News zastępca doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego USA Jon Finer. Eksperci uważają, że naloty mogą potrwać kilka tygodni, bo cele są rozproszone i trudne do trafienia.

Hugh Lovatt z think tanku European Council on Foreign Relations przekonuje w rozmowie z DGP, że z militarnego punktu widzenia ostrzały amerykańsko-brytyjskiej koalicji są proporcjonalne do zagrożenia, jakie stanowią Huti na Morzu Czerwonym. – Są bardzo wyraźnie wymierzone w infrastrukturę wojskową – mówi Lovatt. Jego zdaniem problem polega na tym, że reakcja zbrojna nie wystarczy, aby przywrócić bezpieczeństwo na morzu, a na dodatek może wywołać więcej chaosu w regionie. – Prawdopodobnie Huti utrzymają zdolność do stwarzania zagrożenia. W rezultacie po obu stronach będzie dochodziło do coraz większej eskalacji – uważa ekspert.

Niedocenieni

Po wybuchu wojny w Gazie jemeńska bojówka wykorzystała możliwości, jakie dawał jej sojusz z Hamasem w ramach wspieranej przez Iran tzw. osi oporu. Jeszcze nie tak dawno temu Huti byli grupą, o której istnieniu wiedzieli głównie znawcy bliskowschodniej polityki. Działali na terytorium państwa, o którego wojnie i kryzysie humanitarnym w mediach mówiło się niezwykle rzadko. A są dziś w stanie zakłócać światowy handel. „Przez ostatnie pięć lat możliwości Huti były konsekwentnie niedoceniane. Nawet gdy dzięki irańskiemu wsparciu znacząco rozwinęli umiejętności wykorzystania dronów i rakiet. Ich lekkomyślność i gotowość do eskalacji w obliczu wyzwania są również ważne i stale niedoceniane” – pisał Farea Al-Muslimi z Chatham House.

Ruch, powstały w reakcji na zagraniczne interwencje w regionie, odwołuje się do ideologii zakorzenionej w islamskim fundamentalizmie. Nadrzędnym celem Huti jest usunięcie Stanów Zjednoczonych z Bliskiego Wschodu i zniszczenie Izraela. Ich wykrzykiwany na wiecach slogan brzmi: „Śmierć Ameryce, śmierć Izraelowi, przekleństwo Żydom”. Rzecznik wojskowy bojówki Yahya Saree podkreślał ostatnio, że „odwet jest nieunikniony, a żaden kolejny przejaw agresji nie pozostanie bez odpowiedzi”.

Trita Parsi, analityk i założyciel Quincy Institute for Responsible Statecraft, mówi DGP, że Huti nie muszą nawet odnosić sukcesów w atakowaniu statków handlowych. Wystarczy, że będą próbować. – Tak długo, jak będą strzelać, będzie istnieć zagrożenie dla żeglugi na Morzu Czerwonym. To utrzyma faktyczną blokadę morza. Wiele zachodnich statków handlowych po prostu nie zaryzykuje przepływu – nie pomimo ataków prezydenta Bidena, lecz z ich powodu – ocenia Parsi.

Zdaje się, że wątpliwości co do strategii Waszyngtonu i Londynu mają także niektóre państwa Unii Europejskiej. Wsparcie logistyczne zdecydowała się im zapewnić wyłącznie Holandia. Pod oświadczeniem opublikowanym przez Biały Dom w dniu rozpoczęcia ataków, 11 stycznia, podpisały się – obok Holandii – tylko Niemcy i Dania. Dokument opublikowany po ostatniej serii ataków zyskał już większe poparcie – na liście sygnatariuszy znalazło się 12 państw UE, w tym Polska, Czechy, Litwa, Węgry i Włochy.

Ale już ministra obrony Hiszpanii Margarita Robles tłumaczyła, że Madryt nie wesprze działań koalicji ze względu na swoje „zaangażowanie na rzecz pokoju”. Z kolei kontradmirał Emmanuel Slaars, dowódca sił francuskich w regionie Bliskiego Wschodu, oświadczył, że jego mandat obejmuje zapewnianie swobody żeglugi przez ochronę francuskich statków lub tych powiązanych z francuskimi interesami – a nie na atakowaniu Hutich. – UE nie powinna powielać amerykańskiego podejścia – uważa Lovatt. Według niego byłoby lepiej, gdyby Europejczycy „wykorzystali swoje mocne strony w promowaniu stabilności i bezpieczeństwa, uzupełniając działania Stanów o dyplomację”.

Zakończyć wojnę w Gazie

– Nie możemy stać z boku i pozwalać, by te ataki pozostawały bez odpowiedzi. Bezczynność jest również wyborem – tak we wtorek uzasadniał parlamentarzystom swoją decyzję premier Sunak. Działania zachodniej koalicji mają jednak przede wszystkim znaczenie symboliczne. Szczególnie w przypadku Stanów Zjednoczonych, które szczycą się rolą gwaranta wolności żeglugi. – Myślę, że w obliczu tego rodzaju sytuacji uciekanie się do działań wojskowych jest po prostu najłatwiejszą opcją – twierdzi Lovatt.

Zarówno dla USA, jak i dla Wielkiej Brytanii pokaz siły był również na użytek wewnętrzny. Biden w listopadzie zmierzy się z Donaldem Trumpem w walce o reelekcję, a w drugiej połowie roku mają się odbyć wybory na Wyspach. Niewykluczone, że przywódcy obawiają się, że coraz droższy transport towarów i ropy odbije się na cenach, co skomplikuje wysiłki na rzecz obniżenia inflacji. Do tego dochodzą naciski firm żeglugowych, narzekających na wzrost kosztów. Niektóre widziały w interwencji szansę. „Z zadowoleniem przyjmujemy środki, które sprawią, że pływanie po wodach Morza Czerwonego znów będzie bezpieczne” – przekazało po pierwszych ostrzałach biuro prasowe niemieckiego giganta przewozów kontenerowych Hapag-Lloyd.

Trita Parsi przekonuje, że wysiłki Zachodu powinny się skupić na doprowadzeniu do zawieszenia broni w Strefie Gazy. Jego zdaniem to lepszy sposób na uspokojenie sytuacji na Morzu Czerwonym. – Fakt, że nawet nie spróbowano dyplomatycznego rozwiązania, zanim Biden rozpoczął kampanię bombardowań, ośmiesza wyznawaną przez niego zasadę atakowania tylko w ostateczności. W tym przypadku była to pierwsza deska ratunku – mówi Parsi.

Negocjacje porozumienia o 30-dniowym zawieszeniu broni, na mocy którego miałoby dojść do wymiany zakładników, nadal trwają. Jako mediatorzy uczestniczą w nich Katar, Stany Zjednoczone i Egipt. Podobna przerwa w walkach została wprowadzona na tydzień w listopadzie. Hugh Lovatt zauważa, że jeśli wojna w palestyńskiej enklawie dobiegnie końca, Huti „stracą kartę w grze”. – Prawdopodobnie uznają, że zademonstrowali już swoje umiejętności oraz wzmocnili swoją pozycję w regionie, więc mogą przejść do deeskalacji. To wojna w Gazie napędza ich działania – argumentuje.

Huti wykorzystują bowiem zachodnią operację wojskową do zbudowania sobie większej popularności w świecie arabskim. Od początku wojny w Strefie Gazy przywódcy ruchu prezentowali się jako odważni sprzymierzeńcy: jedyne arabskie ugrupowanie gotowe stawić czoła Izraelowi i imperialnej potędze Stanów Zjednoczonych. W ten sposób odwoływali się do poczucia bezsilności wśród wielu Arabów, którzy dążą do powstrzymania masakry w Strefie Gazy. Kluczowi gracze regionu, tacy jak Arabia Saudyjska, skupiali się dotąd na dyplomacji, często postrzeganej jako nieskuteczna. Do tego dochodzi uwikłanie w mniej lub bardziej oczywiste związki z Izraelem. Przed atakiem 7 października Rijad prowadził negocjacje w sprawie normalizacji stosunków z Tel Awiwem. Choć po wybuchu wojny zostały one przerwane, bliskowschodnie społeczeństwa pozostały sceptyczne wobec zamierzeń Saudów. W tym kontekście Huti zaprezentowali się jako bohaterowie mający wiarygodność i przewagę moralną.

Dzięki temu udało im się też odwrócić uwagę od sytuacji Jemeńczyków wewnątrz kraju. Rebelianci, którzy kontrolują jego północną część, opierają swoją władzę na tych samych autorytarnych technikach, jakie stosują arabscy przywódcy sprzymierzeni z USA, którymi gardzą. Zamknęli stacje radiowe, uwięzili dziennikarzy, aktywistów i członków mniejszości religijnych. Grupa demonstruje również – podobnie jak talibowie w Afganistanie – surowy stosunek do religii i kwestii obyczajowych.

Huti starają się dotrzeć ze swoją narracją również do zachodniej opinii publicznej. Na portalu X Mohammed al-Bukhaiti, polityk i rzecznik rebeliantów, zamieszcza wpisy w języku angielskim, krytykując w nich „zachodni imperializm” i „rządzącą syjonistyczną kabałę”, a jednocześnie zachęcając zwolenników ruchu w Ameryce do czytania prac lewicowego intelektualisty Noama Chomsky'ego. „Jeśli narody Zachodu, na czele z Amerykanami i Brytyjczykami, nie będą zmierzać do przywrócenia swojego człowieczeństwa, to tragedie spowodowane przez ich rządy poza granicami rozprzestrzenią się na ich kraje. Wskazują na to choćby popularność skrajnej prawicy i wojna w Ukrainie” – napisał al-Bukhaiti na portalu X. Komentarz spotkał się raczej z umiarkowanym poparciem – ma niecałe 2,6 tys. polubień. Nawet jeśli taka narracja nie przemawia do mieszkańców Stanów Zjednoczonych czy Europy, to pokazuje, że bojownicy Huti traktują wojnę psychologiczną równie poważnie jak działania militarne. ©Ⓟ

Ataki pod łaskawym protektoratem

Za militarnym potencjałem Hutich, a więc także za ich przetrwaniem w starciu z teoretycznie potężniejszymi przeciwnikami w regionie, od lat stoi Iran. On dostarczał broń, także ciężką – w tym rakiety balistyczne i drony służące do atakowania odległych o setki kilometrów celów w Arabii Saudyjskich czy Zjednoczonych Emiratach Arabskich. On pomógł rebeliantom uruchomić zaawansowaną produkcję zbrojeniową na miejscu, służył także obficie merytoryczną pomocą w szkoleniu i dowodzeniu oraz w wywiadzie.

Na edgp.gazetaprawna.pl • „Skrzydła motyla nad Bab al-Mandab”, DGP nr 14/2024 z 19 stycznia 2024 r.