O rolę numer dwa rywalizują Ron DeSantis i Nikki Haley.
By zakwalifikować się do telewizyjnej debaty republikanów w Tuscaloosa w Alabamie, trzeba było spełnić bardziej wyśrubowane kryteria niż przy poprzednich trzech. Tym razem próg stanowiło m.in. co najmniej 6 proc. poparcia w sondażach ogólnokrajowych lub z pierwszych czterech prawyborczych stanów oraz co najmniej 80 tys. indywidualnych kampanijnych darczyńców. Grono kandydatów jest więc zawężane.
Na scenie w środę będzie się ścierać czwórka polityków. To gubernator Florydy Ron DeSantis, była ambasador Stanów Zjednoczonych przy ONZ Nikky Haley, były gubernator New Jersey Chris Christie oraz przebojowy 38-letni biznesmen z Kalifornii Vivek Ramaswamy.
Stawka najbliższych tygodni jest oczywista – możliwość rzucenia realnego wyzwania Donaldowi Trumpowi, niekwestionowanemu liderowi sondaży po prawej stronie, który niezmiennie nie widzi sensu, by samemu w debatach brać udział. W skali kraju zgodnie z uśredniającym sondaże portalem RealClearPolitics nowojorczyk może się cieszyć u republikanów poparciem na poziomie 62 proc. Drugi jest DeSantis z 13,6 proc., a trzecia Haley z 9,6 proc. Ramaswamy i Christie plasują się dalej i prawdopodobnie już w najbliższych tygodniach wycofają się z wyścigu. Pod nieobecność Trumpa debata w Tuscaloosa będzie więc pierwszym akordem bezpośredniej rywalizacji Haley–DeSantis, na sześć tygodni przed konwentyklem w Iowa, inaugurującym w USA sezon partyjnych prezydenckich prawyborów.
51-latka o pendżabskich korzeniach zmniejsza w ostatnie dni dystans do gubernatora Florydy, a dobrze oceniane występy w dotychczasowych debatach tylko ją sondażowo napędzały. Na byłą gubernator Karoliny Południowej coraz bardziej przychylnym okiem patrzy wierchuszka Partii Republikańskiej w Kongresie, a także wpływowi konserwatyści zaniepokojeni niegasnącą popularnością „trumpizmu”. Haley udało się m.in. uzyskać poparcie konserwatywnej organizacji Americans for Prosperity Action (AFP) Charlesa Kocha, jednego z najbogatszych ludzi świata, biznesmena porównywanego do Johna Galta z „Atlasu Zbuntowanego” Ayn Rand. Oczywiście Haley nie może liczyć na jakiekolwiek słowa uznania ze strony Trumpa, który uznaje ją za poważną rywalkę. Gdy był w Białym Domu, zaliczano ją do grona jego bliskich współpracowników. Wiele spraw dotyczących spraw zagranicznych omawiał z nią jako pierwszą. Gdy jednak ujawniła swoje prezydenckie ambicje i skrytykowała Trumpa za jego zachowanie w trakcie szturmu na Kapitol z 6 stycznia 2021 r., dobre relacje szybko się zakończyły. – Haley to nie jest osoba z ruchu MAGA – ocenił niedawno były amerykański przywódca.
Jej oddech na plecach czuje też coraz mocniej DeSantis, który w Iowa zakończył już „pełnego Grassleya” (ang. „full Grassley”), czyli odwiedził wszystkie 99 hrabstw w tym stanie na Środkowym Zachodzie. Nazwa wzięła się od senatora Grassleya, który przez 40 lat każdego roku odbywał publiczne spotkania w każdym z hrabstw swojego stanu. DeSantis przemawiał w Iowa w szkolnych salach na prowincji, grał w baseball, zabiegał o dobre słowa lokalnych pastorów. Jednym z większych osiągnięć jego kampanii jest uzyskanie poparcia od gubernatora Iowa Kima Reynoldsa, a także niektórych organizacji chrześcijańskich. Gubernator Florydy do tego widoczny jest na jesień w ogólnokrajowych mediach, w ubiegłym tygodniu w sprzyjającej mu stacji telewizyjnej Fox debatował z demokratycznym gubernatorem Kalifornii Gavinem Newsomem, który ocenił wprost, że żaden z nich nie ma szans w przyszłym roku na partyjną nominację prezydencką.
Na ten moment rywalizacja DeSantis–Haley dla Trumpa może przypominać walkę liliputów. Nowojorczyk nic nie stracił w sondażach na nieobecności w debatach. A zamiast dyskutować z wewnątrzpartyjnymi rywalami udawał się m.in. do strajkujących pracowników przemysłu motoryzacyjnego w Michigan, wiecował na Florydzie czy rozmawiał z Tuckerem Carlsonem. Tym razem zamiast na scenie w Tuscaloosa Trump pojawi się na Florydzie na wydarzeniu mającym na celu zebranie pieniędzy na kampanię. Dla Partii Republikańskiej stanowi to pewien problem, przy braku 77-latka debaty nie przyciągają przed telewizory masowo Amerykanów. Pierwszą, sierpniową w Milwaukee, obejrzało 12,8 mln osób, drugą wrześniową w kalifornijskim Simi Valley 9,5 mln, a trzecią w listopadzie w Miami – zaledwie 7,5 mln. ©℗